- Hej Dahmer! – udając, iż nie usłyszał zawołania, szedł
dalej. Mógł co prawda przyśpieszyć, ale nie miałoby to żadnych pozytywnych
skutków. Po pierwsze, wyglądało by to nader tchórzliwie i żałośnie. Po drugie,
został by najprawdopodobniej dogoniony, co jeszcze bardziej spotęgowałoby
niesmaczne wrażenie bycia bezradną ofiarą. Był ofiarą, nie miał wielkiego
wpływu na swój los, ale nie miał zamiaru kulić się po kątach. Wiele sytuacji
było po prostu ubliżających jemu, jego ego i temperamentowi, mimo to radził sobie
jakoś, nie spuszczając z tonu. Oczywiście osoba, która go zawołała nie miała
zamiaru tak po prostu odpuszczać. Nie, to byłoby za proste. Gdyby tak
ignorowane problemy po prostu znikały, nie trzeba by było ruszać się z domu.
Czy to nie oznaczałoby nieśmiertelności..? Białowłosemu nie dane było się nad
tym dłużej rozwodzić, bo został spodziewanie popchnięty. Jako, że atak
zaskoczeniem nie był, Cel zdołał się jakoś utrzymać na nogach. Odwrócił się w
miarę spokojnie do napastnika. Nie za wolno, by od razu nie prowokować
zwiększonego jego bezczelnością kolejnego ciosu. W sumie i tak domyślał się, że
to jeszcze nie koniec. Gdyby ktoś chciał go po prostu zwalić z nóg, nie
musiałby kłopotać się wykrzykiwaniem jego imienia, co przecież zmniejszało
mocno element zaskoczenia.
Tak czy inaczej, zaczepiającym go uczniem był Kurt, Egoista z klasy pana Dane’a. Nikt specjalny, nikt interesujący, nikt wygrywający, po prostu nikt. Jovelowi wydawało się nawet, że gdyby stereotypowy amerykański nastolatek miałby formę, właśnie tak by wyglądał. Dlatego właśnie, białowłosy tak nim gardził. Dokładnie dlatego, bo był po prostu nudny, przewidywalny, szablonowy. Dlatego też, jak się mógł spodziewać, Kurt nie był sam, jak to typowy „dręczyciel”. Kilka niskich kart, korzystających z zasad hierarchii, nic wykraczającego poza normę. Przez chwilę, dwóch siedemnastolatków mierzyło się ze sobą wzrokiem. Dahmer nie mógł oprzeć się pokusie, więc spojrzeniem wyrażał tylko przesadnie pokazane znudzenie. Wiedział, że dla osoby, która jest zawsze średnia we wszystkim, jest to coś nie do zniesienia. Numer trzy właśnie taką osobą był. Przewidywalne uderzenie w podbrzusze zwaliło Jokera na kolana, przerywając ów pojedynek spojrzeń. To można było Kurtowi przyznać, miał siłę w rękach.
Tak czy inaczej, zaczepiającym go uczniem był Kurt, Egoista z klasy pana Dane’a. Nikt specjalny, nikt interesujący, nikt wygrywający, po prostu nikt. Jovelowi wydawało się nawet, że gdyby stereotypowy amerykański nastolatek miałby formę, właśnie tak by wyglądał. Dlatego właśnie, białowłosy tak nim gardził. Dokładnie dlatego, bo był po prostu nudny, przewidywalny, szablonowy. Dlatego też, jak się mógł spodziewać, Kurt nie był sam, jak to typowy „dręczyciel”. Kilka niskich kart, korzystających z zasad hierarchii, nic wykraczającego poza normę. Przez chwilę, dwóch siedemnastolatków mierzyło się ze sobą wzrokiem. Dahmer nie mógł oprzeć się pokusie, więc spojrzeniem wyrażał tylko przesadnie pokazane znudzenie. Wiedział, że dla osoby, która jest zawsze średnia we wszystkim, jest to coś nie do zniesienia. Numer trzy właśnie taką osobą był. Przewidywalne uderzenie w podbrzusze zwaliło Jokera na kolana, przerywając ów pojedynek spojrzeń. To można było Kurtowi przyznać, miał siłę w rękach.
- Nie lubię jak patrzysz na mnie z góry – Jovel usłyszał te
słowa znad siebie. Był świadom, iż jego pogarda ma cudowny mnożnik w postaci
kilku centymetrów powyżej poziomu oczu Egoisty. Nie podnosił się z klęczek,
czekając na ruch drugiego nastolatka. Dawanie mu satysfakcji i zadzieranie
głowy nie było w tym momencie opcją.
- Całuj buty Dahmer – niezadowolony z nie pokory Celu „dręczyciel”
postanowił pójść o krok dalej i uciec się do klasyki poniżania. Cóż, całować
przepocone adidasy to nie to, o czym można by marzyć. Jednak brak tej umiłowanej
przez białowłosego teatralności odbierał jakiekolwiek punkty, które mógłby
Kurtowi za to przyznać. Nie patrząc nawet w górę, na sadystyczny uśmieszek drugiego
siedemnastolatka, pochylił się i cmoknął czubek wytartego obuwia sportowego. Nie
zdążył nawet w pełni odsunąć twarzy od stopy niższego chłopaka, gdy dostał w
nią z kopa. Tego akurat się nie spodziewał. Odrzuciło mu głowę do tyłu, zęby
zadzwoniły, a między uszami rozległ się głuchy pogłos. Śmiech drugiego,
oznaczał, iż w końcu dostał przynajmniej część tego co chciał. Przynajmniej na
ten dzień. Podnoszącego się Jovela spotkało jeszcze kilka kopniaków na odchodne.
Taka już była jego rola worka treningowego. Odczekawszy chwilę po oddaleniu się
napastników, wstał i ruszył do Biblioteki, w celu zaszycia się między regałami,
w spokoju i względnej ciszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz