25 lutego 2016

Od Charliego C.D: Mephistopheles

Zdążyłem wypakować większą część zakupów na łóżku, a Meph wciąż nie wracał. Zaczynałem się obawiać, że może moja matka dodała go do dzisiejszej potrawy, dlatego też postanowiłem zejść na dół i go wyratować. Usłyszałem w tym momencie ”walniesz mu w twarz”. Ciekawe, co tym razem wpadło jej do głowy.
- Przepraszam za moją matkę. Ignoruj niektóre rzeczy, które mówi. Najlepiej wszystko, zapomniała leków – wyszeptałem ostatnie. Oczywiście, co do tych leków nie było prawdziwe.
- Ej! Słyszałam! – powiedziała, lecz mimo oburzonego tonu, miała uśmiech na twarzy. Jak zawsze zresztą. Chyba już wiem, po kim mam takie pozytywne podejście do życia.
- Oczywiście – odpowiedział sucho - wychodzę zapalić.
- Tylko do ogrodu mi z tym – ostrzegła nas matka.
Kiwnąłem głową i postanowiłem go zaprowadzić do ogrodu. Nie to, że trudno było tam trafić. W końcu już z kuchni widać było szklane drzwi zaglądające do ogrodu. Wciąż miałem kurtkę i buty, więc zimno nie było mi straszne. Odsunąłem je na bok i wstąpiłem do ogrodu, gdzie usiadłem na bujanej ławce. Była tu aktualnie jedynym meblem ogrodowym. Na lato zwykle wystawiano stół, aby obiad spożyć w miłym słoneczku, lecz teraz było na to za zimno. I za mokro. Chyba jedyny minus tego kraju. Częste deszcze trwające nawet i parę tygodni. W zimę można dostać depresji od tej szarości.
Odepchnąłem się od ziemi, tym samym sprawiając, że bujawka zaczęła powoli poruszać się w przód i w tył. W tym samym czasie skrzyżowałem nogi i usiadłem po turecku.
- Sory, że cię tak przeciągałem przez miasto. Chciałem to załatwić w miarę szybko. Możliwe, że trochę za bardzo się pośpieszyłem – powiedziałem, spoglądając na zachmurzone niebo. Ciekawe, kiedy znowu zobaczymy choć trochę błękitu.
- Jeżeli mam być szczery, nienawidzę przebywać wśród ludzi, więc im krócej, tym lepiej – powiedział po odpaleniu papierosa.
Westchnąłem. Byłem tego świadom, a jednak zmusiłem go do czegoś takiego Z drugiej strony dobrze sobie poradził. Może więcej takich wypadów go przyzwyczai? Gdzieś w psychologii był taki sposób radzenia sobie z wężami i innymi. Przywiązywali cię do krzesła i zostawiali z wężami do momentu, kiedy przestałeś wrzeszczeć w niebogłosy. Psychologia taka zabawna.
- Cóż… Mamy teraz resztę dnia dla siebie. Więc można robić cokolwiek. A jak o tym już mowa… Obraziłbyś się jakbym pod wieczór z chłopakami zagrał? Ponoć są nowe misje, a to oznacza i niezaliczone zadania – przeciągnąłem się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz