-Wabi się Wybielacz- oznajmiłem, przełykając kawałek sernika. -Jest raczej głupi i przygłuchy, ale przynajmniej w ogóle jest- dodałem, spoglądając na burego szczura zajmującego dumnie miejsce na mojej dłoni. Kiedy zwierzak usłyszał swoje imię, instynktownie odwrócił się w moją stronę. Zabawne, bo zwykle tego nie robił. Patrząc w te jego czarne oczka, po prostu nie mogłem mu odmówić. Dałem mu kawałek ciasta.
Z początku myślałem, że Wybielacz po prostu jest nieposłuszny, ale pewnego dnia okazało się, że nie zawsze słyszy, co się do niego mówi. Po części była w tym moja wina. Kiedy dostałem go rok temu, przez przypadek zepchnąłem go do wanny pełnej wody. W wyniku komplikacji po wypadku i wody, która dostała się do jego uszu, Wybielacz częściowo stracił słuch. Miało to też swoje plusy. Jako, że szczury to zawodowi wyłudzacze jedzenia, Wybielacz nie zawsze zauważał, a raczej słyszał, kiedy miałem przy sobie jakieś smakołyki, dzięki czemu nie musiałem się z nim niczym dzielić. Hah, *egoista*.
-Mnie tam się podoba- oświadczył Chan, smyrając palcem uszaka po puchatej główce. Wybielaczowi się to chyba spodobało, bo kiedy tak szliśmy parkową aleją, skubaniec powoli zbliżał się do chłopaka, aż w końcu całkiem usiadł na jego ręce. -Chyba mnie lubi- zauważył Chan z delikatnym uśmiechem.
-Phi, zdrajca...- prychnąłem z przekąsem, na co Chan spojrzał na mnie zakłopotany. -Żartuję- uśmiechnąłem się szerzej. -Naprawdę cię lubi- uspokoiłem azjatę, który prawdopodobnie przejął się z początku moją uszczypliwą uwagą.
-Miły maluch- westchnął Chan marzycielsko, dalej zapatrzony w futrzaka. Gryzoń właśnie czyścił wąsiki po zjedzonym przysmaku, kiedy Chan zdecydował się mi go zwrócić. Wybielacz posłusznie wspiął się po moim ramieniu i ukrył w przywieszonym przez barki szaliku, swojej typowej kryjówce.
Kiedy tak dalej spacerowaliśmy krętą parkową alejką, paplałem jak przekupka o najróżniejszych rzeczach, a Chan tylko kroczył obok mnie, w milczeniu przypatrując się jesiennemu otoczeniu.
-A może ty byś się w końcu odezwał? Dlaczego tylko ja tu mam jęzor strzępić- rzuciłem żartobliwie, trącając go łokciem w bok. Chan zarumienił się nieco i wcisnął ręce w kieszenie. Możnaby pomyśleć, że po prostu mu zmarzły, ale osobiście bym w to raczej wątpił.
-A bo ja wiem?- mruknął pod nosem w odpowiedzi. Oj tak, Chanyeol nie należał do wylewnych osobników. W przeciwieństwie do mnie. Mógłbym gadać o czymkolwiek bez końca, ku niezadowoleniu otaczającego mnie środowiska.
-I jak tu żyć- westchnąłem z lekkim rozczarowaniem. Na dodatek wiatr zaczął się wzmagać, przez co musiałem schować Wybielacza do torby. Nie lubił tego, toteż otrzymałem w ramach odwetu kilka ugryzień po palcach. A Chanyeol dalej milczał.
Dzień był przyjemny, całkiem pogodny i słoneczny, toteż ogarnęło mnie niemałe zdziwienie, kiedy poczułem uporczywe szczypanie zmarzniętych uszu.. Prawdę mówiąc, wychodząc, wziąłem ze sobą szalik z przywyczajenia, dla urozmaicenia ubioru, albo z powodu Wybielacza, ale na pewmo nie dla ciepła. Mimo wszystko, skoro już go miałem, mogłem wykorzystać w pełni jego możliwości. Sprawnie zdjąłem go przez głowę i zacząłem rozplątywać. Wszystko szło gładko, do czasu...
W jednej chwili chyba najsilniejszy jak dotąd podmuch wiatru porwał mój piękny szaliczek, a następnie umieścił go parę ładnych metrów na jednym z pobliskich drzew. Pięknie.
-Cholera- zakląłem na głos, spoglądając na bordowy materiał, trzepoczący w górze. Ofuczałem samego siebie za brak uwagi. Teraz mój ulubiony szaliczek uwięziony był na jakiejś gałęzi, a ja stałem jak dziecko we mgle. Byłem bardzo do niego przywiązany, choć nie raz rodzice kazali mi go wyrzucić. Był stary, zniszczony, brudny... Może to znak, że czas na zmiany? Chan natomiast postanowił działać, zamiast rzucać mięsem czy gdybać. Po chwili stał już pod drzewem z długim badylem w ręku. Przez chwilę przemknął mi przez głowę promyczek nadzieji na uratowanie mojej zguby, jednak odszedł bezpowrotnie w momencie, w którym dostrzegłem wielkoluda stojącego na palcach i wyciągniętego wzdłuż pnia chyba do granic swoich możliwości, a także odległość około 1 metra dzielącego końcówkę kija od porwanego szaliczka. Sposępniały podszedłem do Chanyeola.
-Nie ma co, może kiedyś sam spadnie- westchnąłem, kładąc mu rękę na ramieniu. Chan nie miał szans na sprowadzenie zguby na ziemię. Nie w pojedynkę...
-Wiesz, w sumie... mam taki pomysł- zaczął wyraźnie zakłopotany. -Ale jest raczej dziwny... i głupi- zakończył zrezygnowany. Sam chyba nie był przekonany do swojego planu.
-Jeśli jest jakaś szansa, to wal- uśmiechnąłem się, zachęcając azjatę do kontynuowania. Zawahał się jednak, nim w końcu odpowiedział.
-Bo... mógłbyś mi wejść na barana...- mruknął dość niewyraźnie, spoglądając na mnie spode łba.
-Ja na ciebie?- zdziwiłem się nieco zbyt... entuzjastycznie, przez co Chan wyraźnie speszył się jeszcze bardziej i niemalże od razu zaczął się wycofywać.
-Nieważne, głupi pomysł- rzucił, popierając swoje zdanie nerwowym śmiechem.
-Świetny pomysł! Pytanie, czy dałbyś radę to zrobić? -rzuciłem z lekkim powątpiewaniem. Czy dałby radę? Ba! Taki gigant z pewnością bez trudu uporałby się z tymi piędziesięcioma kilianowymi kilogramami. Ale wypadało chociażby spytać.
-Mogę spróbować- odparł tamten, wzruszając nieco ramionami. Na co jeszcze mogłem czekać?
-Bomba!- zaśmiałem się, po czym bez ceregieli rzuciłem torbę z Wybielaczem na ziemię i wskoczyłem Chanowi na plecy. Ta, raczej dziwne zachowanie ze strony nowo poznanej osoby, za to zdecydowanie naturalne ze strony Lucasa Kiliana.
50 kilo? Nie najwięcej, ale połączone z impetem, z którym rzuciłem się na azjatę, zdołało zachwiać równowagę Chana. W pewnym momencie byłem nawet pewien, że za chwilę zaliczymy pokaźną glebę. Na szczęście chłopak zdołał złapać pion.
-Nie rób tak więcej- wydyszał z uśmiechem, na co jedynie zarechotałem. Jak mógłbym nie robić?
Chanyeol pokręcił głową, po czym podał mi patyk. Nie czekając na nic więcej, sięgnąłem po mój szalik. Ku naszej radości, obrana przez nas taktyka była skuteczna. Już po chwili na końcu badyla bezwładnie zwisał czerwony materiał. Ucieszyłem się jak dziecko. Niestety, czasami zbyt entuzjastycznie reagowałem na niektóre sytuacje. Kiedy dorwałem już sam szaliczek, zaciskając palce na jego jedwabistym materiale, zupełnie zapomniałem o wszystkim wokół.
-Mam!- krzyknąłem z triumfem zaraz przed tym, jak niekontrolowanie odchyliłem się do tyłu, tym samym zaburzając równowagę Chanyeola. W jednej chwili znaleźliśmy się na ziemi z głośnym "ŁUP".
Co za szczęście, że Chanyeol nie upadł prosto na mnie! Kiedy uderzyłem o ziemię dały o sobie znać jedynie porozrzucane gdzie niegdzie szyszki. Niby niezbyt przyjemne doświadczenie, ale przygniecenie przez dwumetrowego giganta z jakiegoś powodu wydało mi się znacznie gorsze. Szkoda tylko, że Chan nie miał tyle szczęścia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz