Mimo braku entuzjazmu z
mojej strony, wszyscy wiedzieli, że jeżeli Mephi chce wyjść ze szpitala to
wyjdzie. Był już pełnoletni i miał prawo wypisać się, kiedy tylko chciał. A my
nie mieliśmy tu nic do mówienia. Jedyne co nam pozostało to pomóc mu z
transportem między szpitalem, a domem. Jazda po Londynie nie należała do
najwygodniejszych. Z tego powodu częściej korzystaliśmy z metra niż samochodu.
Ten jednak mimo wszystko posiadaliśmy, jak chyba każda rodzina XXI wieku. Jeden
miał mój ojciec, a drugi matka. Ze względu na to, że matczyny elektryczny smart
fortwo był zdecydowanie za mały na taką ilość osób, Matt jakimś cudem zdobył
klucze do ojca Rapide S Aston Martina. Z pewnością go o tym poinformował, bo
inaczej ojciec by go zabił po odkryciu, że ten pożyczył jego ukochany samochód.
Trochę stania w
korkach, trochę ludzi włażących przed maskę niczym święte krowy i już byliśmy
na miejscu. Niezwykłe jak spokojnym kierowcą był Matt, ale z drugiej strony
nigdy nie widziałem go wkurzonego, więc w sumie niezbyt mnie to zdziwiło.
Bardziej zająłem umysł martwieniem się o Mephiego. Słabo wyglądał i nie do
końca rozumiałem czemu aż tak bardzo nalegał na powrót do domu. Ale skoro tego
właśnie wymagał, nie zamierzałem go powstrzymywać. Po krótkiej rozmowie z
rodzicielką udało się jej mnie przekonać, że w domu może mieć równie dobrą
opiekę, co w szpitalu. Na drugim miejscu listy moich zmartwień znalazło się z
kolei uzależnienie Mephistophelesa. Próbowałem odebrać Colinowi paczkę
papierosów, lecz mój ukochany był dużo szybszy w przejęciu tego małego
opakowania. Widać głód robił swoje i możliwe, że niczym Gollumn o pierścień,
walczyłby o papierosy do samego końca.
- Myślisz, że nie
próbuję? – mruknąłem do Colina w odpowiedzi na jego komentarz.
- Dlaczego niby mam rezygnować z fajek? –
zapytał poirytowany Mephi.
- Bo cię to w końcu wykończy – odparłem,
przewracając oczami – I śmierdzisz przez to ty i pokój.
- Ty kończysz z graniem ja z fajkami.
- Moje granie nie jest zabójcze, ani uprzykrzające~
- odparłem niby oburzony, choć uśmiech mnie zdradzał. Ale i tak uważałem, że
granie a papierosy to totalnie dwie różne rzeczy.
- Uprzykrzające owszem – burknął w trakcie, kiedy
Colin i Matt odeszli w stronę zaparkowanego samochodu, a ja zostałem z palącym
Mephim.
- Niby czemu~
- Mało się nie zabijasz by dostać się do ładowarki
– upomniał mnie. W sumie była to prawda… Ale tylko kiedy biłem się akurat z bossem!
Nie było chyba nic gorszego od walczenia z takim od nowa tylko dlatego, że
padła akurat bateria. Poza tym byłem dosyć spokojnym graczem… Nie przesadzałem
z tym… Chyba.
- Nie zawsze… - odparłem, krzywiąc się lekko przy
tym.
- A ja nie zawsze pale – odpowiedział spokojnie.
Już miałem coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko westchnąłem. 1:0 dla niego.
Nie zamierzałem dłużej się z nim wykłócać… Ale nie oznaczało to, że nie wrócę
do tematu!
W sumie to nawet nie miałem, jak kontynuować naszą
rozmowę bowiem zatrzymał się przed nami Matt. Podszedłem do drzwi pasażera i
otworzyłem je dla Mephiego. Ten wsiadł do środka i widocznie odetchnął. Ja zaś
obszedłem samochód i wsiadłem na ostatnie wolne miejsce w samochodzie.
Zamknąłem drzwi i spojrzałem na Mepha, z pytaniem czy pomóc mu z pasami. Jego
odpowiedzią było zapięcie pasów samemu, choć widać było, że sprawia mu to ból.
Zignorowałem to jednak i zapiąłem własne, po czym Matt ruszył w stronę domu.
~*~
- Jak się czujesz biedaku? – zapytała moja zmartwiona
matka w trakcie, kiedy mieliśmy zacząć wspinać się po schodach do mojego
pokoju.
- Dobrze proszę pani, to tylko draśnięcie –
uśmiechnął się delikatnie.
- Poślij mojego syna na dół, jeżeli byś tylko coś
potrzebował – uśmiechnęła się do niego ciepło. – Przygotuję wam coś do picia.
Jest coś na co szczególnie miałbyś ochotę?
- Em… Nie...raczej nie - zmarszczył brwi.
Moja matka zaś kiwnęła głową i spojrzała na już wspinającego się po schodach
Matta.
- Matti, kochanie. Byłbyś tak miły i na chwilę
przyszedł do kuchni? – zapytała go słodkim głosikiem, a Matt niechętnie zaczął
schodzić do niej po schodach uprzednio informując Colina, gdzie jest jego pokój
oraz aby ten się rozgościł. Ja zaś kiwnąłem głową ku górze po czym zacząłem
wspinać się po schodach. Wolałem skorzystać z tej chwili braku uwagi, póki
matka zajęła się moim bratem. Inaczej jeszcze mogłaby zagadać nas na śmierć, a
Meph raczej wymagał położenia się. Z tego powodu w moim pokoju kazałem mu się
położyć i położyłem obok jego plecak. Ten jednak zaledwie usiadł na łóżku.
- Więc... Mamy porozmawiać, tak? – zapytał niepewnie
i trochę ponuro.
- Tak – kiwnąłem lekko głową i siadłem w fotelu
obok. Jego ton sprawiał, że sam czułem niepewność. Niemalże jakbym miał
żałować, że w ogóle o cokolwiek pytałem. Ale mimo wszystko chciałem dowiedzieć się
trochę więcej na temat Mephiego. Szczególnie jeżeli mieliśmy być parą.
Oczywiście zamierzałem się odwdzięczyć tym samym, o ile ten miał jakieś
pytania. Nigdy nie umiałem mówić zbytnio o sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz