5 września 2017

Dzień 1 - Czas wolny: Jovel

Stanął na wprost dwóch delikwentów, mających nieprzyjemność zacząć z nim konflikt. Poruszył ramionami i złożył przed sobą dłonie, w iście filmowym geście. Uśmiech po prostu sam cisnął mu się na usta. Obozowa łazienka, negatywny bohater historii więzi niczemu winnych przyjaciół, przez przygwożdżenie ich wzrokiem do brudnej ściany. Cóż, narazili mu się.
- Chciałem was jedynie poprosić o koleżeńską przysługę - powiedział Jov z sadystycznie fałszywie niewinnym uśmiechem. Drgania i krótkotrwałe zmiany w mimice przestraszonych współ-obozowiczów, dawały czarnowłosemu uczniowi początkowy przedsmak satysfakcji. Spojrzał na obu chłopaków, ponownie bawiąc się w teatralną przerwę. Chanyeol Park, wyższy od niego, świeżo przybyły do klasy Artura Wronskiego Azjata. Dahmera wkurwiało  to, że był niższy od tego wyuzdanego dryblasa. I te jego jebane, odstające uszy. W tym momencie jednak, gorszy wydawał się jego przyjaciel. Lucas Killian, klasowy idiota, pieprzona Szóstka, cholerny karzeł. Choć oczywiście miał kartę upoważniającą go do bycia kretynem, jednak Naśladowca nie mógł wmówić sobie, że nie przeszły mu przez głowę konsekwencje zaczepiania zbyt wysokiej rangi. Cholerna ryba za koszulką. To może mógłby mu mniej czy bardziej odpuścić. Po pięści w twarz nie musiało mu się obrywać więcej, siniec w teorii był wystarczającym przypomnieniem. W teorii. Jak się okazało, cicha wojna trwała, a nauczyciel zorientował się bardzo szybko w zajściu. Cóż... Tak czy inaczej:
- Lucas, bądź proszę tak miły i pożycz mi telefon - niemalże poprosił Naśladowca, używając przesadnego tonu. 'Ofiary' spojrzały po sobie, jednocześnie zdezorientowane i spodziewające się czegoś. Jovela bawiło to trochę, lecz nie na tyle by wyjść z roli. Z ociąganiem i podejrzliwością w oczach, Killian zaczął przegrzebywać kieszenie w poszukiwaniu komórki. Naśladowca wyciągnął rękę po przedmiot, kiedy wyraz twarzy niskiego bruneta zdradził jego znalezienie. Lucas zawahał się chwilę, patrząc na swoją własność, ale po owej kilkusekundowej chwili przeciągania, podał telefon Dziesiątce.
Jov popatrzył na swoją zdobycz, ważąc ją w ręce. Telefon Próżniaka był podniszczony, zapewne przez niski poziom odpowiedzialności swojego właściciela. Włączony ekran ukazał 64 procent naładowania. Oczywiście, na ekranie blokady było trzeba narysować wzór. Naśladowca domyślał się, że Lucas był jednym z tych śmieszków, ustawiających sobie na kod swastykę czy pentagram, lecz aktualnie nie chciało mu się bawić w hakera niskich lotów.
- Wiesz co - powiedział, spotykając swoje czarne spojrzenie ze wzrokiem właściciela trzymanej w ręku rzeczy - I tak zapomniałem numeru - uśmiechnął się wzruszając ramionami i robiąc minę w stylu, 'ach jaka szkoda, że ze mnie taka gapa'. Ponowna wymiana spojrzeń nadziei między Parkiem, a Killianem ucieszyła siedemnastolatka. Niższy zrobił krok spod ściany i zaczął wyciągać szczupłą dłoń po obdrapaną komórkę. W tym momencie Dahmer finezyjnym niemalże ruchem, rzucił zdobycz elektroniki trzymaną w ręku. Telefon przeleciał przez otwarte drzwi kabiny, po czym odbijając się od spłuczki, wpadł do muszli. Ciche chlupnięcie, potwierdziło tylko, że rzuty stylem pseudo-koszykarskim w wykonaniu Jovela, są dostatecznie celne. Lekko rozdziawiona buziuchna właściciela, spowodowała miłe uczucie rozlewającej się satysfakcji. I te zszokowane, wielkie oczy Chana, ochy i achy. Oczy Lucasa prędko zmieniły wyraz zaskoczenia, na gniew, mimo to, nadal milczał. Teraz trwał monolog średniego wzrostem nastolatka, jego moment.
- Ale ze mnie gapa, nie zdążyłam nawet zerknąć na czas - główny cel był juź 'załatwiony', ale wysoki Azjata nie miał być pozostawiony samemu sobie - Chan, dasz mi na chwilę zegarek? - Jovel nie miał zamiaru bawić się w udawanie, że pan metr dziewięćdziesiąt nie ma komórki. Z zegarka nie mógł się wykpić, miał go na swojej cholernej ręce. Peszek. Efekt zaskoczenia zdechł, oczywiście, ale determinacja i brak widocznej możliwości odmowy, tak, to był deser tej całej sytuacji. Piątka ściągnął usta i zaczął zdejmować zegarek z nadgarstka. Jego dosłowne patrzenie z góry na 'dręczyciela' wcale nie zbiło Dahmera z tropu. Wziął z bladej dłoni Chana urządzenie, po czym, nie udając nawet że sprawdza czas, wyrzucił go do kabiny obok tej, w której wylądowała komórka Lucasa. Efektywnie nie spudłował. Mierzył się chwile wzrokiem z obydwoma przyjaciółmi, po czym rzucił:
- Dzięki za koleżeństwo chłopaki - i z uśmiechem na ustach wyminął ich w przejściu. Mógł trochę żałować nie obserwowania tej dwójki, wyławiającej swoich rzeczy z zaszczanych kibli w obozie, ale było coś czego żałował jeszcze bardziej. Mianowicie zobaczenia ich min, kiedy dowiedzą się że nie musieli tego robić. Że kasty i hierarchia nie obowiązują w Bullfrog Lake. Że mogli mu po prostu odmówić. Kierując się do swojego namiotu, zaśmiał się w głos, zwracając tym uwagę przechodzącego obozowicza.
...
Siedząc nad wodą z blondynem, Dahmer myślał intensywnie. Sprzyjało mu wspólne, przyjazne milczenie i skombinowany alkohol. Widok był z pewnością nie brzydki, ale w głowie siedzieli mu dwaj żartownisie, z którymi musiał się użerać Cóż, trzeba było ich ustawić do pionu. Osobiste zdanie Jovela było proste. Brak kasty na dwa dwa tygodnie był czystą naiwnością. Kto głupi nie pomyśli o konsekwencjach za dwa tygodnie? Cóż, dwóch takich się najwidoczniej znalazło, ale aktualnie można było ich ignorować. Jeśli nie przestaną, trzeba będzie zareagować od razu, ale aktualnie można przeciągnąć ich agonie trzymając ich w nadziei na brak wpierdolu. Cóż, zobaczy się...

1 komentarz: