11 sierpnia 2017

Od Lucas'a C.D: Chanyeol

        - Beznadzieja- mruknąłem z niezadowoleniem, kierując się ku wyjściu ze stołówki. Wprawdzie nie spodziewałem się jakichś wyśmienitych specjałów, ale zarówno jajecznica jak i parówki, będące jedynymi ciepłymi daniami tego poranka, nie były czymś, co najchętniej bym pochłonął. Tymczasem z zimnych przekąsek do dyspozycji miałem pieczywo, wędliny, jakiś ser i zieleninę, na które akurat nie miałem ochoty. Może dżemu nie dostrzegłem, a może go tam po prostu nie było. Ile bym za to dał za porządne, słodkie śniadanko... Poprzedniego dnia postanowiłem odpuścić sobie kolację, żeby móc się w spokoju wypakować. Bądź co bądź, zjawiłem się w Charleston High ledwie parenaście godzin temu. Teraz za to burczało mi w brzuchu tak bardzo, że w myślach miałem istne cukrowe szaleństwo. 
       Rozpaczałem nad faktem, iż moja ostatnia porcja domowego sernika skończy w mym brzuchu już niebawem jako śniadanie, kiedy wpadłem na jakiegoś chłopaka. Zaskoczony czyjąś obecnością na stołówce o tej porze zatoczyłem się do tyłu. W końcu kto normalny  pałęta się po szkole o tak nieludzkiej godzinie? Nie było jeszcze 7.00!
       -Sory- rzuciłem, czując szkarłat oblewający moje policzki. Chłopak był niesamowicie wysoki, osobiście dałbym mu ze 2 metry. Z tego też powodu podczas zderzenia władowałem się głową bardziej w jego klatkę piersiową, aniżeli w czachę. Ten za to potarł czoło dłonią nieco zmieszany, po czym odezwał się z lekkim uśmiechem.
      -Nie ma sprawy.
Przez chwilę staliśmy zakłopotani, gapiąc się w podłogę. Kiedy jednak zrozumiałem, że możemy tak trwać w nieskończoność, postanowiłem zrobić ten przysłowiowy pierwszy krok.
       -Lucas- rzuciłem przyjaźnie, wyciągając dłoń do nieznajomego. Ten uchwycił ją nieśmiało. Dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie spory rozmiar jego dłoni.
       -Chanyeol- przedstawił się, po czym postąpił krok do tyłu. Nie wyglądał mi na wylewnego osobnika, toteż postanowiłem samemu nawiązać jakiś lepszy kontakt. W końcu przydałoby się znaleźć sobie jakichś znajomych.
       -Zechcesz może oprowadzić mnie po tym całym zamczysku?- rzuciłem żartobliwie, wskazując gestem dłoni wnętrze budynku. Z kolei wahanie w głosie Chanyeola zbiło mnie z tropu.
       -Właściwie to... em...- chłopak mruczał pod nosem trochę jakby sam do siebie. -...ja mógłbym cię poprosić o to samo- przyznał w końcu z nieśmiałym uśmiechem.
       -Tylko mi nie mów, że też jesteś nowy- rzuciłem z niedowierzaniem.
       -Nie widać?- Chanyeol uśmiechnął się nieco szerzej, napotykając moje spojrzenie. Ale nam się trafiło!
       -Czyli jest nas dwóch- ucieszyłem się, po czym obiąłem go przyjacielsko ramieniem. Przez chwilę myślałem, że aby to zrobić, będę musiał stanąć na palcach, ale na szczęście obyło się bez tego. -A zatem razem będziemy przemierzać to bezkresne pustkowie zwane "szkołą"- oznajmiłem radośnie. Wizja dwóch świeżaków penetrujących zakątki tak wielkiej placówki zapowiadała się znakomicie. Dopiero po chwili dostrzegłem zmieszanie malujące się na twarzy Chanyeola. Przemknęło mi przez myśl, aby dać mu nieco spokoju, ale wrodzona nachalność wzięła górę. Pociągnąłem go do drzwi. 
       -Tak swoją drogą...- zagaił brunet, kiedy postawiliśmy pierwsze kroki poza stołówką. -...przyszedłem tu na jakieś śniadanie- mruknął dość niewyraźnie.
       -Ja także. Niestety nie napotkałem tu dziś żadnych frykasów- mruknąłem rozżalony, wspominając lady pełne apetycznie wyglądającego jedzenia, którego w owej chwili nie byłbym w stanie przełknąć. Myślałem, że Chanyeol jakkolwiek zaprotestuje, będzie chciał zawrócić i mimo wszystko wsunąć jakieś śniadanie, skoro to właśnie to od początku było celem jego wyprawy. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak po prostu szedł obok mnie w milczeniu. Zrobiło mi się głupio. Może po prostu nie był asertywnym typem. Chyba, że w grę wchodziły już teraz te karty...
       -Ale widziałem kakao- rzuciłem, stanąwszy gwałtownie przy jednej ze szkolnych gablot z trofeami. -Dla kakao warto zawrócić- oświadczyłem, odwracając się na pięcie. Nie musiałem patrzeć na Chanyeola, żeby wiedzieć, iż zwrot akcji przypadł mu do gustu. Do tej pory nie puściłem jego ramienia, dlatego też poczułem, gdy się nieco rozluźnił. -A potem możemy kontynuować naszą ekspedycję. Słyszałem, że po 8.00 woźny lubi przyłazić do kuchni i wyrywać kucharki. Może być niezły ubaw!
       -Dlaczego akurat po 8?- Chanyeol zdawał się być nieco zaciekawiony, choć raczej stronił od dłuższych wypowiedzi czy okazywania emocji.
       -Po 8 nikt ich nie zobaczy. Zaczynają się zajęcia- wyszczerzyłem się szczerze rozbawiony. Wprawdzie owa informacja była jedynie plotką przechwyconą gdzieś od kogoś, ale skoro była szansa się zabawić, grzechem byłoby z niej nie skorzystać.
       -Zamierzasz zerwać się już pierwszego dnia? -Brunet zmarszczył brwi najwyraźniej zdziwiony. 
       -A czy jakiś inny dzień byłby lepszy?- Rzuciłem chłopakowi łobuzerski uśmieszek. Osobiście nie widziałem różnicy w tym, którego dnia najlepiej byłoby się zerwać. Dzień jak co dzień. Wagaruje się wtedy, kiedy się chce. Przynajmniej moim zdaniem.
       -W sumie...- Chanyeol ponownie się zmieszał. Albo cały czas był zmieszany, z tym, że teraz jeszcze bardziej. Dotarliśmy do lady stołówki, na której piętrzyły się poranne smakołyki. Brunet zdążył już sięgnąć po tackę, kiedy ruszyłem w kierunku krańca stołu.
       -Idę po kakauko- rzuciłem na odchodnym w stronę nowego towarzysza na wypadek, gdyby ciekawił go powód mojego odejścia. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, ale założyłem, że usłyszał. 
       Po chwili siedziałem już przy jednym ze stołów, leniwie siorbiąc kakaowy napój. Chanyeol kończył już nakładać sobie jakąś zieleninę. Zawołałem go, machając przy tym ręką, by napewno mnie nie przeoczył. Choć pomieszczenie było przestronne, zdążyło się w nim już zebrać trochę ludzi. Brunet lekko się rumieniąc, przysiadł na miejscu przeciwległym do mojego. 
       -Pokazać ci sztuczkę?- zagaiłem, kiedy ten zabrał się za pałaszowanie. Mając usta pełne pieczywa, Chanyeol jedynie skinął głową. Pochwyciłem wtedy niewielkie pudełeczko cynamonu, stojace obok solniczki, pieprzniczki i kilku innych pojemniczków z przyprawami. Następnie sięgnąłem po słomkę i wykałaczkę znajdujące się na stole za nami. Było to z pewnością ciekawe rozmieszczenie przydatnych akcesoriów kuchennych. Kiedy ostrym drewienkiem zrobiłem już kilka dziurek w plastikowej tubce, nadeszła pora na cynamon. Ostrożnie chwyciłem szklany sześcianik pełen brązowego pyłku i nasypałem sporą ilość do środka. Tym sposobem stworzyłem własną, oryginalną armatę. Rzecz jasna Chanyeol niemal od razu zorientował się, co też mi chodzi po głowie. Być może nie sądził, że jestem aż tak głupi, by zrealizować mój plan, a może uważał, że jakiś istotny element zawiedzie. Tak czy owak, nie zdążył zaprotestować. Niemalże w tej samej chwili, w której słomka dotknęła moich ust, prawie ze wszystkich jej stron wystrzeliły cynamonowe rakiety, kreślące w powietrzu brązowe pręgi. Widok iście imponujący, ale najlepsze miało jeszcze nadejść...
       Dopiero kiedy cynamonowe cząsteczki zjednoczyły się w bezładną chmurę i zaczęły opadać, nastąpił gwóźdź programu. Nieszczęśnicy, którzy znaleźli się w polu rażenia cynamonowego armagedonu już wkrótce zaczęli nieustannie kichać. Doskonale znając siebie, już zawczasu posłużyłem się moim szkolnym swetrem jako prowizoryczną maską gazową. Z kolei dla Chanyeola było już za późno. Kichał jakby zdrowo przedawkował tabakę. Ja śmiałem się tylko i gratulowałem sobie udanego pokazu. Zapowiadał się wspaniały dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz