Rozpaczałem nad faktem, iż moja ostatnia
porcja domowego sernika skończy w mym brzuchu już niebawem jako śniadanie,
kiedy wpadłem na jakiegoś chłopaka. Zaskoczony czyjąś obecnością na stołówce o
tej porze zatoczyłem się do tyłu. W końcu kto normalny pałęta się po
szkole o tak nieludzkiej godzinie? Nie było jeszcze 7.00!
-Sory- rzuciłem, czując szkarłat oblewający
moje policzki. Chłopak był niesamowicie wysoki, osobiście dałbym mu ze 2 metry.
Z tego też powodu podczas zderzenia władowałem się głową bardziej w jego klatkę
piersiową, aniżeli w czachę. Ten za to potarł czoło dłonią nieco zmieszany, po
czym odezwał się z lekkim uśmiechem.
-Nie ma sprawy.
Przez chwilę staliśmy zakłopotani, gapiąc się w podłogę. Kiedy jednak
zrozumiałem, że możemy tak trwać w nieskończoność, postanowiłem zrobić ten
przysłowiowy pierwszy krok.
-Lucas- rzuciłem przyjaźnie, wyciągając dłoń
do nieznajomego. Ten uchwycił ją nieśmiało. Dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie
spory rozmiar jego dłoni.
-Chanyeol- przedstawił się, po czym postąpił
krok do tyłu. Nie wyglądał mi na wylewnego osobnika, toteż postanowiłem samemu
nawiązać jakiś lepszy kontakt. W
końcu przydałoby się znaleźć sobie jakichś znajomych.
-Zechcesz może oprowadzić mnie po tym całym zamczysku?- rzuciłem
żartobliwie, wskazując gestem dłoni wnętrze budynku. Z kolei wahanie w głosie
Chanyeola zbiło mnie z tropu.
-Właściwie to... em...- chłopak mruczał pod nosem trochę jakby sam
do siebie. -...ja mógłbym cię poprosić o to samo- przyznał w końcu z nieśmiałym
uśmiechem.
-Tylko mi nie mów, że też jesteś nowy- rzuciłem z niedowierzaniem.
-Nie widać?- Chanyeol uśmiechnął się nieco szerzej, napotykając
moje spojrzenie. Ale nam się trafiło!
-Czyli jest nas dwóch- ucieszyłem się, po czym obiąłem go
przyjacielsko ramieniem. Przez chwilę myślałem, że aby to zrobić, będę musiał
stanąć na palcach, ale na szczęście obyło się bez tego. -A zatem razem będziemy
przemierzać to bezkresne pustkowie zwane "szkołą"- oznajmiłem
radośnie. Wizja dwóch świeżaków penetrujących zakątki tak wielkiej placówki
zapowiadała się znakomicie. Dopiero po chwili dostrzegłem zmieszanie malujące
się na twarzy Chanyeola. Przemknęło mi przez myśl, aby dać mu nieco spokoju,
ale wrodzona nachalność wzięła górę. Pociągnąłem go do drzwi.
-Tak swoją drogą...- zagaił brunet, kiedy postawiliśmy pierwsze
kroki poza stołówką. -...przyszedłem tu na jakieś śniadanie- mruknął dość
niewyraźnie.
-Ja także. Niestety nie napotkałem tu dziś żadnych frykasów-
mruknąłem rozżalony, wspominając lady pełne apetycznie wyglądającego jedzenia,
którego w owej chwili nie byłbym w stanie przełknąć. Myślałem, że Chanyeol
jakkolwiek zaprotestuje, będzie chciał zawrócić i mimo wszystko wsunąć jakieś
śniadanie, skoro to właśnie to od początku było celem jego wyprawy. Ku mojemu
zdziwieniu, chłopak po prostu szedł obok mnie w milczeniu. Zrobiło mi się
głupio. Może po prostu nie był asertywnym typem. Chyba, że w grę wchodziły już
teraz te karty...
-Ale widziałem kakao- rzuciłem, stanąwszy gwałtownie przy jednej
ze szkolnych gablot z trofeami. -Dla kakao warto zawrócić- oświadczyłem,
odwracając się na pięcie. Nie musiałem patrzeć na Chanyeola, żeby wiedzieć, iż zwrot
akcji przypadł mu do gustu. Do tej pory nie puściłem jego ramienia, dlatego też
poczułem, gdy się nieco rozluźnił. -A potem możemy kontynuować naszą
ekspedycję. Słyszałem, że po 8.00 woźny lubi przyłazić do kuchni i wyrywać
kucharki. Może być niezły ubaw!
-Dlaczego akurat po 8?- Chanyeol zdawał się być nieco
zaciekawiony, choć raczej stronił od dłuższych wypowiedzi czy okazywania
emocji.
-Po 8 nikt ich nie zobaczy. Zaczynają się zajęcia- wyszczerzyłem
się szczerze rozbawiony. Wprawdzie owa informacja była jedynie plotką
przechwyconą gdzieś od kogoś, ale skoro była szansa się zabawić, grzechem
byłoby z niej nie skorzystać.
-Zamierzasz zerwać się już pierwszego dnia? -Brunet zmarszczył
brwi najwyraźniej zdziwiony.
-A czy jakiś inny dzień byłby lepszy?- Rzuciłem chłopakowi
łobuzerski uśmieszek. Osobiście nie widziałem różnicy w tym, którego dnia
najlepiej byłoby się zerwać. Dzień jak co dzień. Wagaruje się wtedy, kiedy się
chce. Przynajmniej moim zdaniem.
-W sumie...- Chanyeol ponownie się zmieszał. Albo cały czas był
zmieszany, z tym, że teraz jeszcze bardziej. Dotarliśmy do lady stołówki, na
której piętrzyły się poranne smakołyki. Brunet zdążył już sięgnąć po tackę,
kiedy ruszyłem w kierunku krańca stołu.
-Idę po kakauko- rzuciłem na odchodnym w stronę nowego towarzysza
na wypadek, gdyby ciekawił go powód mojego odejścia. Nie otrzymałem żadnej
odpowiedzi, ale założyłem, że usłyszał.
Po chwili siedziałem już przy jednym ze stołów, leniwie siorbiąc
kakaowy napój. Chanyeol kończył już nakładać sobie jakąś zieleninę. Zawołałem
go, machając przy tym ręką, by napewno mnie nie przeoczył. Choć pomieszczenie
było przestronne, zdążyło się w nim już zebrać trochę ludzi. Brunet lekko się
rumieniąc, przysiadł na miejscu przeciwległym do mojego.
-Pokazać ci sztuczkę?- zagaiłem, kiedy ten
zabrał się za pałaszowanie. Mając usta pełne pieczywa, Chanyeol jedynie skinął
głową. Pochwyciłem wtedy niewielkie pudełeczko cynamonu, stojace obok
solniczki, pieprzniczki i kilku innych pojemniczków z przyprawami. Następnie
sięgnąłem po słomkę i wykałaczkę znajdujące się na stole za nami. Było to z
pewnością ciekawe rozmieszczenie przydatnych akcesoriów kuchennych. Kiedy
ostrym drewienkiem zrobiłem już kilka dziurek w plastikowej tubce, nadeszła
pora na cynamon. Ostrożnie chwyciłem szklany sześcianik pełen brązowego pyłku i
nasypałem sporą ilość do środka. Tym sposobem stworzyłem własną, oryginalną
armatę. Rzecz jasna Chanyeol niemal od razu zorientował się, co też mi chodzi
po głowie. Być może nie sądził, że jestem aż tak głupi, by zrealizować mój
plan, a może uważał, że jakiś istotny element zawiedzie. Tak czy owak, nie
zdążył zaprotestować. Niemalże w tej samej chwili, w której słomka dotknęła
moich ust, prawie ze wszystkich jej stron wystrzeliły cynamonowe rakiety,
kreślące w powietrzu brązowe pręgi. Widok iście imponujący, ale najlepsze miało
jeszcze nadejść...
Dopiero kiedy cynamonowe cząsteczki
zjednoczyły się w bezładną chmurę i zaczęły opadać, nastąpił gwóźdź programu.
Nieszczęśnicy, którzy znaleźli się w polu rażenia cynamonowego armagedonu już
wkrótce zaczęli nieustannie kichać. Doskonale znając siebie, już zawczasu
posłużyłem się moim szkolnym swetrem jako prowizoryczną maską gazową. Z kolei
dla Chanyeola było już za późno. Kichał jakby zdrowo przedawkował tabakę. Ja
śmiałem się tylko i gratulowałem sobie udanego pokazu. Zapowiadał się wspaniały
dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz