Usiadłem w cieniu rzucanym przez 2 okazałe drzewa. Nie byłem jakimś dendrologiem, żeby wiedzieć, do jakich gatunków należały. Tonem eksperta mógłbym jednak stwierdzić, iż były liściaste.
Po chwili Chanyeol stanął nade mną, trzymając w rękach okazały pakunek. No tak, namiot.
-Wybrałeś nam całkiem niezłe miejsce- zauważył z uśmiechem, rzucając torbę na ziemię. Jej zawartość zabrzęczała w chwili zderzenia z podłożem. -Nie znajdziemy tu innego miejsca, w którym trawa byłaby tak zielona.
-Się wie- wyszczerzyłem się zadowolony z siebie. Fakt faktem, miejsce było przyjemne. Podczas gdy w słońcu panował straszny upał, tutaj temperatura nie mogła przekraczać jakichś 27 stopni. Tylko te komary... Choć były niezwykle uciążliwe, preferowałem ich towarzystwo od zupy z mózgu gotującej się w mojej czaszce.
-Chyba powinniśmy się wziąć do roboty- zauważył chłopak, klękając przy paczce. Nie miałem jeszcze ochoty na rozbijanie obozu, było gorąco i duszno, ale skoro Chan postanowił się za to zabrać, nie miałem ochoty na bierne przyglądanie się jego pracy, choć moja karta wyraźnie mi na to pozwalała. Z westchnieniem przyłączyłem się do rozpakowywania wyposażenia, uprzednio obróciwszy czapkę daszkiem na kark.
Kilka chwil po rozsunięciu suwaka zaśmiałem się z lekkim rozgoryczeniem. Jak się okazało, namiot, który w najbliższym czasie miał nam służyć za schronienie, był w niemiłych dla oka odcieniach fioletu oraz niebieskiego. Skrzywiłem się nieznacznie na widok tak paskudnej mieszanki. Chanyeol spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
-Jeśli mam być szczery...- mruknąłem, wyciągając resztę materiału z opakowania. -... to chyba ich posrało- dokończyłem, prezentując nieszczęsny materiał w całej jego paskudnej okazałości.
-Jest... em... no... kolorowy- Chan zmieszał się na chwilę, po czym zgodnie zaczęliśmy się śmiać. O tak, brzydki namiot zdecydowanie był dobrym powodem do śmiechu. Jednakże jaki by on nie był, musieliśmy go rozstawić.
-Ogarnę śledzie, ty możesz rozplątać te linki- zachichotałem, przegrzebując resztę pakunku.
-Nie powinieneś powierzać mi tak ważnych czynności- ostrzegł mnie Chan z uśmiechem, kiedy rzuciłem mu kołtun czerwonych sznurków.
-Czyżbym słyszał sprzeciw?- rzuciłem, unosząc jedną brew.
-Obawiam się, że rangą mnie nie przewyższasz- zaśmiałem się klepiąc go po plecach. Był to tylko przyjacielski żart, ale skoro grę traktowano poważnie, czemu miałbym nie skorzystać z przyznanych mi przywilejów? Niezależnie od tego, jak nieudolnie Chan miałby sobie poradzić z tą plątniną, nie chciałem się w nich babrać. Zdecydowanie łatwiej przychodziło mi plątanie aniżeli roplątywanie... czegokolwiek.
Z przyjemnością patrzyłem, jak brunet przygląda się supłom, co jakiś czas pociąga za sznurki, uśmiecha pod nosem, gdy któryś z kołtunów znika, i krzywi się, gdy jeden z nich się zaciska. Ja tymczasem zająłem się wbijaniem śledzi w zbity grunt. Nie było to zbyt wymagające zajęcie, ale wysoka temperatura robiła swoje. Po parenastu minutach byłem cały spocony. Na szczęście nie było ich zbyt wiele i już niedługo mogłem się zabrać za stelaże, podczas gdy Chanyeol dalej zmagał się ze sznurami.
-Hej, Chan, zostawmy na razie liny. Namiot i bez nich stanie- zawołałem, wyciągając z pokrowca stalowe rurki. Brunet oderwał się od swojego zajęcia i spojrzał na mnie zmęczonymi oczami. Jego uśmiech jasno dał mi do zrozumienia, że moja sugestia była dla niego istnym zbawieniem. Nie musiałem go prosić czy też "rozkazywać", by mi pomógł. Z chęcią zabrał się do roboty.
Jak się wkrótce okazało, nie myliłem się. Niebisko-fioletowy namiot wkrótce nabrał kształtu i zaczął przypominać... namiot. Nie pozostało nam nic innego jak zabezpieczenie całej konstrukcji pozostałymi linami. Okazało się też, że posiadałem resztki przyzwoitości i postanowiłem pomóc przyjacielowi w rozplątywaniu pozostałych supłów. Mimo to resztę pracy pozostawiłem Chanowi, gdyż moją głowę zaprzątał pewien intrygujący plan.
-A ty dokąd?- rzucił chłopak, kiedy zacząłem się oddalać w stronę jeziora.
-Trochę się ochłodzić- zawołałem w odpowiedzi, nawet się nie odwracając. Choć nie ujrzałem jego twarzy, zdołałem wyobrazić sobie Chana ciężko wzdychającego i kręcącego z niezadowoleniem głową. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl. Biedny Chan niczego się nie spodziewał...
Brzeg jeziora był piaszczysty. Gdzie niegdzie leżały kamyczki czy pojedyncze patyki, lecz, ku mojemu zdziwieniu, "plaża" była naprawdę czysta jak na taką liczbę wizytatorów. Nie czekając na nic, zdjąłem trampki i skarpetki, po czym wszedłem do wody. Była przyjemnie zimna, acz mętna. Na dnie nie znalazłem jednak tego, czego szukałem. W celu dalszych poszukiwań musiałem podwinąć moje krótkie spodenki, które już teraz sięgały mi ledwie do kolan. Obawiałem się, że będę musiał się zmoczyć, kiedy wyczułem coś pod stopami. Coś oślizgłego, zimnego, wręcz ohydnego. Z uśmiechem sięgnąłem po cel mojej ekspedycji.
-O tak...- mruknąłem z zachwytem przyglądając się ciemnym glonom spoczywającym w moich rękach. Błyszczały się jakby pokrywał je ślimaczy śluz, takie też zresztą były w dotyku, za to zapach przywodził na myśl zdychającą rybę. -Obrzydlistwo.
Zakradłem się pod nasze obozowisko całkiem zwinnie. Większość obozowiczów pochłonięta rozstawianiem namiotów nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Lepiej dla mnie. Nasz namiot stał całkiem stabilnie rozciągnięty między dwoma drzewami, z pewnej odległości zdołałem nawet dostrzec kilka zabezpieczających go lin: Chan nie próżnował. Na jego nieszczęście: ja także.
-Hej, Chan- zagaiłem, kiedy znalazłem się tuż za jego plecami.
-Nareszcie, możemy iść się zg...- Chanyeol obrócił się do mnie, pozostawiając wiązanie jednego z ostatnich węzłów, lecz nie zdążył dokończyć swojej wypowiedzi. Przeszkodziła mu w tym solidna porcja wodorostów lądująca na jego twarzy. Zdezorientowany upadł na ziemię. Nim jednak zdąrzył w jakikolwiek sposób zareagować, zacząłem zwijać się ze śmiechu. Mój rechot przykuł uwagę pozostałych obozowiczów, choć nie na długo. Nieświadomi tego, co się właśnie wydarzyło, bez większego zainteresowania powrócili do wcześniejszych czynności.
Podczas gdy ja chichrałem się jak opętany, a zimne wodorosty spływały z głowy na ramiona Chanyeola, azjata powoli otrząsał się z szoku. Przetarł oczy ze śmierdzącego śluzu i spojrzał na mnie. Na jego twarzy zagościł mściwy uśmieszek. Zgrabnie zgarnął z siebie tyle wodorostów ile zdołał, po czym zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość.
-O nie- wydyszałem, dalej się śmiejąc. Nieustannie się zataczając, zacząłem uciekać. Chanyeol ruszył w pościg, który raczej nie trwał długo. Już po kilku pierwszych krokach zostałem zwalony na ziemię. -Nie, nie, nie, nie, NIE!- protestowałem, dalej chichocząc, kiedy chłopak wcierał glony w moje czarne włosy. -Fuuuu- wyjęczałem, usiłując pozbyć się obrzydliwych roślin z twarzy. Co zgarnąłem, starałem się zwrócić Chanyeolowi, ale ten zaczął się wykręcać i oddalać. Zamknąłem oczy, czując spływający mi do nich śluz z wodorostami. Kiedy jednak usłyszałem głos towarzysza, zgarnąłem je z twarzy czym prędzej.
-Wiesz co... Może lepiej nie zdejmuj tych wodorostów z oczu- prychnął, hamując śmiech. Ja za to nie byłem tak powściągliwy. Choć to, co ujrzałem, nie było powodem do radości, rżałem dalej jak głupi. Namiot złożył się niczym domek z kart, a to za pośrednictwem azjaty-giganta, który musiał naruszyć jedną z zabezpieczających całą konstrukcję lin. Perspektywa rozstawiania wszystkiego od nowa nie przedstawiała się wspaniale, ale dla widoku, który miałem przed sobą, było warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz