Jovel stłumił śmiech wywołany brakiem większej reakcji, na teatralne
'start' pana Dickensa. Wygrana, co może być wygraną? Nie miało to
większego znaczenia, bo nie tłumiona dziecinna ambicja siedemnastolatka
już działała na wysokich obrotach. Podszedł do miejsca gdzie mieli
rozstawiać namiot, razem z jego nowym 'partnerem do pracy'. Nawet gdy
stali mógł patrzeć na niego z góry, ale kiedy blondyn siedział było to
jeszcze bardziej spotęgowane. Był niżej od Dahmera pod kilkoma
względami. Na pewno nie w ocenach, ale w hierarchii, we wzroście,
głośności i gadatliwości. Teraz jednak, obaj milczeli. Brunet poczekał,
aż kolega z klasy nieśpiesznie podniesie na niego swój niebieski wzrok.
Mrużył oczy przez słońce, a Naśladowca nie miał zamiaru tego zmieniać,
choć mógł by to zrobić jednym, małym krokiem.
- Pójdę po
wodę - zakomunikował siedzącemu, błyskając odbitym przez zerówki
jaśniejącym słońcem. Nie czekał na odpowiedź czy potwierdzenie. I tak
wątpił, że się go doczeka. Obrócił się przez prawe ramię, po czym ruszył
w kierunku namiotu instruktorów. Tam, jak podejrzewał, powinny
znajdować się butelki. Właściwie, jeśli by tą sytuację rozrysować,
postępował bez sensu. Umiał rozstawiać namiot, chciał to zrobić szybko i
dobrze, by wygrać, a szedł raczej wolnym krokiem po wodę, gdy tuż pod
ręką miał Posłańca, najzwyklejszą siódemkę. Cóż, miał chwilkę dla
siebie. Co więcej, mógł zdecydować jak postąpić z blondynem. Dziś był
spokojny, miły dzień, a Jimmy był spokojny i całkiem przyjemny. Jovel
uśmiechnął się kącikiem ust. Jimmy Dorley, brzmiało uroczo, kojarzyło mu
się z Davidem Bowie, z pytaniem, czy jest życie na Marsie.
Mieli takie
same inicjały. Postać towarzysza wydawała mu się dobrze dopasowana i
spójna ze sobą, iż miał ochotę przylgnąć do jego osoby i... i co? Czyżby
aż tak tęskno mu było do cichych, delikatnych chłopców, niższych rangą?
Czyżby przechodziło to w zboczenie? Szkoda, że Fabiena nie było, musiał
to sobie przyznać, brakowało mu rudzielca. Szczególnie teraz, kiedy
postanowił skupić się na Grze i zrobić uskok od siebie samego. Bez
czerwonych kudłów, było mu dziwnie, zaczął sporo myśleć nad tym co robi,
ale iskra chaotycznego nastolatka z Milwaukee nie pozostawała w
kompletnym uśpieniu. Dlatego właśnie w czaszce płynęła już wizja dżinu
przed Bullfrog Lake i półprzymkniętych powiek. Jimmy, w jakim stopniu
wpleść w dzień jego? Reszta spraw organizacyjnych to tylko kwestia
zdolności improwizacyjnych. Wymieniwszy się uprzejmymi uśmiechami z
panem Dickensem, czarnowłosy wziął sześć litrów wody, czyli po trzy na
głowę. Niemalże dzienna norma, którą on sam rozdzieli na kilka dni. Jego
wątroba miała według rodziców umierać boleśnie, kiedy już dopadnie go
starość. Nawet ta wizja nie zmuszała go jednak do odpowiedniego
nawadniania się.
Wróciwszy do miejsca z numerem
pięć, zobaczył iż niższy chłopak nadal siedział na ziemi, z wyciągniętym
już szkicownikiem. Amerykanin skrzywił się nieznacznie, myśląc o
zmarnowanym czasie. Niczym strzał dobrze utrzymanego rewolweru, przez
głowę przeleciała mu szybka i głośna myśl, żeby uderzyć nieroba. Raz,
kilka razy, a potem po prostu kazać mu rozstawiać to wszystko samemu.
Klasyczny pan patrzący na pracujący plebs niewolniczy z podbitym okiem.
Szybki piasek. Położył przytaszczone przez się prawie sześc kilo wody,
jakiś metr od stanowiska. Podszedł nad blondyna, który raczej go
ignorował, a nie nie zauważył.
- Pokażesz mi co rysujesz?
- zapytał jak najmniej nachalnie nastolatek z czarną czupryną. Poprawił
nie tak dawno kupioną czapkę, w świeżo wyrobionym odruchu. Już myślał,
że i to zdanie zostanie zlane przez nie-rozmówcę, ale Dorley odgiął się
trochę, odsłaniając kartkę szkicownika oraz niemalże dotykając nóg
stojącej nad nim Dziesiątki. Nakreślone ołówkiem w zeszycie twarze,
patrzyły w różnych kierunkach, w większości unikając wzroku widza.
Przekaz podprogowy autora? Jovel jeździł wzrokiem po cieniach,
szczegółach i pociągnięciach narzędzia do rysowania.
-
Nie, nie narysuję cię - wyrzekł spokojnie artysta, uprzedzając prośbę,
która nie miała zaistnieć. Twarz bruneta ściągnęła się. Bezczelność w
bezpośredniości nastolatka z jego klasy, niższego rangą, jakoś go
rozjuszyła.
- Narysujesz mnie, jeśli będę tego chciał -
powiedział zimno siedemnastolatek. Śliczne, niebieskie oczy pod
zmarszczonymi brwiami, spojrzały do góry na nieruchomą twarz Dahmera. Po
chwili, obaj zorientowali się jak dziwnie to brzmiało. Pierwszy zaśmiał
się Jov, głównie by rozładować atnosferę, sposobem typowym dla
stosunkowo głośnych ludzi. Mógł tego nie robić, oczywiście, ale miał
ochotę sprawić, by Posłaniec poczuł do niego coś pozytywnego, ot tak,
dla zachcianki. Jimmy ukazał biel swoich zębów, w stłumionym śmiechu.
-
Bierzmy się do roboty - stwierdził posiadacz zerówek, przy czym
wyciągnął ku drugiemu dłoń. W końcu byli razem w klasie Danea, nie byli
sobie w stu procentach obcy. Tylko w jakiś 80, góra 90, czy 95. Bez
przesadnie długiego wahania, ręka blondyna dotknęła długich palców jego
przyszłego współlokatora namiotu. Tak, Jovel zdecydowanie miał zamiar
przezwyciężać te odległości w eterze.
Podeszli obaj
do paczek niemałej objętości, po czym zaczęli je rozpakowywać. Samego
namiotu, nie było znowu bardzo wiele. Zaledwie trochę metalu, sznurków i
materiału. Ten ostatni zajmował chyba najwięcej miejsca. Reszta była
raczej cienka i długa, niż szeroka. Namioty były na tyle małe, iż nie
było do nich śledzi, jedynie zwykłe metalowe zapałki, czyli niezbyt duże
zagięte pręty, mające za zadanie trzymać linki napinające namiot. Samo
ogarnięcie stelaża okazało się bardziej skomplikowane niż brunet sobie
wyobrażał, ale z plastyczną i przestrzenną wyobraźnią towarzysza, dali
radę go złożyć. Praca szła średnio gładko, ale według czarnowłosego
umiarkowanie przyjemnie. Słońce co prawda, nadal morderczo prażyło, ale
obietnica końca pracy i wygranej trochę osłabiała jego wpływ na uczniów.
Poza tym współpracujący Jimmy był nieco mniej milczący. No i ta męska
satysfakcja, ze stworzenia własnego miejsca spoczynku. Najdosłowniejsze,
jak sobie pościelisz tak się wyśpisz. Wkopywanie w ziemię zapałek
poszło im nader szybko, więc po dwóch trzech sprawdzeniach namiotu, w
postaci szarpania wszystkim przez Dahmera, uznali, że jest gotowy.
Czarnowłosy sięgnął po materac polowy, który przytaszczył ze sobą do
Charleston High, a teraz również do Camp Bullfrog Lake, wówczas Jimmy
sięgną po butelkę i odkręcił ją. Jovel rozkładając się w namiocie,
słyszał jak niebieskooki opróżnia ją do połowy. Po wyjściu z namiotu na
polu numer pięć, siedemnastolatek zobaczył swojego rówieśnika
odkładającego pogniecioną nieco butlę na ziemię.
- Dzięki
za wodę - uśmiechnęły się lekko perełki Jimmiego. Dahmer odwzajemnił
uśmiech, usatysfakcjonowany. Rozłożył sobie krzesełko przed namiotem,
dając blondynowi czas na rozpakowanie się. Nie było potrzeby werbalnie
go pospieszać, obaj nie rozwlekali czynności oddalających ich od końca
pracy na upale. Kiedy wszystko było już wpakowane do namiotu, Posłaniec
wyszedł z niego. Drugi siedział nadal na przenośnym mebelku. To gwiezdny
człowiek, czekający na niebie.
- Król na zamku, król na
zamku, ja mam krzesło, zrób to, zrób tamto, król na zamku - wypalił
półuśmiechnięty Jov, do nadchodzącego ucznia. Nie wiedział, czy tamten
zrozumiał nawiązanie, bo z niepewną miną stał, jakby chciał o coś
zapytać. Dał mu chwilkę, na tyle krótką by nie zrobiło się bardzo
niekomfortowo, po czym usłyszał:
- Nie wziąłem żadnej maty - i tyle? O to to całe przejęcie i skrywana podkówka? Ha... Wzruszył w odpowiedzi ramionami.
-
Źle nie będzie, może trochę się nie wyśpisz - wstał z krzesełka i
włożył je do wnętrza ich przyszłego miejsca zamieszkania - No, chodźmy
odklepać tą wygraną - powiedział przesadnie pewnie. Tak na prawdę nie
był pewien. Kolega z klasy ruszył za nim, w poszukiwaniu pana Dickensa.
Przebierali
się na spacer, po wyczekiwanej ocenie opiekuna. Mieli czas do
szesnastej, czyli właściwie jeszcze chwile. Jovel odłożył na chwilę
zerówki by się przebrać i kątem oka spoglądał na leżącego na swoim
posłaniu blondyna. Naciągając spodnie khaki, rzucił:
- Jeśli się nie wyśpisz, pożyczę ci materac - poczuł na sobie spojrzenie niebieskookiego. A co, mógł przecież być ludzki.
- Dzięki. Znowu - brzmienie głosu współlokatora wydało się mu raczej przyjazne, to też ściągając z siebie t-shirt, zapytał:
-
Dżin, jezioro, późny wieczór? - żeby tylko nie rzucił tekstu o
przyłapaniu, o Judaszu jeśli patrzysz... Perlisty śmiech dobiegł uszu
nastolatka, a kiedy obrócił się w kierunku kolegi, spotkał jego
roześmiane spojrzenie. Jeśli to nie była zgoda, to nie wiedział już
czego być pewnym w tej szkole. Roześmiał się, a w głowie obiecał sobie,
że zaśpiewa rano Dorleyowi początek 'Oh, you pretty things'.
jak to pisałam to wydawało się mniej gejowe. jeeez,niewyżyty pedau ;;
OdpowiedzUsuń