20 sierpnia 2017

Dzień 1: Jovel

Jovel stłumił śmiech wywołany brakiem większej reakcji, na teatralne 'start' pana Dickensa. Wygrana, co może być wygraną? Nie miało to większego znaczenia, bo nie tłumiona dziecinna ambicja siedemnastolatka już działała na wysokich obrotach. Podszedł do miejsca gdzie mieli rozstawiać namiot, razem z jego nowym 'partnerem do pracy'. Nawet gdy stali mógł patrzeć na niego z góry, ale kiedy blondyn siedział było to jeszcze bardziej spotęgowane. Był niżej od Dahmera pod kilkoma względami. Na pewno nie w ocenach, ale w hierarchii, we wzroście, głośności i gadatliwości. Teraz jednak, obaj milczeli. Brunet poczekał, aż kolega z klasy nieśpiesznie podniesie na niego swój niebieski wzrok. Mrużył oczy przez słońce, a Naśladowca nie miał zamiaru tego zmieniać, choć mógł by to zrobić jednym, małym krokiem.
- Pójdę po wodę - zakomunikował siedzącemu, błyskając odbitym przez zerówki jaśniejącym słońcem. Nie czekał na odpowiedź czy potwierdzenie. I tak wątpił, że się go doczeka. Obrócił się przez prawe ramię, po czym ruszył w kierunku namiotu instruktorów. Tam, jak podejrzewał, powinny znajdować się butelki. Właściwie, jeśli by tą sytuację rozrysować, postępował bez sensu. Umiał rozstawiać namiot, chciał to zrobić szybko i dobrze, by wygrać, a szedł raczej wolnym krokiem po wodę, gdy tuż pod ręką miał Posłańca, najzwyklejszą siódemkę. Cóż, miał chwilkę dla siebie. Co więcej, mógł zdecydować jak postąpić z blondynem. Dziś był spokojny, miły dzień, a Jimmy był spokojny i całkiem przyjemny. Jovel uśmiechnął się kącikiem ust. Jimmy Dorley, brzmiało uroczo, kojarzyło mu się z Davidem Bowie, z pytaniem, czy jest życie na Marsie.
Mieli takie same inicjały. Postać towarzysza wydawała mu się dobrze dopasowana i spójna ze sobą, iż miał ochotę przylgnąć do jego osoby i... i co? Czyżby aż tak tęskno mu było do cichych, delikatnych chłopców, niższych rangą? Czyżby przechodziło to w zboczenie? Szkoda, że Fabiena nie było, musiał to sobie przyznać, brakowało mu rudzielca. Szczególnie teraz, kiedy postanowił skupić się na Grze i zrobić uskok od siebie samego.  Bez czerwonych kudłów, było mu dziwnie, zaczął sporo myśleć nad tym co robi, ale iskra chaotycznego nastolatka z Milwaukee nie pozostawała w kompletnym uśpieniu. Dlatego właśnie w czaszce płynęła już wizja dżinu przed Bullfrog Lake i półprzymkniętych powiek. Jimmy, w jakim stopniu wpleść w dzień jego? Reszta spraw organizacyjnych to tylko kwestia zdolności improwizacyjnych. Wymieniwszy się uprzejmymi uśmiechami z panem Dickensem, czarnowłosy wziął sześć litrów wody, czyli po trzy na głowę. Niemalże dzienna norma, którą on sam rozdzieli na kilka dni. Jego wątroba miała według rodziców umierać boleśnie, kiedy już dopadnie go starość. Nawet ta wizja nie zmuszała go jednak do odpowiedniego nawadniania się.
Wróciwszy do miejsca z numerem pięć, zobaczył iż niższy chłopak nadal siedział na ziemi, z wyciągniętym już szkicownikiem. Amerykanin skrzywił się nieznacznie, myśląc o zmarnowanym czasie. Niczym strzał dobrze utrzymanego rewolweru, przez głowę przeleciała mu szybka i głośna myśl, żeby uderzyć nieroba. Raz, kilka razy, a potem po prostu kazać mu rozstawiać to wszystko samemu. Klasyczny pan patrzący na pracujący plebs niewolniczy z podbitym okiem. Szybki piasek. Położył przytaszczone przez się prawie sześc kilo wody, jakiś metr od stanowiska. Podszedł nad blondyna, który raczej go ignorował, a nie nie zauważył.
- Pokażesz mi co rysujesz? - zapytał jak najmniej nachalnie nastolatek z czarną czupryną. Poprawił nie tak dawno kupioną czapkę, w świeżo wyrobionym odruchu. Już myślał, że i to zdanie zostanie zlane przez nie-rozmówcę, ale Dorley odgiął się trochę, odsłaniając kartkę szkicownika oraz niemalże dotykając nóg stojącej nad nim Dziesiątki. Nakreślone ołówkiem w zeszycie twarze, patrzyły w różnych kierunkach, w większości unikając wzroku widza. Przekaz podprogowy autora? Jovel jeździł wzrokiem po cieniach, szczegółach i pociągnięciach narzędzia do rysowania.
- Nie, nie narysuję cię - wyrzekł spokojnie artysta, uprzedzając prośbę, która nie miała zaistnieć. Twarz bruneta ściągnęła się. Bezczelność w bezpośredniości nastolatka z jego klasy, niższego rangą, jakoś go rozjuszyła.
- Narysujesz mnie, jeśli będę tego chciał - powiedział zimno siedemnastolatek. Śliczne, niebieskie oczy pod zmarszczonymi brwiami, spojrzały do góry na nieruchomą twarz Dahmera. Po chwili, obaj zorientowali się jak dziwnie to brzmiało. Pierwszy zaśmiał się Jov, głównie by rozładować atnosferę, sposobem typowym dla stosunkowo głośnych ludzi. Mógł tego nie robić, oczywiście, ale miał ochotę sprawić, by Posłaniec poczuł do niego coś pozytywnego, ot tak, dla zachcianki. Jimmy ukazał biel swoich zębów, w stłumionym śmiechu.
- Bierzmy się do roboty - stwierdził posiadacz zerówek, przy czym wyciągnął ku drugiemu dłoń. W końcu byli razem w klasie Danea, nie byli sobie w stu procentach obcy. Tylko w jakiś 80, góra 90, czy 95. Bez przesadnie długiego wahania, ręka blondyna dotknęła długich palców jego przyszłego współlokatora namiotu. Tak, Jovel zdecydowanie miał zamiar przezwyciężać te odległości w eterze.
Podeszli obaj do paczek niemałej objętości, po czym zaczęli je rozpakowywać. Samego namiotu, nie było znowu bardzo wiele. Zaledwie trochę metalu, sznurków i materiału. Ten ostatni zajmował chyba najwięcej miejsca. Reszta była raczej cienka i długa, niż szeroka. Namioty były na tyle małe, iż nie było do nich śledzi, jedynie zwykłe metalowe zapałki, czyli niezbyt duże zagięte pręty, mające za zadanie trzymać linki napinające namiot. Samo ogarnięcie stelaża okazało się bardziej skomplikowane niż brunet sobie wyobrażał, ale z plastyczną i przestrzenną wyobraźnią towarzysza, dali radę go złożyć. Praca szła średnio gładko, ale według czarnowłosego umiarkowanie przyjemnie. Słońce co prawda, nadal morderczo prażyło, ale obietnica końca pracy i wygranej trochę osłabiała jego wpływ na uczniów. Poza tym współpracujący Jimmy był nieco mniej milczący. No i ta męska satysfakcja, ze stworzenia własnego miejsca spoczynku. Najdosłowniejsze, jak sobie pościelisz tak się wyśpisz. Wkopywanie w ziemię zapałek poszło im nader szybko, więc po dwóch trzech sprawdzeniach namiotu, w postaci szarpania wszystkim przez Dahmera, uznali, że jest gotowy. Czarnowłosy sięgnął po materac polowy, który przytaszczył ze sobą do Charleston High, a teraz również do Camp Bullfrog Lake, wówczas Jimmy sięgną po butelkę i odkręcił ją. Jovel rozkładając się w namiocie, słyszał jak niebieskooki opróżnia ją do połowy. Po wyjściu z namiotu na polu numer pięć, siedemnastolatek zobaczył swojego rówieśnika odkładającego pogniecioną nieco butlę na ziemię.
- Dzięki za wodę - uśmiechnęły się lekko perełki Jimmiego. Dahmer odwzajemnił uśmiech, usatysfakcjonowany. Rozłożył sobie krzesełko przed namiotem, dając blondynowi czas na rozpakowanie się. Nie było potrzeby werbalnie go pospieszać, obaj nie rozwlekali czynności oddalających ich od końca pracy na upale. Kiedy wszystko było już wpakowane do namiotu, Posłaniec wyszedł z niego. Drugi siedział nadal na przenośnym mebelku. To gwiezdny człowiek, czekający na niebie.
- Król na zamku, król na zamku, ja mam krzesło, zrób to, zrób tamto, król na zamku - wypalił półuśmiechnięty Jov, do nadchodzącego ucznia. Nie wiedział, czy tamten zrozumiał nawiązanie, bo z niepewną miną stał, jakby chciał o coś zapytać. Dał mu chwilkę, na tyle krótką by nie zrobiło się bardzo niekomfortowo, po czym usłyszał:
- Nie wziąłem żadnej maty - i tyle? O to to całe przejęcie i skrywana podkówka? Ha... Wzruszył w odpowiedzi ramionami.
- Źle nie będzie, może trochę się nie wyśpisz - wstał z krzesełka i włożył je do wnętrza ich przyszłego miejsca zamieszkania - No, chodźmy odklepać tą wygraną - powiedział przesadnie pewnie. Tak na prawdę nie był pewien. Kolega z klasy ruszył za nim, w poszukiwaniu pana Dickensa.
Przebierali się na spacer, po wyczekiwanej ocenie opiekuna. Mieli czas do szesnastej, czyli właściwie jeszcze chwile. Jovel odłożył na chwilę zerówki by się przebrać i kątem oka spoglądał na leżącego na swoim posłaniu blondyna. Naciągając spodnie khaki, rzucił:
- Jeśli się nie wyśpisz, pożyczę ci materac - poczuł na sobie spojrzenie niebieskookiego. A co, mógł przecież być ludzki.
- Dzięki. Znowu - brzmienie głosu współlokatora wydało się mu raczej przyjazne, to też ściągając z siebie t-shirt, zapytał:
- Dżin, jezioro, późny wieczór? - żeby tylko nie rzucił tekstu o przyłapaniu, o Judaszu jeśli patrzysz... Perlisty śmiech dobiegł uszu nastolatka, a kiedy obrócił się w kierunku kolegi, spotkał jego roześmiane spojrzenie. Jeśli to nie była zgoda, to nie wiedział już czego być pewnym w tej szkole. Roześmiał się, a w głowie obiecał sobie, że zaśpiewa rano Dorleyowi początek 'Oh, you pretty things'.

1 komentarz:

  1. jak to pisałam to wydawało się mniej gejowe. jeeez,niewyżyty pedau ;;

    OdpowiedzUsuń