3 kwietnia 2017

Rozdanie Kart #5: Meredith Blunt

Oczekiwałam tego dnia z lekkim podekscytowaniem, wyższym poziomem adrenaliny, ale i strachem. Moje pierwsze, oficjalne rozdanie kast. W końcu poprzednią zdobyłam zdecydowanie mniej ciekawą drogą, otrzymując ją od organizatorów. Po prostu. Minął niecały miesiąc, a ja ledwo zdążyłam przyzwyczaić się do odgrywanej przeze mnie i innych roli. Teraz nagle będę musiała zmienić wszystkie reakcje i zachowania? Znikomych znajomych? Albo i nie, zależy, co się trafi. Albo raczej, co los zadecyduje. Przez życie tutaj nawet w niego zaczęłam wierzyć. To właśnie było dla mnie tak przerażająco-ekscytujące. To, że to nie ja o wszystkim decyduje i panuję nad własną sytuacją. Poniekąd chore, ale jak cholernie ciekawe! Uhh, zaczynam gadać jak braciszek... Co to miejsce ze mną robi? I jakim cudem reszta nie wariuje, chodząc do tej szkoły już od kilku lat? Chociaż to może kwestia przyzwyczajenia... Kto wie... Może jeszcze się przekonam. Wtedy miałam tylko nadzieję, że nie znajdę Asa albo Czwórki. Nie nadawałam się do obu kompletnie, już nawet Dwójkę lepiej bym zniosła. To zawsze możliwość strzelenia komuś w ryj bez większych pretensji z jego strony. Oczywiście nie mówiąc o Królu i innych uprzywilejowanych...
Chociaż nic nie jest gorsze niż Joker.
Podobno da się przywyknąć. Podobno bywali tacy, którzy umyślnie decydowali się na tę kartę.
Ale nie ja. Zdecydowanie nie ja. Już bez tego nie potrafię się odnaleźć wśród ludzi, a co dopiero, gdy ci dodatkowo będą mnie odtrącać przez kastę.
Trzy razy nie, dziękujemy.
Dosłownie chwilę po ogłoszeniu gry, wzięłam się do roboty, uważnie przeszukując każdy kąt. Nie zależało mi na dobrej karcie, zależało mi na jakiekolwiek prócz Jokera. Chociaż może jednak? Może gdzieś w kącie umysłu chciałam zostać Pochlebcą? Naśladowcą?
Królową?
Coś mnie ścisnęło w żołądku. To chyba znak, że brzmię już byt żałośnie i desperacko.
Powoli przemierzałam korytarz, rozglądając się na boki. Obok mnie przebiegła drobna blondynka, wymachując czarną Szóstką. Jedna dobra karta mniej. Świetnie. Chociaż w szkole takich powinno być ukrytych więcej, inaczej nie starczyłoby dla wszystkich. Tyle dobrze dla mnie.
I innych, oczywiście.
Weszłam do otwartej klasy, w której zazwyczaj odbywały się zajęcia fotografii. Okna szczelnie zasłonięte przez rolety, dwie spore lampy, brak ławek i rozstawione tło ewidentnie na to wskazywały, chociaż wcześniej nigdy nie wchodziłam do tej sali. Dziwne, że nauczyciel nie poskładał wszystkiego po zakończeniu, taki sprzęt nie mógł być tani. A gdyby tak... Cicho przemknęłam na drugi koniec pomieszczenia, sama nie wiem, dlaczego tak. Po prostu czułam się jak w jakimś kiepskim filmie akcji i stwierdziłam, że to będzie bardziej odpowiednie niż proste podbiegnięcie czy podejście. Odsunęłam kawałek materiału, starając się niczego nie zniszczyć.
– Jest! – pisnęłam niepodobnie do mnie, widząc tył karty położonej tak po prostu na podłodze.
Podniosłam ją i wstrzymałam oddech, odwracając. I...
Cholera.
Czwórka? Serio? Nie mogłam znaleźć nic lepszego? Naprawdę nie chcę bawić się w smutnego dzieciaka, ubierającego się całkiem na czarno...
Ale lepsze to niż nic.
Wsunęłam kartę do tylnej kieszeni spodenek i wyszłam, nie rozglądając się więcej po pomieszczeniu. Nie widziałam tam innych możliwych kryjówek. Chciałam poszukać jeszcze czegoś innego, ale jeśli zbyt długo będę szukać, to wtedy zgłoszę się z tym. Lepiej być sztucznie smutnym niż naprawdę smutnym. Tak? Tak
Logika Meredith Blunt, moi państwo!
Tak właściwie zawsze się zastanawiałam, jak wielkimi śmieszkami byli moi przodkowie. „Blunt”, moje nazwisko, oznacza tępy, co moim zdaniem idealnie obrazuje co najmniej kilku członków mojej rodziny. A już szczególnie mojego braciszka. I może czasami mnie.
Ale tylko czasami... Zmarszczyłam nos. Muszę przestać gadać ze sobą i zwracać do ludzi, których nie ma. Przecież nie żyję w jakimś cholernym filmie. Prawdopodobnie.

~*~

To już pół godziny, a ja nic lepszego nie znalazłam. Za to w jednym z kątów mignął mi wizerunek Jokera, ale jego ominęłam szerokim łukiem akurat, gdy Charles, poprzedni Król, postanowił do niego podejść. Nie wiem, czy on jest ślepy, czy szalony. Czy głupi. Jego sprawa, ja w każdym razie nie zamierzałam się wtrącać.
Zostało ostatnie miejsce, którego nie sprawdziłam, a przychodziło mi na myśl. Cicho, niemal stąpając na samych palcach, wemknęłam się do męskiej łazienki niedaleko biblioteki. Tej byłam najbliżej. Jeśli ktoś teraz postanowi tutaj wejść i mnie przyłapie, to chyba spalę się ze wstydu. Właściwie to już paliły mnie oba policzki, co zapowiadało soczyste rumieńce, idealnie widoczne na bladej cerze i uwydatniające każdy z piegów. Mówiłam już kiedyś, jak bardzo tego nienawidzę? Albo myślałam? Cóż, bardzo prawdopodobne.
Zaczęłam sprawdzać po kolei każdą z kabin. Przy przedostatniej dość poważnie zastanawiałam się nad poddaniem i opuszczenie biegiem tego pomieszczenia. Ale wtedy mignęło mi coś kolorowego tuż za toaletą. Schyliłam się i sięgnęłam tam dłonią, po chwili przyglądając się w szoku Królowej Karo. Przełknęłam ślinę dość głośno, bo nagle zaschło mi w gardle. Nie dowierzałam. Ktoś się ze mnie ewidentnie nabija, na pewno.
Ale co jeśli nie...
Pisnęłam tak jak wcześniej, ale tak z dziesięć razy głośniej i wybiegłam z toalety. Szybko biegłam przez korytarze i po schodach, mijając zdziwionych uczniów. Cholera, oby nikt wcześniej nie zgłosił się z Królową... Losie? Jak już tak dzisiaj spełniasz moje życzenia, to może jeszcze to?
Chyba weszłam na nowy poziom rozmawiania ze sobą i obiektami nieistniejącymi... Nie żebym cię obrażała, Losie. Serio, jesteś naprawdę w porządku. Ale daj mi zdobyć tę Królową jako pierwszą...
Żałość, czysta żałość. Potrząsnęłam głową.

~*~

Wbiegłam już z lekka zdyszana do sali, w której czekać mieli organizatorzy. Zdziwił mnie brak pandy, ale nie miałam zamiaru narzekać. W końcu to nie moja sprawa, gdzie akurat są. Nawet nie wiedziałam, kim są, więc czemu miałoby cokolwiek w tym temacie interesować? Pomijając, że byłam cholernie ciekawską osobą i tak naprawdę już zjadały mnie wszystkie możliwe wersje. Podeszłam do pozostałej dwójki i wręczyłam kartę Królowej, patrząc na nich z nadzieją wpisaną w spojrzeniu. Jedno z nich parsknęło cicho.
– Czy to nie ta, którą schowałem w męskiej toalecie? – mruknął widocznie rozbawiony.
Zareagowałam kolejnym płomiennym rumieńcem i tylko skinęłam głową. Mogłabym dać sobie ją uciąć, że w tym momencie na jego ustach wykwitł złośliwy uśmieszek. Byłam tego po prostu pewna.
– I jak? – zapytałam w końcu, przerywając ciszę. Nie mogłam znieść ani jej, ani tych spojrzeń. A już szczególnie oczekiwania na moje być albo nie być.
Dobra, trochę przesadzałam. Trochę bardzo. Ale to właśnie czułam w tamtym momencie. A milczenie wydawało mi się coraz dłuższe i oraz bardziej uciążliwe, chociaż prawdopodobnie były to ledwo sekundy.
Gratulujemy nowej Królowej.

~*~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz