Weekend.
Godzina... a gdzieś tak po ósmej, ale nie blisko do dziewiątej. Wyszedłem bez
śniadania z tego Specjalnego Zakładu Karno - Opiekuńczego Łączącego
Analfabetów, krótko zwanym również SZKOŁĄ. Postanowiłem zjeść coś i umyć się
dopiero w domu. Gdy zapukałem, wiedziałem że pierwsza otworzy moja matka. Co
tydzień, w każdy weekend ma jeden i ten sam grafik od 7 rano do wieczora. Ja
bym ocipiał gdybym robił to samo raz w tygodniu. Dosłownie to samo. To samo
przywitanie od progu ("Głodny jesteś? Zrobiłam tosty."), to samo
budzenie Mikołaja ("Wstawaj, zjesz śniadanie i może przed nim wejdziesz do
łazienki.") i ogółem sobota przypominająca tę tydzień temu, dwa tygodnie
temu, trzy... Raz na jakiś czas wyskoczymy gdzieś, ale to rzadkość. I pomimo
tego ułożonego grafiku, wszystko robi w pośpiechu. Ojczym pracuje to
przynajmniej nie muszę z nim nawiązywać rozmowy. Wracając do
tematu...
Około 11,
będąc w łazience, słyszałem z dołu wołanie mamy. Zszedłem na dół spytać czego
jej dusza pragnie. Zanim otworzyłem usta, zadzwonił dzwonek od drzwi.
- Może któryś
z was wreszcie sprawdzić kto to? Ja nie mogę, bo mam ręce w mące...
- Spokojnie,
już idę. - powiedziałem.
Otworzyłem
drzwi jak prosiła. Zamurowało mnie gdy zobaczyłem w nich Jen. Z nietęgą
miną stała w drzwiach co chwilę spoglądając na swoją karteczkę w dłoni i numer
domu.
- Chyba sobie
jaja robicie... - mruknęła.
- Jaj sobie
nie robię... Ja mam je od urodzenia. - próbowałem rozładować tę przedziwną
sytuację żartem.
- Kto to,
Christianku? Jak to rozdawcy ulotek to powiedz żeby sobie poszli! - usłyszałem
ją zbliżającą się do drzwi.
Dzięki, mamo.
Właśnie pogrzebałaś moją reputację w zakładzie żywcem. Teraz tylko czekać aż
podejdzie i, z szerokim uśmiechem na twarzy, zapyta czy to moja dziewczyna.
Przynajmniej nadzieję mam, że nie wyskoczył mi burak na twarzy.
(Nie
przesadzaj... Było lepiej od tego ^.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz