Dźwięki jakby nagle wyostrzał, co było
przeciwieństwem wzroku. Z drugiej stronem powodem mógł być brak okularów. A
nie. Zwykle aż tak źle nie było. Myślę, że mniej więcej bym widział przynajmniej
drzwi i do pewnego stopnia poznał przechodzącą przez nią postać. Ból jakby
powoli zanikał, nie rozumiałem zmartwienia Naomi. Trochę oberwałem. To wszystko.
Odkryłem wstawanie za zły pomysł. Momentalnie zakręciło mi się w głowie
przywracając mdłości. Nie widziałem twarzy innych ludzi, ledwie trzymałem się
na nogach. Nikt nas nie zatrzymał, więc źle nie było. Bezwładnie wiszące ramię
pulsowało bólem przy każdym ruchu, a ja chciałem tylko gdzieś się położyć.
W taksówce nie było tak źle. Siedziałem, nie
ruszałem się. Patrzyłem na swoje kolana. Trzymałem swoje ramię. Trafiliśmy do
szpitala, ruszyliśmy w stronę pogotowia. Tam kazali nam czekać. Nie długo. Już
po chwili weszła pielęgniarka. Sprawdziła, popytała i wysłała mnie na skan
ramienia. Naomi w tym czasie została odesłana do poczekalni. Zapewne zadali jej
parę pytań, choć nie mogłem wiedzieć jakich oraz jak na nie odpowiedziała. Wiedziałem
za to, że po silnych lekach przeciwbólowych czułem się znacznie lepiej.
Zapytany o to, co się stało, powiedziałem zaledwie, że spadłem ze schodów. Nie
chciało mi się zeznawać niczego. Poza tym po części obawiałem się, że mogło to
tylko pogorszyć moją sytuację. Oni mogli dostać dyscyplinarkę lub wyrzuciliby
ich ze szkoły. A ja potem musiałbym uważać na mieście gdzie chodzę. Nie zamierzałem
ciągle spoglądać przez ramię bądź ponawiać wizytę w szpitalu.
Po około dwóch godzinach, może trzech, położono
mnie we własnym pokoju. Ze względu na moją pełnoletność nie musieli martwić się
rodzicami. Lecz i tak padło te jakże typowe pytanie czy chcę, aby kogoś
wezwali. Pokręciłem zaledwie głową i poprosiłem o Naomi, o ile jeszcze była w
poczekalni. Okazało się, że była. Już po chwili przekroczyła próg mojego
pokoiku. Musiałem okropnie wyglądać. Z drugiej strony miałem ciemne sińce pod
oczami, napuchnięty nos, ramię w gipsie, podłączoną kroplówka i oczywiście ta
jakże niezwykle przepiękna koszula szpitalna. Normalnie jakby ktoś potrzebował
dostępu do mojego tyłu. Ale co tam.
- Boli cię jeszcze? – spytała zmartwiona, lecz ja
zaledwie pokręciłem głową.
- Nah. Mam takie fajne coś – wskazałem na
kroplówkę – wybieram sobie, kiedy chcę coś na ból i puf! Prosto do krwiobiegu.
- Nawet w takiej sytuacji humor cię nie opuszcza –
stwierdziła.
- Możliwe, że to wina leków.
- Długo będziesz w szpitalu? – spytała, siadając
obok łóżka w fotelu.
- Do jutra rana zapewne – odpowiedziałem – chcą zobaczyć
czy neurologicznie wszystko jest okey. I pewno wypuszcza mnie z jakimiś przeciw
bólowymi czy coś. W każdym razie… Dzięki za opiekę.
Chwilę jeszcze porozmawialiśmy i pozwoliłem Naomi
iść do domu. Zastanawiałem się jeszcze chwilę nad tym czy poinformować Mepha o
tym, że trafiłem do szpitala. W końcu stwierdziłem, że nie ma sensu. Skoro
poszedł do Colina to pewno znów zniknie do późna. Po części mnie to wkurzało.
Po chuj niby tam chodził? A zresztą. Nie czas na zachowywanie się jak jakaś
paranoiczna żona. Zwyczajnie wziąłem konsolę i… Odkryłem, że ze złamanym ramieniem,
nawet podczas zażywania leków przeciwbólowych, nie byłem w stanie korzystać z
drugiego ramienia. Została mi nudna telewizja. Czyli przełączanie kanałów przez
jakąś godzinę, nudny film i sen.
Z rana czekała mnie kolejna seria badań. Lekarze
ustalili, że nie muszę pozostać w szpitalu i odesłali mnie do szkoły. W obawie,
że mogłoby mi się coś stać po drodze, odebrał mnie szkolny pielęgniarz,
odprowadził do pokoju, zostawił przypisane mi leki na stole i powiedział, że
przyjdzie jeszcze raz pod wieczór. Oczywiście dodał jeszcze typowe, że jeśli
się gorzej poczuję to mam do niego przyjść i tak dalej. Ja zaś położyłem się w
swoim łóżku i nie zdążyłem zbytnio dokończyć sms’a do Naomi, którego treść brzmiała
”dzięki za wczoraj, odesłali mnie już do akademika”, kiedy to do pokoju wszedł
Meph, a przynajmniej taką miałem nadzieję, oraz jakiś towarzysz. Jeśli to Meph,
to pewno z Colinem. Bleh. Przymknąłem oczy, gdy chłodna dłoń pogłaskała mój
policzek i usłyszałem proste ”co ci się stało”?
- Wszedłem w ścianę – odpowiedziałem żartobliwie.
- Powiedz kto cię pobił, Charlie – powiedział i
delikatnie mnie przytulił. Kurde tak to jest jak starasz się oszukać
inteligentną osobę…
- Ech, czy to ważne?
- Bardzo Charlie, bardzo, w przeciwnym razie będę
musiał dowiedzieć się w inny sposób…
Kurde, czasami był gorszy od mojej matki.
- Oj daj spokój~ Po co zawracać se głowę?
- Wtedy była z tobą ta dziewczyna...Naomi...prawda?
- Mhm.
-Rozumiem...a jak się czujesz?'
W końcu! Chyba dał sobie wreszcie spokój.
- Dostałem jakieś silne przeciw bólowe, musze
pamiętać by brać je w odstępie, muszę znaleźć zapasowe okulary... Jest
fantastycznie! Nie muszę iść w poniedziałek na lekcje.
- Porozmawiam z Naomi.
Okey, jednak jak ojciec… Hmm… Niezłe kombo. Dwóch
rodziców w jednej osobie.
- W sumie to jest tragedia – nagle zdałem sobie
sprawę.
- Hmm? – zapytał, wciąż mnie głaszcząc.
- Nie mogę grać jedną ręką.
- Odpoczywaj – powiedział z delikatnym uśmiechem i
wstał, już szykując się do odejścia od łóżka.
- Meph…
- Tak, Charlie?
- Mógłbyś mi pomóc? – zapytałem.
- W czym, madame?
- Trochę wkurwiające jest, że wyglądasz jak obraz
Picassa, poddałbyś mi prosze okulary? Mam je w szufladzie biurka.
Ten kiwnął głową i wykonał moją prośbę. Rozłożyłem
okulary i jedną dłonią założyłem je na nos. W końcu coś widzę! Ugh… Może lepiej
było jak nie widziałem, a przynajmniej do tego doszedłem, gdy wyostrzyła mi się
sylwetka Colina. Chwilę później również mogłem spojrzeć na Naomi. Od razu
powitałem ją uśmiechem. Mephi z kolei nie przywitał ją tak ciepło.
- Wynoś się stąd, o ile nie chcesz mieć problemów.
Nachodzenie kogoś w skrzydle męskim podlega sporej karze, nie sądzisz?
- Meph – mruknąłem.
Ten zaledwie spojrzał na mnie, po czym znów na
Naomi.
- Wypadki chodzą po ludziach, nie uważasz
k-r-ó-l-o-w-o? To bardzo smutne... – powiedział beznamiętnym głosem.
- Meph! – powtórzyłem choć tym razem bardziej stanowczo.
- Skarbie, przecież słyszę – powiedział, a Colin
zmrużył oczy spoglądając na Mepha. Powoli zaczynała mi się nie podobać ta
sytuacja.
- No chyba nie – mruknąłem, lecz ten nie
odpowiedział.
Ja zaś spojrzałem na Naomi przepraszającym
wzrokiem. W końcu to nie była jej wina, a i starała się mi pomóc.
- Sory… - powiedziałem cicho – czuję się już
lepiej, więc ten… Nie musisz się już martwić.
Nie chciałem jej wyganiać, a za razem nie uważałem
to za dobry pomysł żeby została. Nie kiedy Meph był w takim nastroju. Czyli
spotkać się z nią mogłem dopiero tydzień później, na lekcjach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz