Stałam tam
wbijając wzrok w sekretarkę. Czekałam, aż na mnie spojrzy, lecz ona zawzięcie
wstukiwała coś w klawiaturę i to tak głośno, że chyba nawet nie usłyszała
mojego znaczącego chrząknięcia.
- Przepraszam... - zaczęłam cicho, niewinnie.
Zadziałało. Kobieta, a raczej dziewczyna - była młoda, niewiele starsza ode mnie, mogła mieć najwyżej dwadzieścia jeden lat - rzuciła mi bystre spojrzenie różnokolorowych oczu. Nie zauważyłam wcześniej tej heterochromii. Zastanawiałam się, jakby wyglądała, jeśli dwoje oczu miałaby mimo wszystko zielone, bez domieszki niebieskiego. Nie pasowałoby jej. Aktualny wygląd podkreślał wręcz emanującą z niej ciekawość.
- Nowa uczennica? - cisza, która nastała, gdy przestała stukać w klawiaturę, była ogłuszająca. - Nazwisko? - uśmiechnęła się szelmowsko, pewna siebie, jakby znała już odpowiedź.
- Evison. Narelle.
Usiadłam na wskazanym przez nią miejscu, naprzeciwko jednego z trzech biurek. Odkręciłam się w kierunku dziewczyny, która uważnie mi się przyglądała. Z bliska mogłam przeczytać jej imię na broszce szarej marynarki. Julia Hander.
- Hm... Czemu przyjechałaś dopiero teraz? - z jej ust nie znikał zawadiacki uśmieszek.
- Przeprowadzka.
- Jest środek semestru...
- Przepraszam... - zaczęłam cicho, niewinnie.
Zadziałało. Kobieta, a raczej dziewczyna - była młoda, niewiele starsza ode mnie, mogła mieć najwyżej dwadzieścia jeden lat - rzuciła mi bystre spojrzenie różnokolorowych oczu. Nie zauważyłam wcześniej tej heterochromii. Zastanawiałam się, jakby wyglądała, jeśli dwoje oczu miałaby mimo wszystko zielone, bez domieszki niebieskiego. Nie pasowałoby jej. Aktualny wygląd podkreślał wręcz emanującą z niej ciekawość.
- Nowa uczennica? - cisza, która nastała, gdy przestała stukać w klawiaturę, była ogłuszająca. - Nazwisko? - uśmiechnęła się szelmowsko, pewna siebie, jakby znała już odpowiedź.
- Evison. Narelle.
Usiadłam na wskazanym przez nią miejscu, naprzeciwko jednego z trzech biurek. Odkręciłam się w kierunku dziewczyny, która uważnie mi się przyglądała. Z bliska mogłam przeczytać jej imię na broszce szarej marynarki. Julia Hander.
- Hm... Czemu przyjechałaś dopiero teraz? - z jej ust nie znikał zawadiacki uśmieszek.
- Przeprowadzka.
- Jest środek semestru...
- Wiem - przerwałam jej. To zaczynało wyglądać jak przesłuchanie. Nie miałam
zamiaru mówić jej prawdy. Nie musiała jej znać.
Sekretarka otworzyła usta, chcąc zadać kolejne pytanie, ale ja ją uprzedziłam.
- Jestem tu od tygodnia, wcześniej mieszkałam w Los Angeles. - spojrzałam
nieśmiało w różnokolorowe oczy dziewczyny. Była zadowolona. Dostała
satysfakcjonującą ją odpowiedź. - Sprawdzi pani, jaki przydzielono mi pokój? -
przechyliłam lekko głowę, niezauważalnie zaglądając jej przez ramię. Na
monitorze komputera wyświetlone było moje zdjęcie, wykształcenie i wszelkie
inne informacje.
- Budynek C, drugie piętro, pokój numer 169 - recytowała, nawet nie zerknowszy
na spis. - Klasa 12, za wychowawcę trafił ci się Bruce Dane, nauczyciel
angielskiego. Ach, nie zazdroszczę. Może i jest przystojny, ale łatwo go
zdenerwować. - westchnęła.
Nie byłam pewna, czy się przesłyszałam, czy sekretarka powiedziała to naprawdę.
- Dziękuję bardzo - ukłoniłam sie lekko, wstając i rozprostowując czarną,
krótką spódniczkę. Znowu wbijałam w nią wzrok, czekając na reakcję.
- A, no tak! Klucze... - otworzyła szufladę pod biurkiem i zaczęła w niej
grzebać. Niektóre różniły się od pozostałych. Musieli tutaj trzymać też te na
zaplecza klas, do pokoju nauczycielskiego... - Jest! - jej donośny głos wyrwał
mnie z odrętwienia.
Cisnęła we mnie kluczykiem, który mimowolnie złapałam tuż przed moją twarzą.
Dziewczyna miała dobrego cela. A ja miałam ochotę rzucić w nią z powrotem,
patrzeć, jak metalowe ząbki wbijają się w jej oczy... Zamiast tego posłusznie
schowałam klucz do kieszeni i odwróciłam się na pięcie.
Spojrzałam na moje torby z rzeczami. Na twarzy pojawił mi się niedostrzegalny
grymas niezadowolenia. Nie miałam zamiaru znowu tego nosić.
- A jak tutaj.. z chłopakami? - znowu zwróciłam się w stronę sekretarki.
Natychmiast przestała pisać, łapiąc przynętę.
- Różnie to bywa, ale jakiś się znajdzie - popatrzyła na mnie znacząco. - A
nawet więcej niż jeden...
- Naprawdę?
- Mhm... Zaraz ci jakiegoś złowię, pomoże ci z tymi walizkami - zaśmiała się,
jakby żaden mężczyzna nie mógł jej się oprzeć. Ale całkiem możliwe, że była to
prawda, patrząc na jej czarne szpilki i głęboki dekolt. A raczej na wypełnienie
tego dekoltu.
Dziewczyna wyszła z sekretariatu, puszczając po drodze do mnie oko.
Jeśli jej się nie uda, złapię jakiegoś woźnego. W sumie dobre i to.
Rozpięłam opinający się na mnie sweterek, wyjmując na wierz naturalną, kobiecą
broń.
Usłyszałam zbliżające sie kroki. Dwie osoby. Dźwięk otwieranych drzwi.
Odwróciłam się.
On już tam stał.
<jakiś dżentelmen?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz