Spojrzałem na łóżko Nicodema, na którym wylądowała
replika broni. Wyglądała realistycznie. Pewno jakby wszedł jakiś nauczyciel czy
opiekun, Nico miałby chwilowe problemy. Trochę zajęłoby nim wytłumaczyłby
naturę broni oraz pokazał licencję. Słyszałem, że za prawdziwą broń, narkotyki
czy alkohol można mieć niezłe problemy, ale nie było nic na temat ów broni do ”sportu”.
Ale nieważne. Mój wzrok skupił się na torsie drugiego, kiedy ten zaczął się
rozbierać, a dokładniej na jego ranie. Wyglądało na to, że zdobywaliśmy nowe ”ślady”
równie szybko. Dobrze, że nie przeszkadza mi krew. Często musiałbym go wyganiać
do łazienki lub uciekać z pokoju. Rany też mi nie przeszkadzały. U niektórych
blizny (oczywiście zależy jeszcze jakie) wyglądały ładnie. Zdobiły ich. Ale
teraz jedyne, co czułem to potrzebę pomocy wobec chłopaka.
Jak ten wyciągnął apteczkę, ja podszedłem do niego i wziąłem kawałek
materiału, aby nasączyć go wodą utlenioną. Zamierzałem zająć się jego raną.
- Hm... Mike… Chciałbyś jutro gdzieś ze mną skoczyć? Na przykład na airsoft?
– uśmiechnął się. - Albo po prostu na miasto... Praktycznie ciągle siedzisz
tutaj, chciałbym cię wyciągnąć stąd na parę godzin...
Zatrzymałem się w połowie odkażania jego rany. Na airsoft? Chyba sobie
żartuje. Na miasto jeszcze w sumie spoko. Chociaż… Przygryzłem dolną wargę. Co
jak spotkam kogoś nieodpowiedniego? Wolałbym tego uniknąć przy Nico. Jak już to,
gdy jestem sam.
- No… Jak chcesz… - powiedziałem, nie będąc w stanie mu odmówić. Nie
chciałem wyjść. Nie czułem takiej potrzeby, ale za razem nie chciałem go ranić.
A jak mowa o ranach, wróciłem do przemywania tej istniejącej na jego torsie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz