21 stycznia 2016

Sylwester Elity (Mike:Sasza)

Sam nigdy nie zajmowałem się swoimi ranami. Ale jednak widząc je na ciele Saszy czułem potrzebę zaopiekowania się nim. Nawet jeśli były to delikatne zadrapania, zapewne niewarte uwagi, i tak chciałem się nim zaopiekować. Nawet, jeśli nie chciał ich opatrzeć, chciałem je dla niego przemyć. Mieć pewność, że nie wda się żadna infekcja. Wyruszyliśmy do łazienki, gdzie ten zadał mi pytanie.
- Nie wiem. W sumie nie myślałem o tym. Nigdy nie chodziłem na tego typu rzeczy… - Teoretycznie skłamałem, ale tamte imprezy nie były tym samym, co Charlie postanowił zorganizować. A przynajmniej nie spodziewałbym się po nim czegoś takiego.
Odkręciłem kurek i umyłem własne dłonie, jak chirurg przed operacją. Nie mówię, że podwinąłem rękawy do łokci i myłem je z taką dokładnością. Po prostu tak jakoś mi się skojarzyło. Wsunąłem jego dłoń pod ciepły strumień wody i powoli zacząłem zmywać krew. Obmytą w ten sposób ranę lekko namydliłem i spojrzałem na jego twarzy, aby upewnić się, że go za bardzo nie boli.
-Och Mike... naprawdę od takich ranek się nie umiera, spokojnie... - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Wiem… Ale nie chcę by cię bolało przeze mnie… - wróciłem do przemywania ranek.
- Tak, oczywiście, moja pielęgniarko.
W tym momencie na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech wspominając, kiedy to przebrałem się w szpitalu za pielęgniarkę, aby sprawdzić nierozgarnięcie Roba. Oczywiście, że mnie przytulił od tyłu. Dopiero po chwili zrozumiał, że to ja i załamany zniknął w swoim gabinecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz