Sam nigdy nie zajmowałem się swoimi ranami.
Ale jednak widząc je na ciele Saszy czułem potrzebę zaopiekowania się nim.
Nawet jeśli były to delikatne zadrapania, zapewne niewarte uwagi, i tak
chciałem się nim zaopiekować. Nawet, jeśli nie chciał ich opatrzeć, chciałem je
dla niego przemyć. Mieć pewność, że nie wda się żadna infekcja. Wyruszyliśmy do
łazienki, gdzie ten zadał mi pytanie.
- Nie wiem. W sumie nie myślałem o tym. Nigdy
nie chodziłem na tego typu rzeczy… - Teoretycznie skłamałem, ale tamte imprezy
nie były tym samym, co Charlie postanowił zorganizować. A przynajmniej nie
spodziewałbym się po nim czegoś takiego.
Odkręciłem kurek i umyłem własne dłonie, jak
chirurg przed operacją. Nie mówię, że podwinąłem rękawy do łokci i myłem je z
taką dokładnością. Po prostu tak jakoś mi się skojarzyło. Wsunąłem jego dłoń
pod ciepły strumień wody i powoli zacząłem zmywać krew. Obmytą w ten sposób
ranę lekko namydliłem i spojrzałem na jego twarzy, aby upewnić się, że go za
bardzo nie boli.
-Och Mike... naprawdę od takich ranek się nie
umiera, spokojnie... - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Wiem… Ale nie chcę by cię bolało przeze mnie…
- wróciłem do przemywania ranek.
- Tak, oczywiście, moja pielęgniarko.
W tym momencie na mojej twarzy pojawił się
delikatny uśmiech wspominając, kiedy to przebrałem się w szpitalu za
pielęgniarkę, aby sprawdzić nierozgarnięcie Roba. Oczywiście, że mnie przytulił
od tyłu. Dopiero po chwili zrozumiał, że to ja i załamany zniknął w swoim
gabinecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz