23 stycznia 2016

Od Mike'a C.D: Sasza

     Sen zawsze był moją formą ucieczką od problemów. Nie trzeba było się niczym martwić, nie myślało się. W pełni oddawało się podświadomości. To jednak nie zawsze było dobrą czynnością. Nie kontrolujesz swojej podświadomości. Nie wybierasz snów. Raz są miłe, raz nijakie i ich nie pamiętasz, a raz są odzwierciedleniem wszystkich najgorszych momentów z twojego życia. Po tego typu snach zastanawiałem się, czemu mój umysł jest taki okrutny wobec mnie. Kiedy wszystko za dnia się psuło, a ja już sobie z niczym nie radziłem, on postanawiał pozbyć mnie mojej świątyni spokoju. Tworzył pułapkę bez ucieczki. Nie raz budziłem się wtedy w nocy zalany potem i rozglądałem po pokoju. W takich momentach każdy kształt przybierał formę człowieka. Patrzyli na mnie wtedy i się uśmiechali. Szydzili z mojej słabości, a ja nie miałem gdzie uciec. To wtedy bałem się zasnąć, wyjść z łóżka, ruszać się, oddychać. Panikę uspokajało jedyne schowanie się pod kołdrą do momentu, kiedy zaczynało mi brakować tlenu. W takich momentach wtulałem się w pluszaka jak małe dziecko i wmawiałem, że ”potwory” nie są w stanie schwytać mnie pod pościelą. Lecz te prawdziwe potwory z krwi i kości zawsze były w stanie dopaść mnie nawet w tym bezpiecznym miejscu.
     Poczuwszy dłoń na swoim ramieniu powoli otworzyłem oczka. Spojrzałem nieprzytomnym wzrokiem na Nicodema, który już ubrany stał przy moim łóżku. Chyba coś do mnie mówił, lecz nie zrozumiałem. Wtuliłem się tylko bardziej w pościel i zamknąłem do połowy oczy.
     - Ej, Nico… Nie pójdę dziś na lekcje. Okey?

     Niezależnie od jego odpowiedzi, nie wyszedłem z łóżka. Niestety nie zasnąłem, przez co czułem zmęczenie. Niby jedna noc, a byłem wyczerpany jakbym nie spał cały tydzień. Do tego gdzieś w klatce piersiowej odczuwałem gorycz powoli duszącą mnie. Tak dawno nie miałem tego uczucia. Na co dzień chowając się za maską uśmiechu. I w sumie to nie miałem powodu do odczuwania jej. Pozwoliłem przeszłości zostać w przeszłości i unikałem ludzi. A jednak teraz nagle postanowiłem, że samotność jest słaba i zacząłem gadać z ludźmi. I tak to właśnie się skończyło. Nie, nie zostałem przez nikogo zraniony. Tylko mój umysł nie dawał mi spokoju. Wciąż wspominał…Nie chciał zamilknąć.
     W końcu padłem ze zmęczenia. Po prostu zasnąłem wyczerpany nadmiernym myśleniem. Obawiałem się, że znów męczące sny nie dadzą mi spokoju, lecz tak się nie stało. Nie było ani złych, ani dobrych snów. Pustka. Pustka, która trwała nie więcej niż godzinę, ale starczyła, aby choć trochę mnie rozbudzić. Umyłem się, zjadłem śniadanie od Nico po czym zacząłem suszyć włosy. Drobny wypadek, obandażowana rana i potrzeba spokoju. Wyszedłem z pokoju i zacząłem kroczyć korytarzem, nie do końca wiedząc, co zrobić. Spojrzałem na swój bandaż i zauważyłem drobne plamki krwi. Zaśmiałem się cicho. Oczywiście, że zwykły materiał tu nie pomoże. Dwie z ran były głębsze. Raczej przyda się tu szycie. A to oznacza odwiedzenie pielęgniarza. Dziwny człowiek, ale bywa zabawny. Zapiąłem bluzę pod brodę i do niego poszedłem.

***
     Zostawienie kurtki w pokoju było błędem. Nawet jeśli był to krótki spacer z jednego budynku do drugiego, ja i tak zdążyłem zmarznąć. Nienawidziłem chłodnej temperatury. Wolałem w takie dni nigdzie nie wychodzić, ale cóż. Mus to mus. Zbliżając się do części z pokojami, usłyszałem swoje imię. Odwróciłem się na pięcie i spojrzałem na Saszę. Nerwowo poprawiłem rękaw, aby upewnić się, że nie widać mojego bandaża. Powoli mnie irytowało to, że każdy traktował mnie jak kalekę.
     - Umm... Hej - uśmiechnąłem się w typowy dla siebie sposób i szybko opuściłem głowę. Stało się tak, gdy tylko przypomniałem sobie wczorajszy wieczór. Położyłem dłoń na swoim karku i zacząłem go nerwowo pocierać. To również sprawiło, że opadł mój rękaw i ukazał świeży bandaż. - Przepraszam za wczoraj... Po prostu trochę spanikowałem.
     Opuściłem ramię zdając sobie sprawę z tego jak to głupio brzmi. Pewno zraniłem jego uczucia... Albo może nie będzie chciał już ze mną rozmawiać. Wszystko jest możliwe. Mógł przecież nawet stwierdzić, że jednak nie zamierzał powiedzieć, co powiedział. Że się rozmyślił. Szczególnie, że przecież nie będzie czekał wiecznie.
     Zadrżałem z zimna i wtuliłem w siebie ramiona, aby je potrzeć. Na serio było zimno, ale przecież nie odejdę w trakcie rozmowy. Podniosłem głowę i chyba pierwszy raz normalnie spojrzałem komuś w twarz.
     - Nie chcesz może pójść ze mną na kawę... Lub coś... Bo może nie masz czasu... Przepraszam. - jednak pewności siebie wciąż mi brakowało, ale zawsze pierwszy krok zaliczony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz