Sen zawsze był moją formą ucieczką od
problemów. Nie trzeba było się niczym martwić, nie myślało się. W pełni
oddawało się podświadomości. To jednak nie zawsze było dobrą czynnością. Nie kontrolujesz
swojej podświadomości. Nie wybierasz snów. Raz są miłe, raz nijakie i ich nie
pamiętasz, a raz są odzwierciedleniem wszystkich najgorszych momentów z twojego
życia. Po tego typu snach zastanawiałem się, czemu mój umysł jest taki okrutny
wobec mnie. Kiedy wszystko za dnia się psuło, a ja już sobie z niczym nie
radziłem, on postanawiał pozbyć mnie mojej świątyni spokoju. Tworzył pułapkę
bez ucieczki. Nie raz budziłem się wtedy w nocy zalany potem i rozglądałem po
pokoju. W takich momentach każdy kształt przybierał formę człowieka. Patrzyli
na mnie wtedy i się uśmiechali. Szydzili z mojej słabości, a ja nie miałem
gdzie uciec. To wtedy bałem się zasnąć, wyjść z łóżka, ruszać się, oddychać.
Panikę uspokajało jedyne schowanie się pod kołdrą do momentu, kiedy zaczynało
mi brakować tlenu. W takich momentach wtulałem się w pluszaka jak małe dziecko
i wmawiałem, że ”potwory” nie są w stanie schwytać mnie pod pościelą. Lecz te
prawdziwe potwory z krwi i kości zawsze były w stanie dopaść mnie nawet w tym bezpiecznym
miejscu.
Poczuwszy dłoń na swoim ramieniu powoli
otworzyłem oczka. Spojrzałem nieprzytomnym wzrokiem na Nicodema, który już
ubrany stał przy moim łóżku. Chyba coś do mnie mówił, lecz nie zrozumiałem.
Wtuliłem się tylko bardziej w pościel i zamknąłem do połowy oczy.
- Ej, Nico… Nie pójdę dziś na lekcje.
Okey?
Niezależnie od jego odpowiedzi, nie
wyszedłem z łóżka. Niestety nie zasnąłem, przez co czułem zmęczenie. Niby jedna
noc, a byłem wyczerpany jakbym nie spał cały tydzień. Do tego gdzieś w klatce
piersiowej odczuwałem gorycz powoli duszącą mnie. Tak dawno nie miałem tego
uczucia. Na co dzień chowając się za maską uśmiechu. I w sumie to nie miałem
powodu do odczuwania jej. Pozwoliłem przeszłości zostać w przeszłości i unikałem
ludzi. A jednak teraz nagle postanowiłem, że samotność jest słaba i zacząłem
gadać z ludźmi. I tak to właśnie się skończyło. Nie, nie zostałem przez nikogo
zraniony. Tylko mój umysł nie dawał mi spokoju. Wciąż wspominał…Nie chciał
zamilknąć.
W końcu padłem ze zmęczenia. Po prostu
zasnąłem wyczerpany nadmiernym myśleniem. Obawiałem się, że znów męczące sny nie
dadzą mi spokoju, lecz tak się nie stało. Nie było ani złych, ani dobrych snów.
Pustka. Pustka, która trwała nie więcej niż godzinę, ale starczyła, aby choć
trochę mnie rozbudzić. Umyłem się, zjadłem śniadanie od Nico po czym zacząłem
suszyć włosy. Drobny wypadek, obandażowana rana i potrzeba spokoju. Wyszedłem z
pokoju i zacząłem kroczyć korytarzem, nie do końca wiedząc, co zrobić. Spojrzałem
na swój bandaż i zauważyłem drobne plamki krwi. Zaśmiałem się cicho. Oczywiście,
że zwykły materiał tu nie pomoże. Dwie z ran były głębsze. Raczej przyda się tu
szycie. A to oznacza odwiedzenie pielęgniarza. Dziwny człowiek, ale bywa
zabawny. Zapiąłem bluzę pod brodę i do niego poszedłem.
***
Zostawienie kurtki w pokoju było błędem. Nawet jeśli był to krótki spacer z jednego budynku do drugiego, ja i tak zdążyłem
zmarznąć. Nienawidziłem chłodnej temperatury. Wolałem w takie dni nigdzie nie
wychodzić, ale cóż. Mus to mus. Zbliżając się do części z pokojami, usłyszałem
swoje imię. Odwróciłem się na pięcie i spojrzałem na Saszę. Nerwowo poprawiłem
rękaw, aby upewnić się, że nie widać mojego bandaża. Powoli mnie irytowało to,
że każdy traktował mnie jak kalekę.
-
Umm... Hej - uśmiechnąłem się w typowy
dla siebie sposób i szybko opuściłem głowę. Stało się tak, gdy tylko
przypomniałem
sobie wczorajszy wieczór. Położyłem dłoń na swoim karku i zacząłem go
nerwowo pocierać. To również sprawiło, że opadł mój rękaw i ukazał
świeży
bandaż. - Przepraszam za wczoraj... Po prostu trochę spanikowałem.
Opuściłem ramię zdając sobie sprawę z tego
jak to głupio brzmi. Pewno zraniłem jego uczucia... Albo może nie będzie chciał
już ze mną rozmawiać. Wszystko jest możliwe. Mógł przecież nawet stwierdzić, że
jednak nie zamierzał powiedzieć, co powiedział. Że się rozmyślił. Szczególnie,
że przecież nie będzie czekał wiecznie.
Zadrżałem z zimna i wtuliłem w siebie
ramiona, aby je potrzeć. Na serio było zimno, ale przecież nie odejdę w trakcie
rozmowy. Podniosłem głowę i chyba pierwszy raz normalnie spojrzałem komuś w
twarz.
- Nie chcesz może pójść ze mną na kawę...
Lub coś... Bo może nie masz czasu... Przepraszam. - jednak pewności siebie
wciąż mi brakowało, ale zawsze pierwszy krok zaliczony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz