22 stycznia 2016

Od Jurija C.D: Sasza

Sasz… Mój dawny i jedyny w ciągu osiemnastu lat przyjaciel, który zniknął z mojego życia przed trzema laty; odnalazł się w miejscu, które potraktowałbym, jako ostatnie podczas poszukiwań. Z postury wyglądał zupełnie inaczej, ale jednak w jego twarzy pozostał ten sam, ukryty wyraz zagubionego chłopca. Pod jego oczami wciąż znajdowały się nierozłączne cienie, które przy odpowiednim kącie padania światła – znikały. Jednak bez tych cieni nie wyglądał już tak samo. Można powiedzieć, że to jest jego znamię, czy coś w tym rodzaju. Po prostu znak rozpoznawalny, jak na przykład tatuaż, czy blizna. Jestem pewien, że gdyby Sasza miał bliźniaka, to ten drugi nie miałby takich cieni.
Usiadłem po turecku na swoim łóżku i polałem przezroczystego płynu do niewielkich kieliszków. Jakby nie mógł dać szklanek…
-To zależy, co chcesz wiedzieć, Sasz – Mówiąc to jednoczenie przechyliliśmy kieliszki i ciecz spłynęła do naszych gardeł.
Twarz mojego przyjaciela wykrzywiła się, jakby mu przejechali brzeszczotem po krtani, od środka. Widocznie już dawno nie pił… Trzeba przywrócić mojego starego Saszuńcia i to jak najszybciej.
-Zwerbowali mnie – Obserwowałem twarz rozmówcy, zauważając jak opanował z trudem wykrzyw twarzy, pijąc następną kolejkę.
-Kto i gdzie? – Zakręcił kieliszkiem, niby monetą i spojrzał na mnie.
-Nie wiem, kto, ale do wojska. Można powiedzieć, że dlatego tutaj jestem – Wyciągnąłem z kieszeni paczkę fajek i położyłem ją na blacie, tuż obok butelki wódki, wcześniej wyciągając z niej jednego papierosa; Sasza poszedł w moje ślady i również zapalił. Wyraz jego twarzy stopniowo się zmieniał – Może ty mi opowiedz, gdzie mi spierdoliłeś wtedy?
Jak byliśmy ze sobą blisko, to zawsze mówił o tym, że chciałby pójść do wojska i że od razu zgłosiłby się, jako pierwszy na misję. Tak bardzo chciał pójść w ślady swojego ojca,…·Mimo, iż znajdowałem się tam w wojsku dosyć krótko, to razem z oddziałem byłem już w Afganie, co prawda na szkoleniu, ale szkolenie na terenie islamskim jest jak misja.
Nie mam pojęcia, dlaczego Sasza chce tam pojechać.
To nie jest zbyt przyjemne uczucie, gdy chcesz już wrócić do bazy i odpocząć po kilku dniach, spędzonych z pełnym wyposażeniem na sobie, ale nie możesz, ponieważ jakiś randomowy Ahmed wymyślił sobie, że wyśle swojego syna na środek drogi z granatem ręcznym w dłoni. Dzieciak ma zaledwie 13 lat, w jego oczach ukrywa się strach i niepewność; tuż za marzeniem, jakim jest dostanie się do nieba i otrzymanie błogosławieństwa od ich boga.
Z powrotu do wspomnień, wyrwał mnie głos Saszy.
-… Od tamtej pory mieszkam w tej szkole-Widocznie kończył mi opowiadać o tym, jak się tutaj znalazł, jednak ja go nie słuchałem. Czasem tak już jest… Mam nadzieję, że nic z tego co mówił nie przyda mi się później, bo nie mam na razie ochoty bawić się w stalkerem i dowiadywać się samodzielnie o poszczególnych momentach jego życia – Jurij, czy ty mnie, chociaż słuchasz?
Uniósł prawą brew i spojrzał prosto w moje oczy, swoimi szarymi tęczówkami.
-Piję z tobą i jeszcze wymagasz, żebym cię słuchasz? – Wyszczerzyłem się dosyć wrednie, wypełniając po raz kolejny oba kieliszki, które zostały opróżnione niemal od razu.
Sasza tylko westchnął i pokręcił głową.
-Nic się nie zmieniłeś, Jurij… - Odrzekł, odsuwając kieliszek i tym samym dając mi znać, że on już nie pije.
-Ty za to się zmieniłeś według mnie. Gdzie jest ten chłopak, który zawsze się ze mną wyzywał i ten, który zazwyczaj pił więcej niż inni, a na koniec i tak wszystkich odwoził do domów? – Świdrowałem go spojrzeniem, obraz delikatnie zaczynał mi się chwiać, ale jeszcze było dobrze; jak to zawsze pod wpływem alkoholu, gdy znajduję się poza ojczystym krajem – zacząłem mówić po rosyjsku.
Chłopak w odpowiedzi odwrócił wzrok na ekran swojego telefonu, chcąc sprawdzić godzinę lub sprawdzić, czy przypadkiem nie dostał żadnego powiadomienia.
Zaciągnąłem się, kończąc papierosa i położyłem się na plecach, obserwując jak sufit wykonuje powolne okrążenia. Złudzenie optyczne, czy pijacka halucynacja? A może jedno i drugie? Nieważne… Wypuściłem dym pod sufit, ale nie było go widać.
-Sasza… Mógłbyś otworzyć okno? – Zapytałem współlokatora, nie podnosząc się. Ciekawe, czy on pamięta jeszcze rosyjski i czy zrozumiał moje pytanie.
Dosyć długo nie otrzymywałem odpowiedzi, ani do pokoju nie wpadł chłód, więc wstałem do siadu i spojrzałem na Saszę, który smacznie spał, rozjebany na całym łóżku, wydając się bezwładnym.
Westchnąłem i pokręciłem głową, po czym chwiejnym krokiem podszedłem do okna i je otworzyłem, a do wnętrza pokoju wleciał lodowaty wiatr i prószący teraz śnieg. Sięgnąłem po paczkę papierosów z blatu mojego biurka i wyciągnąłem ze środka jednego z nich oraz zapalniczkę.
Chyba za dużo palę, ale nic na to nie poradzę, że lubię nikotynę. Niedługo prawdopodobnie skończy się mój zapas jeszcze z Rosji i będę musiał kupić jakieś amerykańskie gówno. Wszystko, co powstało w Ameryce jest słabe, nietrwałe lub nie do zdobycia przez zwyczajnego cywila.
Jak to zawsze bywa od zimna – pojawiły mi się rumieńce, pokrywające około 45% mojej twarzy. Jedna z moich sióstr powiedziała mi kiedyś, że z nimi wyglądam przystojniej niż ‘normalnie’.
Wyciągnąłem z kieszeni telefon i odblokowałem go. Może by do nich zadzwonić i przeprosić za to, że się nie pożegnałem…? Może jutro, jak wytrzeźwieję. Mam przynajmniej nadzieję, że sobie radzą oraz, że niczego im nie brakuje… Wuj obiecał, że się nimi zaopiekuje i nie będzie im niczego brakować. Chcąc, nie chcąc – musiałem mu zaufać.
Po raz kolejny usłyszałem głos Saszy, który mi dźwięk myśli.
-Zamknij to okno, idioto… - Mruknął pod nosem, przecierając oburącz twarz w siadzie.
-Już byś chciał. Musi się tu wywietrzyć-Odpowiedziałem mu i wypuściłem dym, który od razu zaniknął w mrozie.
-Jak ty możesz tak stać przy oknie, jeszcze w krótkim rękawku? – Wstał i spróbował zamknąć dymnik, ale blokowałem je swoim ciałem – Odsuń się, chuju –Napierał na ramę okienną, ale ja mimo to nie ustępowałem.
-Jesteś mięczakiem, Sasza – Zaśmiałem się i zamiast się odsunąć; złapałem go w pół i wystawiłem do połowy poza budynek – Gdybyś nigdzie nie spierdolił, to teraz byłbyś skory nawet latać nago przy takiej pogodzie – Puściłem go, a on od razu wycofał się do środka i z trzaskiem zamknął okno, trzęsąc się z zimna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz