- Pospałeś trochę? - usłyszałem nagle.
Zamrugałem parokrotnie wciąż czując
nieprzyjemne uczucie w okolicach podbrzusza. Pozostałość po śnie. Chyba za dużo
czasu spędzam na konsoli. Tak. To z pewnością tego wina. Otrząsłem się z
resztek snu i zacząłem szukać swoich okularów.
- A która jest godzina? - spytałem, chcąc
wiedzieć ile zdążyłem przespać. Mój wzrok nagle się wyostrzył, a ja widziałem
przed sobą twarz mojego towarzysza. - E, dzięki? - Jakoś dziwnym mi się
wydawało za każdym razem, gdy to robił. Z drugiej strony było to pomocne.
Jak już widziałem wszystko normalnie,
zauważyłem również jak blisko znajduje się twarz Mepha. Niechętnie wyszedłem
spod ciepłego kocyka i stanąłem na podłodze przy łóżku, chcąc się nieco oddalić
od niego. Niekomfortowo czułem się znajdując tak blisko jego ciała, kiedy ten
był przytomny. Nie to, że mógłbym się do niego tulić i tego podobne, kiedy jest
przytomny. Ale jakoś ułatwiało mi uspokojenie myśli i zaśnięcie w jednym łóżku,
kiedy tak było.
- Charlie, co myślisz o osobach mordujących na
zlecenie? - padło niecodzienne pytanie.
- Zadasz je jak się rozbudzę? - spytałem i
uniosłem okulary, aby potrzeć oczy. - Jestem pewien, że gdzieś widziałem zlew…
- mruknąłem do siebie i po odnalezieniu niewielkiej toalety przemyłem twarz.
Wytarłem ją następnie w ręcznik i wyszedłem z niewielkiego pokoiku, z dłonią
pod koszulką, którą drapałem swój tors.
Przy fotelach wyjąłem z torby butelkę soku,
którą kupiłem na lotnisku, i się z niej napiłem. Usiadłem wygodnie w siedzeniu
i przeciągnąłem. W sumie to taka podróż nie była zła. Na pewno wygodniejsze od
ciągłego siedzenia w jednej pozycji przez te siedem godzin. Tak można było
nawet troszeczkę pospacerować.
- Odpowiadając na twoje pytanie sądzę, że jak
ktoś chce zarabiać w ten sposób to niech robi, co chce. - Odpowiedziałem
niepewnie. W sumie to sam nie byłem pewien, co o tym myśleć. - Świat idealny
byłby spokojny, ale za razem nudny. Z drugiej strony, jaki jest sens w
zabijaniu kogoś. Prędzej czy później i tak umrze~ A takie zabicie kogoś i
zrobienie tak, aby potem za debila nie skończyć w więzieniu jest męczące i
czasochłonne. - Ziewnąłem wciąż zaspany.
- Rozumiem - odpowiedział zwyczajnie, choć
zdawał się być zamyślony.
- A czo? Szukasz aprobaty lub coś? - spytałem
żartobliwie i zacząłem przełączać kanały w telewizji.
-Aprobaty? Tak po prostu zapytałem...
- No spoko - zacząłem oglądać jakiś kulinarny
program. Chyba był to jeden z bardziej interesujących programów, który za razem
przypomniał mi o obiedzie.
* * *
Dwie godziny w końcu minęły, a my
wylądowaliśmy. Nie był to jednak koniec naszej podróży. Wpierw wysiąść z
samolotu, pokazać paszporty przy bramkach, odebrać bagaże. Łazienka, kawa i palący
Meph. Stałem z parującym kubkiem obok niego i starałem się nie zasnąć na
stojąco. Nawet, jeśli spałem w samolocie cały lot to i tak zawsze byłem
zmęczony jakbym, co najmniej cały dzień nie spał. Odebrać miał nas mój brat,
lecz ten jak zwykle zaspał. Nie przeszkadzało mi to w sumie. Dało chwilę na
przyzwyczajenie się do cieplejszego klimatu i spojrzeć na zagwieżdżone niebo. Co
prawda gwiazd i tutaj tak dobrze nie było widać. Rozświetlony Londyn skutecznie
uniemożliwiał zauważenie słabiej święcących gwiazd.
- Cieszę się z możliwości spędzenia świąt z
tobą - usłyszałem nagle ze strony drugiego.
- No widzisz. A się mi stawiałeś~ - odparłem
rozbawiony.
- Ponieważ mimo wszystko to trochę nietypowe.
- Wyluzowałbyś~ Za bardzo się przejmujesz
wszystkim - upiłem łyk ciepłej kawy.
- To ty jesteś od bycia wyluzowanym.
- A ty, od czego? - spytałem z uśmiechem.
Miast odpowiedzieć, chłopak wyjął z ust
papierosa i wypuścił dym. Następnie przyłożył do warg palec wskazujący i
uśmiechnął do mnie. Przewróciłem oczami i zastukałem palcami w nakładkę na
kubku kawy. Wnet przed nami zatrzymał się biały nissan rodzinny. Z drzwi
kierowcy wyszedł dosyć wysoki brunet z okularami na nosie. Niektórzy uważali,
że wyglądami niemalże identycznie, lecz jednak wzrost i wiek nas różnił.
- Hej młody, długo czekałeś?
- spytał, jakby nie wiedział, o której miałem wylądować.
- Zabawne na serio.
Obiecuję, że kupię ci pod choinkę budzik - pogroziłem mu i podałem mu torbę -
za kare możesz się tym zająć.
O dziwo mój starszy
braciszek się nie stawiał tylko spojrzał na Mepha. Przełożył moją torbę do
lewej dłoni i wyciągnął prawą przed siebie, aby uścisnąć na powitanie.
- Matthew, a ty
jesteś…
Już zapomniał
imienia, brawa dla niego. Czasami się zastanawiałem jak on daje rade w
uniwersytecie. Szczególnie, że studiuje w uniwersytecie Cambridge.
- Mephistopheles -
odparł i uścisnął dłoń, nie wyrażając przy tym żadnych emocji. Czyli dla niego
norma.
- Się poznaliście,
teraz możemy już proszę wejść do środka? Chyba zaraz zamarznę. - Zacząłem
marudzić. Chyba jednak byłem zbyt zmęczony.
Obszedłem samochód i
usiadłem po lewej od kierowcy, zostawiając tamtych razem. Nie zajęło im długo,
by załadować walizki do bagażnika, a już po chwili ruszyliśmy ulicą. Z radia
leciała jakaś denna piosenka, która mogła się uznać za idealny utwór do
zanudzenia. Wsadziłem, zatem jedną z płyt, które znalazłem schowku. Wyglądało
na to, że brat przerzucił się teraz na rok. Jeszcze nie tak dawno temu tylko
klasyki słuchał. Ciekawe czy pomiędzy tymi dwoma rodzajami muzyki miał jeszcze,
co innego. Chyba wymieniał je jak dziewczyny.
- Jak tam Laura? -
zagadałem.
- A dobrze, dobrze.
Poznasz ją przy obiedzie podczas świąt. W końcu nie tylko ja będę miał swą
drugą połówkę na święta. Może matka w końcu nie będzie się czepiać jak się
będziemy całować.
- Co? Sarah ma
chłopaka? - spytałem nie rozumiejąc, czemu nie tylko on ma mieć ze sobą kogoś
mu bliskiego.
Ten jednakże kiwnął
głową w stronę Mepha siedzącego na tylnym siedzeniu. Zaśmiałem się, gdy w końcu
załapałem.
- Ale ty wiesz, że my
nie jesteśmy razem?
- Mów sobie swoje, ja
wiem swoje - puścił mi oczko.
- Ciesz się, że
jesteś kierowcą i nie mogę ci nic zrobić~
Podróż długo nie
trwała. Przez niezwykle wczesną godzinę ulice były w miarę pustawe jak na
metropolię. Nie zajęło długo, gdy zatrzymaliśmy się przed rządem apartamentowców.
Ostatnim razem byłem tu na wakacje, lecz od tego momentu tak długo nie minęło.
Ani tym bardziej nic się nie zmieniło, choć przez lampę uliczną za wiele nie
było widać. Pierwsze jak i drugie piętro domu było ciemne, lecz na parterze w
parze okien dało się zauważyć światło. Czyli któryś z domowników nie spał.
Wysiedliśmy z
samochodu i przeszliśmy krótkim chodnikiem w stronę drzwi. Po lewej i prawej
były matki ulubione krzaki, które zawsze sama przycinała w przeróżne kształty,
lecz po ciemku tego nie było widać. Brat wyjął z kieszeni klucze, otworzył
drzwi frontowe i puścił nas przodem. Tam czekał na nas mały korytarzyk gdzie
zostawiłem swoje buty i kurtkę oraz zaoferowałem to samo Mephowi. Zostawiłem
swoją torbę przy schodach i poszedłem do jadalni. Była ona połączona z salonem.
Po prawej spory stół na dwanaście osób (domowników było zaledwie pięciu, lecz
często ktoś zawitał do nas na obiad. Jak nie znajome Sary, to dziewczyna
Matta), a po lewej dwie sofy i dwa fotele ustawione w kształt podkowy przed
telewizorem. W jednym z danych fotelów siedział mój ojciec czytając gazetę. Był
to mężczyzna w późnej czterdziestce z delikatnym zarostem oraz z okularami na
nosie. W brązowych włosach nie dało się zauważyć ani nici siwego. Przy stole
zaś stała ubrana w piżamę kobieta o długich blond włosach, teraz spiętych w
luźny kok. Stawiała akurat kieliszki przy talerzach, gdy mnie zauważyła. Z
uśmiechem przytuliła mnie i czule pocałowała w głowę. Chyba była jedyną jak na
razie osobą, do której byłem w stanie tulić się bez problemów.
Przywitała się potem z
moim towarzyszem, który wszedł za mną do jadalni, dziękując mu za to, że
zgodził się przyjechać. Uwielbiała gościć ludzi nie tylko w święta, ale w te
zawsze lubiła, kiedy było dużo osób. Szczególnie, jeśli te osoby były znajomymi
rodziny bądź ogólnie rodziną. W przeciwieństwie do otwartej na świat matki,
ojciec zachowywał się jakby niczego nie widział poza gazetą, do czego zdążyłem
się już przyzwyczaić. Aktualnie głód zdawał się być silniejszy od potrzeby
zwrócenia jego uwagi na swą osobę, więc siadłem ochoczo do stołu. Nawet nie
zauważyłem, kiedy Matt wybył na górę do swojego pokoju. Zjadłem swoją porcję i gdy
odkryłem, że Meph również skończył, pożegnałem się z rodzicami mówiąc, że
zamierzamy się trochę przespać po locie. Przy schodach odkryłem, że nasze torby
zniknęły. Wyglądało na to, że po drodze Matt zaniósł je na górę. A po dwóch
parach schodów byliśmy już na drugim piętrze jak i poddaszu, który był w pełni
mój.
Mój pokój był z
pewnością większy od tego, który mieliśmy w akademiku, lecz również i trudniej
było go umeblować, ze względu na to, że jedna ściana była niezwykle niska, a
sufit pod kątem jak to na poddaszach bywało. Mnie to jednak nie przeszkadzało,
bowiem sam wybrałem sobie daną sypialnię. Dawało mi to więcej prywatności. Nikt
tu nie wchodził o ile nie miał do mnie jakieś sprawy. Na całość pochylonego
sufitu było spore okno ukazujące cząstkę Londynu ze względu na to, iż dom stał
na niewielkim wzgórzu. Tę normalną ścianę pozwoliłem sobie przerobić na styl ”loft”.
Oznaczało to, że cała była zrobiona z czerwonych cegieł. Reszta zaś była
zakryta deskami z ciemnego drewna. Pod jedną ze ścian stało spore łoże niemalże
jak na trzy osoby, a naprzeciwko wisiał płaski telewizor. Moja ukochana
konsola, oraz rozwieszone w odpowiednich miejscach głośniki. Pod telewizorem
stał miły kominek, w którym normalnie dało się palić drewnem. Przed nim miły
puchowy dywan ciągnący się prawie do łóżka. Po prawej od tego drzwi prowadzące
do łazienki z normalnymi sprzętami jak i wanną. Już wisiały tam dwa ręczniki
przygotowane dla nas. Na podłodze przed łóżkiem zaś czekały na nas walizki, a obok
dmuchany materac.
- Witam w moim
malutkim świecie - powiedziałem i ziewnąłem, po czym położyłem się na materacu,
nawet nie zdejmując bluzy. - Łóżko twoje. Ja się prześpię, a ty rób, na co masz
tylko ochotę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz