7 stycznia 2016

Od Charliego C.D: Mephistopheles

- Pospałeś trochę? - usłyszałem nagle.
Zamrugałem parokrotnie wciąż czując nieprzyjemne uczucie w okolicach podbrzusza. Pozostałość po śnie. Chyba za dużo czasu spędzam na konsoli. Tak. To z pewnością tego wina. Otrząsłem się z resztek snu i zacząłem szukać swoich okularów.
- A która jest godzina? - spytałem, chcąc wiedzieć ile zdążyłem przespać. Mój wzrok nagle się wyostrzył, a ja widziałem przed sobą twarz mojego towarzysza. - E, dzięki? - Jakoś dziwnym mi się wydawało za każdym razem, gdy to robił. Z drugiej strony było to pomocne.
Jak już widziałem wszystko normalnie, zauważyłem również jak blisko znajduje się twarz Mepha. Niechętnie wyszedłem spod ciepłego kocyka i stanąłem na podłodze przy łóżku, chcąc się nieco oddalić od niego. Niekomfortowo czułem się znajdując tak blisko jego ciała, kiedy ten był przytomny. Nie to, że mógłbym się do niego tulić i tego podobne, kiedy jest przytomny. Ale jakoś ułatwiało mi uspokojenie myśli i zaśnięcie w jednym łóżku, kiedy tak było.
- Charlie, co myślisz o osobach mordujących na zlecenie? - padło niecodzienne pytanie.
- Zadasz je jak się rozbudzę? - spytałem i uniosłem okulary, aby potrzeć oczy. - Jestem pewien, że gdzieś widziałem zlew… - mruknąłem do siebie i po odnalezieniu niewielkiej toalety przemyłem twarz. Wytarłem ją następnie w ręcznik i wyszedłem z niewielkiego pokoiku, z dłonią pod koszulką, którą drapałem swój tors.
Przy fotelach wyjąłem z torby butelkę soku, którą kupiłem na lotnisku, i się z niej napiłem. Usiadłem wygodnie w siedzeniu i przeciągnąłem. W sumie to taka podróż nie była zła. Na pewno wygodniejsze od ciągłego siedzenia w jednej pozycji przez te siedem godzin. Tak można było nawet troszeczkę pospacerować.

- Odpowiadając na twoje pytanie sądzę, że jak ktoś chce zarabiać w ten sposób to niech robi, co chce. - Odpowiedziałem niepewnie. W sumie to sam nie byłem pewien, co o tym myśleć. - Świat idealny byłby spokojny, ale za razem nudny. Z drugiej strony, jaki jest sens w zabijaniu kogoś. Prędzej czy później i tak umrze~ A takie zabicie kogoś i zrobienie tak, aby potem za debila nie skończyć w więzieniu jest męczące i czasochłonne. - Ziewnąłem wciąż zaspany.
- Rozumiem - odpowiedział zwyczajnie, choć zdawał się być zamyślony.
- A czo? Szukasz aprobaty lub coś? - spytałem żartobliwie i zacząłem przełączać kanały w telewizji.
-Aprobaty? Tak po prostu zapytałem...
- No spoko - zacząłem oglądać jakiś kulinarny program. Chyba był to jeden z bardziej interesujących programów, który za razem przypomniał mi o obiedzie.
* * *
Dwie godziny w końcu minęły, a my wylądowaliśmy. Nie był to jednak koniec naszej podróży. Wpierw wysiąść z samolotu, pokazać paszporty przy bramkach, odebrać bagaże. Łazienka, kawa i palący Meph. Stałem z parującym kubkiem obok niego i starałem się nie zasnąć na stojąco. Nawet, jeśli spałem w samolocie cały lot to i tak zawsze byłem zmęczony jakbym, co najmniej cały dzień nie spał. Odebrać miał nas mój brat, lecz ten jak zwykle zaspał. Nie przeszkadzało mi to w sumie. Dało chwilę na przyzwyczajenie się do cieplejszego klimatu i spojrzeć na zagwieżdżone niebo. Co prawda gwiazd i tutaj tak dobrze nie było widać. Rozświetlony Londyn skutecznie uniemożliwiał zauważenie słabiej święcących gwiazd.
- Cieszę się z możliwości spędzenia świąt z tobą - usłyszałem nagle ze strony drugiego.
- No widzisz. A się mi stawiałeś~ - odparłem rozbawiony.
- Ponieważ mimo wszystko to trochę nietypowe.
- Wyluzowałbyś~ Za bardzo się przejmujesz wszystkim - upiłem łyk ciepłej kawy.
- To ty jesteś od bycia wyluzowanym.
- A ty, od czego? - spytałem z uśmiechem.
Miast odpowiedzieć, chłopak wyjął z ust papierosa i wypuścił dym. Następnie przyłożył do warg palec wskazujący i uśmiechnął do mnie. Przewróciłem oczami i zastukałem palcami w nakładkę na kubku kawy. Wnet przed nami zatrzymał się biały nissan rodzinny. Z drzwi kierowcy wyszedł dosyć wysoki brunet z okularami na nosie. Niektórzy uważali, że wyglądami niemalże identycznie, lecz jednak wzrost i wiek nas różnił.
- Hej młody, długo czekałeś? - spytał, jakby nie wiedział, o której miałem wylądować.
- Zabawne na serio. Obiecuję, że kupię ci pod choinkę budzik - pogroziłem mu i podałem mu torbę - za kare możesz się tym zająć.
O dziwo mój starszy braciszek się nie stawiał tylko spojrzał na Mepha. Przełożył moją torbę do lewej dłoni i wyciągnął prawą przed siebie, aby uścisnąć na powitanie.
- Matthew, a ty jesteś…
Już zapomniał imienia, brawa dla niego. Czasami się zastanawiałem jak on daje rade w uniwersytecie. Szczególnie, że studiuje w uniwersytecie Cambridge.
- Mephistopheles - odparł i uścisnął dłoń, nie wyrażając przy tym żadnych emocji. Czyli dla niego norma.
- Się poznaliście, teraz możemy już proszę wejść do środka? Chyba zaraz zamarznę. - Zacząłem marudzić. Chyba jednak byłem zbyt zmęczony.
Obszedłem samochód i usiadłem po lewej od kierowcy, zostawiając tamtych razem. Nie zajęło im długo, by załadować walizki do bagażnika, a już po chwili ruszyliśmy ulicą. Z radia leciała jakaś denna piosenka, która mogła się uznać za idealny utwór do zanudzenia. Wsadziłem, zatem jedną z płyt, które znalazłem schowku. Wyglądało na to, że brat przerzucił się teraz na rok. Jeszcze nie tak dawno temu tylko klasyki słuchał. Ciekawe czy pomiędzy tymi dwoma rodzajami muzyki miał jeszcze, co innego. Chyba wymieniał je jak dziewczyny.
- Jak tam Laura? - zagadałem.
- A dobrze, dobrze. Poznasz ją przy obiedzie podczas świąt. W końcu nie tylko ja będę miał swą drugą połówkę na święta. Może matka w końcu nie będzie się czepiać jak się będziemy całować.
- Co? Sarah ma chłopaka? - spytałem nie rozumiejąc, czemu nie tylko on ma mieć ze sobą kogoś mu bliskiego.
Ten jednakże kiwnął głową w stronę Mepha siedzącego na tylnym siedzeniu. Zaśmiałem się, gdy w końcu załapałem.
- Ale ty wiesz, że my nie jesteśmy razem?
- Mów sobie swoje, ja wiem swoje - puścił mi oczko.
- Ciesz się, że jesteś kierowcą i nie mogę ci nic zrobić~
Podróż długo nie trwała. Przez niezwykle wczesną godzinę ulice były w miarę pustawe jak na metropolię. Nie zajęło długo, gdy zatrzymaliśmy się przed rządem apartamentowców. Ostatnim razem byłem tu na wakacje, lecz od tego momentu tak długo nie minęło. Ani tym bardziej nic się nie zmieniło, choć przez lampę uliczną za wiele nie było widać. Pierwsze jak i drugie piętro domu było ciemne, lecz na parterze w parze okien dało się zauważyć światło. Czyli któryś z domowników nie spał.
Wysiedliśmy z samochodu i przeszliśmy krótkim chodnikiem w stronę drzwi. Po lewej i prawej były matki ulubione krzaki, które zawsze sama przycinała w przeróżne kształty, lecz po ciemku tego nie było widać. Brat wyjął z kieszeni klucze, otworzył drzwi frontowe i puścił nas przodem. Tam czekał na nas mały korytarzyk gdzie zostawiłem swoje buty i kurtkę oraz zaoferowałem to samo Mephowi. Zostawiłem swoją torbę przy schodach i poszedłem do jadalni. Była ona połączona z salonem. Po prawej spory stół na dwanaście osób (domowników było zaledwie pięciu, lecz często ktoś zawitał do nas na obiad. Jak nie znajome Sary, to dziewczyna Matta), a po lewej dwie sofy i dwa fotele ustawione w kształt podkowy przed telewizorem. W jednym z danych fotelów siedział mój ojciec czytając gazetę. Był to mężczyzna w późnej czterdziestce z delikatnym zarostem oraz z okularami na nosie. W brązowych włosach nie dało się zauważyć ani nici siwego. Przy stole zaś stała ubrana w piżamę kobieta o długich blond włosach, teraz spiętych w luźny kok. Stawiała akurat kieliszki przy talerzach, gdy mnie zauważyła. Z uśmiechem przytuliła mnie i czule pocałowała w głowę. Chyba była jedyną jak na razie osobą, do której byłem w stanie tulić się bez problemów.
Przywitała się potem z moim towarzyszem, który wszedł za mną do jadalni, dziękując mu za to, że zgodził się przyjechać. Uwielbiała gościć ludzi nie tylko w święta, ale w te zawsze lubiła, kiedy było dużo osób. Szczególnie, jeśli te osoby były znajomymi rodziny bądź ogólnie rodziną. W przeciwieństwie do otwartej na świat matki, ojciec zachowywał się jakby niczego nie widział poza gazetą, do czego zdążyłem się już przyzwyczaić. Aktualnie głód zdawał się być silniejszy od potrzeby zwrócenia jego uwagi na swą osobę, więc siadłem ochoczo do stołu. Nawet nie zauważyłem, kiedy Matt wybył na górę do swojego pokoju. Zjadłem swoją porcję i gdy odkryłem, że Meph również skończył, pożegnałem się z rodzicami mówiąc, że zamierzamy się trochę przespać po locie. Przy schodach odkryłem, że nasze torby zniknęły. Wyglądało na to, że po drodze Matt zaniósł je na górę. A po dwóch parach schodów byliśmy już na drugim piętrze jak i poddaszu, który był w pełni mój.
Mój pokój był z pewnością większy od tego, który mieliśmy w akademiku, lecz również i trudniej było go umeblować, ze względu na to, że jedna ściana była niezwykle niska, a sufit pod kątem jak to na poddaszach bywało. Mnie to jednak nie przeszkadzało, bowiem sam wybrałem sobie daną sypialnię. Dawało mi to więcej prywatności. Nikt tu nie wchodził o ile nie miał do mnie jakieś sprawy. Na całość pochylonego sufitu było spore okno ukazujące cząstkę Londynu ze względu na to, iż dom stał na niewielkim wzgórzu. Tę normalną ścianę pozwoliłem sobie przerobić na styl ”loft”. Oznaczało to, że cała była zrobiona z czerwonych cegieł. Reszta zaś była zakryta deskami z ciemnego drewna. Pod jedną ze ścian stało spore łoże niemalże jak na trzy osoby, a naprzeciwko wisiał płaski telewizor. Moja ukochana konsola, oraz rozwieszone w odpowiednich miejscach głośniki. Pod telewizorem stał miły kominek, w którym normalnie dało się palić drewnem. Przed nim miły puchowy dywan ciągnący się prawie do łóżka. Po prawej od tego drzwi prowadzące do łazienki z normalnymi sprzętami jak i wanną. Już wisiały tam dwa ręczniki przygotowane dla nas. Na podłodze przed łóżkiem zaś czekały na nas walizki, a obok dmuchany materac.
- Witam w moim malutkim świecie - powiedziałem i ziewnąłem, po czym położyłem się na materacu, nawet nie zdejmując bluzy. - Łóżko twoje. Ja się prześpię, a ty rób, na co masz tylko ochotę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz