15 stycznia 2016

Od Eunice C.D: Hayley

Siedziałam przy wielkim dębowym stole z trudem przeżuwając kolejne kęsy chłodnej jajecznicy. Mój ostatni posiłek w tym pięknym miejscu. Już za kilka godzin mam je opuścić, dwie staroświeckie walizki i duży skórzany plecak już stały zapakowane w holu, czekając na moje odejście. Ze schodów zszedł mój ojciec. Przeczesał palcami ułożone, karmelowe włosy, po czym usiał na jednym z miejsc usytuowanych najdalej ode mnie. Delikatnie musnął mały dzwoneczek, po czym sięgnął po niego i wykonał kilka płynnych ruchów, za których pośrednictwem po domu rozniosło się delikatne dzwonienie. Moja matka o figurze modelki skarciła go wzrokiem. Wolała, by sam poszedł po śniadanie, jednak on uwielbiał używać pieniędzy z rozmachem, więc zawsze czekał aż służąca przyniesie mu to o co poprosił wcześniejszego wieczora. Już po chwili drobna dziewczyna wpadła do jadalni i momentalnie postawiła przed nim talerz z parującymi naleśnikami. Mężczyzna obdarzył ją hollywoodzkim uśmiechem odsłaniając przy okazji śnieżnobiałe zęby. Ta w odpowiedzi lekko westchnęła i zarumieniła się, po czym szybko wybiegła pod wpływem pełnego furii spojrzenia mojej matki. Była ona chorobliwie zazdrosna o własnego męża, uważała, że mimo jego licznych deklaracji i jej oczywistemu pięknu, byłby w stanie zdradzić ją z niewiele starszą ode mnie służącą. Jednak w tym momencie była rozjuszona nie tylko nic nieznaczącym incydentem, ale i moim wybrykiem. Wszystko jednak jak zwykle postanowiła skwitować kąśliwą uwagą.
-"Normal People Scare Me"? Wybrałaś sobie idealną kreację na wygnanie, nie powiem...
-Właśnie apropo tego incydentu...- powiedziałam odkładając sztućce i prostując się- myślę, że to nie powód, aby od razu odesłać mnie to Chicago. Moglibyście znaleźć mi inną szkołę, bliżej domu, nawet w Londynie. Przecież jest tu dużo takich placówek. Możemy przecież dojść do porozumienia za pomocą dialogu, po co od razu uciekać się do radykalnych środków, przecież właściwie nic się nie stało- dodałam dobitnym tonem. Cały czas zmieniałam intonację głosu, tak aby wszystko zabrzmiało przekonująco. Moja matka zrobiła się czerwona na twarzy. Wzięła głęboki oddech, jednak po chwili rzuciła srebrnym widelcem o podłogę.
-Jak to nic się nie stało?! Jak to nic się nie stało?! Nie służąca znalazła w twoim pokoju zaledwie dziesięć paczek papierosów, suszone liście marihuany, sześcio-procentowy roztwór morfiny i osiem gram czystej kokainy! Racja lepiej zostawić Cię tu, żebyś dalej bawiła się ze swoimi koleżkami w kartel narkotykowy. Co ty sobie wyobrażasz! Jesteś sławna  takie rzeczy nie mogą wypłynąć do prasy rozumiesz?! To by Cię zniszczyło, nie byłoby mowy o żadnej karierze! W ten sposób Cię chronimy, bo sprawę trzeba przeczekać. Więc ogarnij się, bo właśnie teraz ratujemy z ojcem twoją przyszłość.
-Nie chcę wyjeżdżać z Wielkiej Brytanii, nie chcę opuszczać Londynu, kocham to miasto i nie wyobrażam sobie życia nigdzie indziej- powiedziałam próbując ją złamać, jednak wiedziałam, że nie mam na to szans.
-Czas zacząć rozwijać wyobraźnię. Zaczęłaś się bawić w swoje pałace pamięci i Sherlock'a Holmesa. Mogłaś sobie wydedukować, jak to się skończy. Teraz jest za późno na jakikolwiek odwrót, przeprosiny nic nie zdziałają- skwitowała sarkastycznym tonem.
-Tylko jak będę nagrywać serial? Ojej zapomniałam przecież dostałam rolę w filmie... tylko zapomniałam jak się nazywał...- powiedziałam starając się trafić w jej słaby punkt.
-Nie martw się uzyskałaś od szkoły zgodę na opuszczanie jej terenu na nagrania, oczywiście tylko wtedy, kiedy ja ich powiadomię o takiej sytuacji. W takim wypadku ktoś odwiezie Cię na lotnisko, a ktoś zaufany od nas, odbierze Cię na miejscu, gdybyś miała zamiar uciekać. Właśnie Bernadetta zniosła do holu także twoją tablicę pełną koszmarków. Razem z tatą kupiliśmy Ci klisze więc będziesz mogła robić sobie zdjęcia tym swoim badziewiem
-Chyba już sobie pójdę- odpowiedziałam nie umiejąc znaleźć lepszej odpowiedzi. Wstałam z krzesła i powlokłam sie do przedpokoju. Moi rodzice wstali i podążyli za mną. Czułam się przytłoczona ich spojrzeniami śledzącymi każdy mój ruch. Patrzyli jak zapinam kolejne guziki płaszcza, jak zawiązuję na szyi szalik. Wreszcie powiesiłam na szyi polaroid, założyłam na plecy plecak, a w obie ręce wzięłam walizki. Zapakowana w papier tablica znalazła się w plecaku.
-Postanowiliśmy, że nie pojedziesz z szoferem, tylko załatwiliśmy Ci kurs taksówką. Wiemy jak bardzo lubiłaś nimi jeździć. Proszę zrozum, że robimy to z mamą tylko dla twojego dobra. Eunice kochamy Cię nad życie i naprawdę nie chcemy, aby ludzie obsmarowywali Cię błotem w tabloidach. Takiej presji mogłabyś nie znieść- powiedział mój ojciec z troską. Wiedziałam, że taka jest prawda, ale nie umiałam się z nią pogodzić. Wyszłam bez słowa i po pokonaniu krótkiej kamienistej ścieżki wsiadłam do taksówki. Na ziemi leżało dużo śniegu, więc żałowałam, że zdecydowałam się na szorty i rajstopy, jednak dobrze, że nie odbiło mi do tego stopnia, żebym założyła pończochy. Uśmiechnęłam się gorzko zdając sobie sprawę z tego, o czym myślę. Wyjrzałam przez okno. Taksówkarz wybrał taką drogę, abym miała okazję zobaczyć najpiękniejsze i najbardziej znane zabytki tego przepięknego miasta. Zachwyciły mnie promienie wschodzącego słońca odbijające się w London Eye, przypomniałam sobie szkolne wycieczki z podstawówki, kiedy przejeżdżaliśmy koło Tower. Przez chwilę miałam ochotę włączyć muzykę, jednak zrezygnowałam z tego pomysłu, postanawiając, że poobserwuję budzące się do życia miasto, że zobaczę je i usłyszę. Wprawdzie nie ma powodu dramatyzować, ale czułam w sercu straszny ból z powodu opuszczania miejsc, które tak kochałam. Serce zabiło mi szybciej kiedy mijaliśmy pałac Westminsterski i Big Bena. Jednak nie mogło to się równać z tym co poczułam kiedy przejechaliśmy przez Baker Street. Można powiedzieć, że to właśnie tu zaczęła się moja obsesja. Oczy zaczęły mnie piec, ale nie będę beczeć. To tylko stare miasto, w którym spędziłam całe życie. Niedziela, ludzie śpią nikt jeszcze nie zwiedza. Ruch zaczyna gęstnieć, niektórzy dopiero wychodzą na ulice, kiedy inni już zasiadają w małych i nielicznych kawiarenkach, dopiero co otwartych przez zaspanych właścicieli. Wciągnęłam do nosa zapach skórzanej tapicerki i rozejrzałam się po raz ostatni. Pokonanie całej trasy zajęło około godziny, a ja powoli zbliżałam się do Heathrow. Po kilku minutach wysiadłam z taksówki. Uprzejmy człowiek w podeszłym wieku obszedł samochód i otworzył bagażnik. Kiedy wypakowywał moje bagaże poszłam po wózek na walizki. Chwilę mocowałam się z ciężką konstrukcję, jednak już po chwili mogłam załadować wszystko i udać się do odprawy. Zauważyłam, że wśród rzeczy, które zabrałam znalazła się wiolonczela. Nie spodziewałam się, że rodzice pofatygują się i wstawią ją do taksówki, zanim w ogóle zorientuję się, że właśnie w ten sposób dotrę na Heathrow. Po chwili zostałam sama. Wpatrywałam się w budynek lotniska, i wzięłam głęboki oddech. W ręku trzymałam bilet do Chicago. W jedną stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz