Siedziałam przy wielkim dębowym stole z trudem przeżuwając kolejne
kęsy chłodnej jajecznicy. Mój ostatni posiłek w tym pięknym miejscu. Już
za kilka godzin mam je opuścić, dwie staroświeckie walizki i duży
skórzany plecak już stały zapakowane w holu, czekając na moje odejście.
Ze schodów zszedł mój ojciec. Przeczesał palcami ułożone, karmelowe
włosy, po czym usiał na jednym z miejsc usytuowanych najdalej ode mnie.
Delikatnie musnął mały dzwoneczek, po czym sięgnął po niego i wykonał
kilka płynnych ruchów, za których pośrednictwem po domu rozniosło się
delikatne dzwonienie. Moja matka o figurze modelki skarciła go wzrokiem.
Wolała, by sam poszedł po śniadanie, jednak on uwielbiał używać
pieniędzy z rozmachem, więc zawsze czekał aż służąca przyniesie mu to o
co poprosił wcześniejszego wieczora. Już po chwili drobna dziewczyna
wpadła do jadalni i momentalnie postawiła przed nim talerz z parującymi
naleśnikami. Mężczyzna obdarzył ją hollywoodzkim uśmiechem odsłaniając
przy okazji śnieżnobiałe zęby. Ta w odpowiedzi lekko westchnęła i
zarumieniła się, po czym szybko wybiegła pod wpływem pełnego furii
spojrzenia mojej matki. Była ona chorobliwie zazdrosna o własnego męża,
uważała, że mimo jego licznych deklaracji i jej oczywistemu pięknu,
byłby w stanie zdradzić ją z niewiele starszą ode mnie służącą. Jednak w
tym momencie była rozjuszona nie tylko nic nieznaczącym incydentem, ale
i moim wybrykiem. Wszystko jednak jak zwykle postanowiła skwitować
kąśliwą uwagą.
-"Normal People Scare Me"? Wybrałaś sobie idealną kreację na wygnanie, nie powiem...
-Właśnie
apropo tego incydentu...- powiedziałam odkładając sztućce i prostując
się- myślę, że to nie powód, aby od razu odesłać mnie to Chicago.
Moglibyście znaleźć mi inną szkołę, bliżej domu, nawet w Londynie.
Przecież jest tu dużo takich placówek. Możemy przecież dojść do
porozumienia za pomocą dialogu, po co od razu uciekać się do radykalnych
środków, przecież właściwie nic się nie stało- dodałam dobitnym tonem.
Cały czas zmieniałam intonację głosu, tak aby wszystko zabrzmiało
przekonująco. Moja matka zrobiła się czerwona na twarzy. Wzięła głęboki
oddech, jednak po chwili rzuciła srebrnym widelcem o podłogę.
-Jak
to nic się nie stało?! Jak to nic się nie stało?! Nie służąca znalazła w
twoim pokoju zaledwie dziesięć paczek papierosów, suszone liście
marihuany, sześcio-procentowy roztwór morfiny i osiem gram czystej
kokainy! Racja lepiej zostawić Cię tu, żebyś dalej bawiła się ze swoimi
koleżkami w kartel narkotykowy. Co ty sobie wyobrażasz! Jesteś sławna
takie rzeczy nie mogą wypłynąć do prasy rozumiesz?! To by Cię
zniszczyło, nie byłoby mowy o żadnej karierze! W ten sposób Cię
chronimy, bo sprawę trzeba przeczekać. Więc ogarnij się, bo właśnie
teraz ratujemy z ojcem twoją przyszłość.
-Nie chcę wyjeżdżać z
Wielkiej Brytanii, nie chcę opuszczać Londynu, kocham to miasto i nie
wyobrażam sobie życia nigdzie indziej- powiedziałam próbując ją złamać,
jednak wiedziałam, że nie mam na to szans.
-Czas zacząć
rozwijać wyobraźnię. Zaczęłaś się bawić w swoje pałace pamięci i
Sherlock'a Holmesa. Mogłaś sobie wydedukować, jak to się skończy. Teraz
jest za późno na jakikolwiek odwrót, przeprosiny nic nie zdziałają-
skwitowała sarkastycznym tonem.
-Tylko jak będę nagrywać
serial? Ojej zapomniałam przecież dostałam rolę w filmie... tylko
zapomniałam jak się nazywał...- powiedziałam starając się trafić w jej
słaby punkt.
-Nie martw się uzyskałaś od szkoły zgodę na
opuszczanie jej terenu na nagrania, oczywiście tylko wtedy, kiedy ja ich
powiadomię o takiej sytuacji. W takim wypadku ktoś odwiezie Cię na
lotnisko, a ktoś zaufany od nas, odbierze Cię na miejscu, gdybyś miała
zamiar uciekać. Właśnie Bernadetta zniosła do holu także twoją tablicę
pełną koszmarków. Razem z tatą kupiliśmy Ci klisze więc będziesz mogła
robić sobie zdjęcia tym swoim badziewiem
-Chyba już sobie
pójdę- odpowiedziałam nie umiejąc znaleźć lepszej odpowiedzi. Wstałam z
krzesła i powlokłam sie do przedpokoju. Moi rodzice wstali i podążyli za
mną. Czułam się przytłoczona ich spojrzeniami śledzącymi każdy mój
ruch. Patrzyli jak zapinam kolejne guziki płaszcza, jak zawiązuję na
szyi szalik. Wreszcie powiesiłam na szyi polaroid, założyłam na plecy
plecak, a w obie ręce wzięłam walizki. Zapakowana w papier tablica
znalazła się w plecaku.
-Postanowiliśmy, że nie pojedziesz z
szoferem, tylko załatwiliśmy Ci kurs taksówką. Wiemy jak bardzo lubiłaś
nimi jeździć. Proszę zrozum, że robimy to z mamą tylko dla twojego
dobra. Eunice kochamy Cię nad życie i naprawdę nie chcemy, aby ludzie
obsmarowywali Cię błotem w tabloidach. Takiej presji mogłabyś nie
znieść- powiedział mój ojciec z troską. Wiedziałam, że taka jest prawda,
ale nie umiałam się z nią pogodzić. Wyszłam bez słowa i po pokonaniu
krótkiej kamienistej ścieżki wsiadłam do taksówki. Na ziemi leżało dużo
śniegu, więc żałowałam, że zdecydowałam się na szorty i rajstopy, jednak
dobrze, że nie odbiło mi do tego stopnia, żebym założyła pończochy.
Uśmiechnęłam się gorzko zdając sobie sprawę z tego, o czym myślę.
Wyjrzałam przez okno. Taksówkarz wybrał taką drogę, abym miała okazję
zobaczyć najpiękniejsze i najbardziej znane zabytki tego przepięknego
miasta. Zachwyciły mnie promienie wschodzącego słońca odbijające się w
London Eye, przypomniałam sobie szkolne wycieczki z podstawówki, kiedy
przejeżdżaliśmy koło Tower. Przez chwilę miałam ochotę włączyć muzykę,
jednak zrezygnowałam z tego pomysłu, postanawiając, że poobserwuję
budzące się do życia miasto, że zobaczę je i usłyszę. Wprawdzie nie ma
powodu dramatyzować, ale czułam w sercu straszny ból z powodu
opuszczania miejsc, które tak kochałam. Serce zabiło mi szybciej kiedy
mijaliśmy pałac Westminsterski i Big Bena. Jednak nie mogło to się
równać z tym co poczułam kiedy przejechaliśmy przez Baker Street. Można
powiedzieć, że to właśnie tu zaczęła się moja obsesja. Oczy zaczęły mnie
piec, ale nie będę beczeć. To tylko stare miasto, w którym spędziłam
całe życie. Niedziela, ludzie śpią nikt jeszcze nie zwiedza. Ruch
zaczyna gęstnieć, niektórzy dopiero wychodzą na ulice, kiedy inni już
zasiadają w małych i nielicznych kawiarenkach, dopiero co otwartych
przez zaspanych właścicieli. Wciągnęłam do nosa zapach skórzanej
tapicerki i rozejrzałam się po raz ostatni. Pokonanie całej trasy zajęło
około godziny, a ja powoli zbliżałam się do Heathrow. Po kilku minutach
wysiadłam z taksówki. Uprzejmy człowiek w podeszłym wieku obszedł
samochód i otworzył bagażnik. Kiedy wypakowywał moje bagaże poszłam po
wózek na walizki. Chwilę mocowałam się z ciężką konstrukcję, jednak już
po chwili mogłam załadować wszystko i udać się do odprawy. Zauważyłam,
że wśród rzeczy, które zabrałam znalazła się wiolonczela. Nie
spodziewałam się, że rodzice pofatygują się i wstawią ją do taksówki,
zanim w ogóle zorientuję się, że właśnie w ten sposób dotrę na Heathrow.
Po chwili zostałam sama. Wpatrywałam się w budynek lotniska, i wzięłam
głęboki oddech. W ręku trzymałam bilet do Chicago. W jedną stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz