28 grudnia 2015

Od Mephistopheles'a C.D: Charlie

***
Wyjrzałem znudzony przez okno obserwując płatki śniegu, leniwie sunące przed siebie, prosto w dół jakby oczekiwały swojej wolnej bezsensownej śmierci i same do niej lgnęły, dziś był pierwszy  dzień ferii świątecznych i na korytarzu słychać było krzątaninę, ciągle ktoś trzaskał drzwiami, krzyczał coś do kogoś lub szurały kółka walizek. Ciekawe ile osób spędzi ten okres w szkole razem ze mną, Laurence już wczoraj zwinął się, szczęśliwy z możliwości spotkania swojej ukochanej matki i siostrzyczki wcześniej upewniając się ile razy tylko mógł czy aby na pewno nie ma dokupować drugiego biletu dla mnie. Jednak ja nie chciałem wracać, nie tam do ludzi którzy nawet nie chcieli mnie widzieć, ich sztuczna radość oraz sztuczny smutek napawała mnie obrzydzeniem. Kazała każdej cząsteczce ciała trzymać się z dala, szczególnie po odwiedzinach w dzień otwarty kiedy to ojciec uderzył mnie pięścią w twarz, kto by pomyślał iż nawet on może stracić swą żelazną równowagę...
Oczywiście zrobił to gdy zostaliśmy  sami i swym surowym mętnym, bezpłciowym tonem zaczął mówić o mojej przyszłej roli w jego teatrzyku której nie chciałem przyjąć, zwieńczeniem ostatniego aktu miał być ślub. Nie wiedziałem wtedy dlaczego tak nagle się tym interesował, możliwe że to matka wyprosiła go o to by ze mną porozmawiał.  Nie zamierzałem ukrywać mojego stanowiska, mówiąc mu wprost iż musi brać poprawkę na to że ślub wezmę tylko z drugim panem młodym, mój szyderczy uśmiech chyba nie złagodził sytuacji bo mężczyzna nim zdążyłbym zareagować obrócił się i tracąc całą aurę kamiennego spokoju uderzył mnie w twarz, sygnet który miał na palcu zrobił na moim poliku uroczą rankę, zwieńczoną rosnącą powoli opuchlizną… Nie czekając na żadne słowa wróciłem wtedy do pokoju. Charlie obmył mi ranę, wspomnienie jak bardzo przejęty był gdy pytał co się stało wywołało na mojej twarzy uśmiech, lecz tylko na chwilę bo i ten zaraz przerodził się w bezkształtny grymas. Westchnąłem głęboko wracając na łóżko, usiadłem na nim  i patrząc jak Charlie pakuje ostatnie rzeczy starałem się nie myśleć o nieprzyjemnościach tamtego dnia. Samolot jak dobrze pamiętałem miał mieć wieczorem  więc zbytnio się nie śpieszył, w jednej ręce trzymając telefon, drugą zaś nieśpiesznie wrzucając do torby drobiazgi.
- Zabijesz się kiedyś - mruknąłem jakoś tak smętnie do Charliego widząc jak ledwo chodzi przez ciągłe skupienie na ekranie telefonu
- Mam to już wyćwiczone jak każde dziecko XXI wieku –Odpowiedział chłopak nawet na mnie nie zerkając by po chwili dodać – A wiedziałeś, że ponoć ewoluujemy przez technologie? Naukowcy mówią, że nasz organizm przyzwyczaja się do sms'owania podczas chodzenia, poprzez stawianie większych, ale ostrożniejszych kroków – I kończąc to zdanie potknął się o własną walizkę boleśnie lądując na ziemi
- I tak właśnie wygląda twoja ewolucja madame… - Powiedziałem z rezygnacją kręcąc głową, po chwili jednak wstałem i pomogłem mu się pozbierać z ziemi. – Jeszcze jakieś teorie ty mój inteligencie?
-Że…Mam dwie lewe nogi i musisz mi podać okulary – Bez słowa wytarłem dokładnie szkiełka i wsunąłem mu okulary z powrotem na nos nawet nie komentując tego uroczego cyrku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz