7 grudnia 2015

Od Laurence C.D: Dante

Wszedł do biblioteki za bratem próbując nadążać za słowotokiem Mephistophelesa, z reguły mało co się odzywał lub rzucił tylko jedno słowo resztę pozostawiając sobie, lecz po prostu chyba zdawał sobie sprawę że Laurence był gotowy wysłuchać każde jego słowo z taką samą ekscytacją choćby powtarzał mu je tysiące razy. Nie ważne czego dotyczyła jego wypowiedź, zawsze uważał ją za ciekawą.
-Rozumiesz teraz dlaczego tak ważna dla mnie jest ta książka? Chciałbym ją przeczytać a bogate księgozbiory tej biblioteki na to pozwalają – Uśmiechnął się delikatnie do Lau, chłopak od razu odwzajemnił gest.
-To ja pomogę ci szukać – Zaproponował ruszając już do przodu przez liczne pułki gdy poczuł jak brat łapie go za nadgarstek i przyciąga do siebie kręcąc głową.
-Nie, sam to zrobię, wolałbym byś… na mnie poczekał, o tam – Mruknął, niechętnie wskazując rząd prawie pustych stolików, Laurence skrzywił się niezadowolony takim obrotem wydarzeń ale tylko przytaknął nie chcąc zdenerwować brata, skoro się uśmiechał, miał dobry humor i Lau wolał by tak właśnie pozostało. Nigdy nie mógł pojąc tego dążenia do samotności w bracie, nie ,,uciekał’’ tylko przed nim a przed wszystkimi, zamykał się nie pozwalając nikomu przekroczyć bariery, wejść głębiej…i choć Laua trzymał przez to żal, nic nie mówił nie zwracał mu za to uwagi, jakby wiedział że Meph nie robi tego świadomie. Odgradzanie się od ludzi i pozostawanie w powierzchownych relacjach wydawało się dla niego chyba zbyt codzienne, oczywiste bo ,,Nie wolno się przywiązywać, mówiąc komuś wszystkie swoje tajemnice, lęki i pragnienia. Podajesz mu do rąk karabin wycelowany w swoją głowę.’’ Mimo że brat sądził że to bezmyślne Laurence był w stanie to zrobić, gdy tylko nadejdzie odpowiedni moment był w stanie podać komuś ów karabin z słowami ,,strzelaj jak chcesz’’ mając pewność że osoba ta opuści lufę  i schowa broń, jakby nie pamiętając o jej istnieniu… Bo Lau uważał że tak trzeba, że bez zaufania, bez drugiej osoby stajemy się częścią wewnętrznej szarości świata, bez ratunku. Dlatego tak bardzo chciał by Mephistopheles się otworzył, lecz teraz tylko powłóczył nogami  idąc do stolików by zostawić brata samego z sobą, tak jak sobie życzył. Opadł na krzesło naprzeciwko nieznajomego chłopaka niezbyt się nim interesując więc mruknął tylko od niechcenia gdy ten otworzył oczy.
-Hej, jestem Laurence, a ty to…? – Uśmiechnął się lecz z lekka bez wyrazu czy prawdziwej chęci przekazania swojej radości, jakby gest ten był machinalny, myślami ciągle wracał do swoich wcześniejszych wewnętrznych dyskusji nawet nie skupiając się bardziej na nieznajomym.
           
   ~Dante? Pisz moją postacią tylko jeżeli to już konieczność absolutna plis ~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz