6 grudnia 2015

Od Catherine

Obudziłam się w chwili, gdy wskazówki na zegarze wiszącym na ścianie wskazały piątą rano. Całkiem przypadkiem, oczywiście, nie żebym planowała wstawać o tak morderczych godzinach. Spodziewał by się człowiek wschodu słońca czy też jego promieni rzucających światło na ściany, a tymczasem zarówno w pokoju, jak i za oknem mrok gęsty niczym smoła. Na domiar złego chłód był zabójczy. Niechętnie wyciągnęłam rękę spod kołdry w celu zapalenia lampki nocnej, wiedząc z jaką temperaturą będę miała do czynienia. Co prawda wszystkie kaloryfery w pokoju nastawione były na szóstkę, ale jakimś cudem zmrożone powietrze nieustannie wkradało się do jego wnętrza. Spojrzałam na czajnik stojący na biurku. "Herbata to dobry pomysł". Zrzuciłam z siebie nakrycie składające się z kołdry i dwóch warstw grubych, wełnianych koców po czym szybko wsunęłam stopy w ocieplane kapcie. Od listopada spałam w długich skarpetach i przynajmniej jednym swetrze. Westchnęłam z poirytowaniem, po czym chwyciłam czajnik i skierowałam się do łazienki. Moja wrażliwość na chłód potrafiła być niesamowicie uciążliwa i praktycznie nie pozwalała mi w zimie opuszczać domu. Jak na ironię, była to moja ulubiona pora roku. Nasza relacja przypominała trochę ckliwą, pełną dramatu i łez powieść miłosną, co zawsze bardzo mnie bawiło.

Zamknęłam drzwi do pokoju - szczęśliwa siódemka, i to pod wieloma względami. Najważniejszym z nich było jednak położenie; blisko łazienki, daleko od wyjścia (daleko od chłodu). Opatuliłam się ciaśniej wierzchnim swetrem i wstąpiłam na białą, kafelkową podłogę, której chłód zdawał się przenikać przez wszystkie warstwy mojego ubioru. Podeszłam do umywalki i pospiesznie odkręciłam kran. Woda była lodowata, ale co to za różnica? Napełniłam czajnik do połowy i ruszyłam w kierunku wyjścia, gdy jednak znalazłam się tuż przy drzwiach, te niespodziewanie otworzyły się ze sporym impetem. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, w końcu to publiczna łazienka, gdyby nie fakt, że uderzyły one centralnie w dłoń z pełnym czajnikiem, którego zawartość przebiła się przez oba moje swetry i dotarła do bladej, wrażliwej skóry. Poczułam się tak, jakby ktoś wylał na mnie fiolkę kwasu azotowego. Czułam, jak moje tkanki powoli obumierają pod wpływem substancji a jej chłód był tak wielki, że aż parzył. Sytuacja sparaliżowała mnie na tyle, że nie wykrztusiłam z siebie żadnego słowa, nawet nie wydałam dźwięku. Osoba stojąca już teraz przed drzwiami była w podobnym stadium zamurowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz