Obudziłam się w chwili, gdy wskazówki na zegarze wiszącym na ścianie
wskazały piątą rano. Całkiem przypadkiem, oczywiście, nie żebym
planowała wstawać o tak morderczych godzinach. Spodziewał by się
człowiek wschodu słońca czy też jego promieni rzucających światło na
ściany, a tymczasem zarówno w pokoju, jak i za oknem mrok gęsty niczym
smoła. Na domiar złego chłód był zabójczy. Niechętnie wyciągnęłam rękę
spod kołdry w
celu zapalenia lampki nocnej, wiedząc z jaką temperaturą będę miała do
czynienia. Co prawda wszystkie kaloryfery w pokoju nastawione były na
szóstkę, ale jakimś cudem zmrożone powietrze nieustannie wkradało się do
jego wnętrza. Spojrzałam na czajnik stojący na biurku. "Herbata to
dobry pomysł". Zrzuciłam z siebie nakrycie składające się z kołdry i
dwóch warstw grubych, wełnianych koców po czym szybko wsunęłam stopy w
ocieplane kapcie. Od listopada spałam w długich skarpetach i
przynajmniej jednym swetrze. Westchnęłam z poirytowaniem, po czym
chwyciłam czajnik i skierowałam się do łazienki. Moja wrażliwość na
chłód potrafiła być niesamowicie uciążliwa i praktycznie nie pozwalała
mi w zimie opuszczać domu. Jak na ironię, była to moja ulubiona pora
roku. Nasza relacja przypominała trochę ckliwą, pełną dramatu i łez
powieść miłosną, co zawsze bardzo mnie bawiło.
Zamknęłam drzwi
do
pokoju - szczęśliwa siódemka, i to pod wieloma względami.
Najważniejszym z nich było jednak położenie; blisko łazienki, daleko od
wyjścia (daleko od chłodu). Opatuliłam się ciaśniej wierzchnim swetrem i
wstąpiłam na białą, kafelkową podłogę, której chłód zdawał się
przenikać przez wszystkie warstwy mojego ubioru. Podeszłam do umywalki i
pospiesznie odkręciłam kran. Woda była lodowata, ale co to za różnica?
Napełniłam czajnik do połowy i ruszyłam w kierunku wyjścia, gdy jednak
znalazłam się tuż przy drzwiach, te niespodziewanie otworzyły się ze
sporym impetem. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, w końcu to
publiczna łazienka, gdyby nie fakt, że uderzyły one centralnie w dłoń z
pełnym czajnikiem, którego zawartość przebiła się przez oba moje swetry i
dotarła do bladej, wrażliwej skóry. Poczułam się tak, jakby ktoś wylał
na mnie fiolkę kwasu azotowego. Czułam, jak moje tkanki powoli
obumierają pod wpływem substancji a jej chłód był tak wielki, że aż
parzył. Sytuacja sparaliżowała mnie na tyle, że nie wykrztusiłam z
siebie żadnego słowa, nawet nie wydałam dźwięku. Osoba stojąca już teraz
przed drzwiami była w podobnym stadium zamurowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz