9 listopada 2015

Od Mephistopheles'a

Szarość zdawała się dziś połknąć błękit nieba, zalewając świat ponurą melancholią. Patrzyłem na krople deszczu uderzające o szybę, wsłuchując się w nieprzerwaną melodie łez. Nie lubiłem gdy Frigg* jak zwykłem sobie wyobrażać, płakała. Dotknąłem delikatnie szkła, spoglądając jakby z tęsknotą na mijane krajobrazy, matka spojrzała na mnie z zmartwieniem, obracając się w moją stronę z swojego miejsca obok ojca.
-Mephist... -Zaczęła i umilkła, na chwilę ciągnącą się dla niej wiecznością.- Tak będzie dla ciebie lepiej, twój ojciec wybrał tę uczelnię spośród najlepszych szkół z internatem.-Będzie lepiej jeżeli będziesz daleko od domu Mephistophelesie. Twój ojciec wybrał najlepszą z uczelni, całe 284 kilometry od domu...Spojrzałem z lekka na mężczyzne za kierownicą, milczał. Nie powiedział ani jednego słowa, biorąc pod uwagę naszą egzystencję, dziwnym byłoby gdyby zaczął rozmowę. Tak naprawdę, ojciec był dla mnie obcy, dwie osoby zamieszkałe pod jednym dachem lecz nigdy nie należące do swoich światów. Mężczyzna stał się w moich oczach kimś bez większej istoty. Jak mijany na ulicy przechodzień, oboje to wiedzieliśmy jednak nadal tworzyliśmy to przedstawienie, a każdy z nas odgrywał w nim swoje role. Oddanego ojca i kochającego syna, mimo pięknie odegranych scen każdy wiedział że nie chcę na mnie patrzeć, a akademia była okazją którą niesposób było przegapić. Zapaliłem papierosa i wypuszczając dym spojrzałem na matkę z uśmiechem, pełnym ironi.
-Przecież to rozumiem...-Niesposób było nie zrozumieć, zaś niepojętym pozostawał dla mnie fakt kobiety delikatnej jak tulipan, zawsze pachnącej wiosną u boku kogoś...kto równie dobrze mógłbyć nikim. Nie nienawidziłem go jednak, nigdy nie był dobry, ani zły.Nie skrzydził mnie lecz nie sprawił że jakakolwiek chwila z nim była radosna. Zaciągnąłem się czując jak samochód zwalnia, poczułem jak serce zaczyna przyśpieszać a w gardle pojawia się to nieprzyjemne, bolesne uczucie... podróż dobiegła końca a z nią odeszły wszystkie pozory.
Rozpiąłem pasy i wyszedłem z auta za matką która gdy tylko stanąłem na ziemi chwyciła mnie w objęcia. Upuściłem fajkę i dyskretnie ją zdeptałem nie przerywając uścisku.
-Przepraszam - Wyszeptała cicho, głaszcząc moje włosy,westchnąłem odsuwając się delikatnie.
-To tylko szkoła jak każda inna -Wzruszyłem ramionami sięgając do bagażnika po torbę i niemal natychmiast pszewieszając ją przez ramię.Nie chciałem w tej chwili okazywać emocji, skorupka bezpiecznej obojętności była zbyt krucha bym mógł ją naruszyć...
Gdy tylko odjechali, sięgnąłem po rozkład budynków kierując się w strone budynku C. Była siedemnasta, lekcje już dawno powinny dobiec końca więc w internacie zapewne roiło się od ludzi. Przekraczając drzwi miałem cichą nadzieje iż zostane zignorowany i zakończe ten dzień spokojnie w zaciszu swojego pokoju. Pełnego jak zapewniała szkoła, wszelkich wygód.
______________________________
* Frigg- Nordycka Bogini, bóstwo deszczu(Jak i opiekunka rodziny i ogniska domowego )
[Ktokolwiek komu chciało się czytać do końca.3.?] (Faust wszedł do skrzydła męskiego,by co )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz