28 lutego 2018

Od Jovela Do Lucasa

Małe perełki powietrza uciekały z ust białowłosego młodzieńca i mknąc przez brudnawą wodę muszli, docierały do wzburzonej tafli. Czoło chłopaka, przyciśnięte do dna szkolnego kibla pulsowało tępym bólem po uderzeniu. Nie miał się po co wyrywać, nad nim stało kilku kolegów, zabierających możliwości decyzyjne związane z taką kąpielą. Klasyk, troche przeżarty, nie robił na Celu wielkiego wrażenia. Istniało jednak spore ryzyko czegoś większego niź podtopienie, więc musiał przyznać jakieś punkty tej starodawnej technice dręczenia. Ale znowu, brak oryginalności jego oprawców, gdzie ta filmowa finezja? Nudni byli. W tym jednak momencie mózg Jokera bardziej zajmowały myśli o braku tlenu i umierających szarych komórkach. Stresująca sytuacja łatwo spajająca strach i upokorzenie. Przynajmniej się nie szamotał jak zwierz w sidłach, bo to było niemalże tak bardzo uwłaczające jak sam fakt topienia w toalecie. Wyczekiwanie brutalnym ruchem, głowa Jovela została wyciągnięta na morke kudły, aż do momentu wygięcia jej niekomfortowo w tył. Zachłysną się powietrzem, nie wiedząc czy postanowią znowu go podtapiać czy też zostawić w tymczasowym spokoju. Po kilku dziesiątych sekundy niepewności, zaczął łapać cenne oddechy. Ich głosy stawały się w jego uszach nieposkładanymi mieszaninami głosek i nie silił się na ich odszyfrowywanie. Poczuł ciągnięcie go za włosy do góry, na które nawet się zbytnio nie skrzywił.
Przez przymrużone powieki zobaczył zbiżające się do jego twarzy usta, poruszające się wyraziście, układając oddech w dźwięczące słowa. Dahmer ani nie rozumiał co się do niego mówiło, ani nie był w stanie na ciętą i bezczelną odpowiedź, więc najzwyczajniej w świecie rozciągnął na obitym obliczu szeroki uśmiech niezrozumienia i prowokacji. Facjata uprzednio zbliżona do niego, zmieniła wyraz na niezadowolony, po czym oddaliła się gwałtownie. Prędkość, czy raczej zwiększającą się odległość między nimi, potęgowało popchnięcie białowłosego z powrotem do poziomu podłogi. Uderzył głową o niedomyte kafelki, zmuszając mięśnie twarzy do pozostawienia tego samego wyrazu sennego zadowolenia. Scena skończyła się kilkoma ciosami na dobre zakończenie, po czym zadowoleni i roześmiani uczniowie Charleston High opuścili łazienkę z Celem na podłodze. Papa smok wykonał swoje zadanie, chce być w domu przed lunchem, a większość dzikusów już nie żyje.
Ciemne oczy Jovela zbadaly otoczenie, upewniając się o tymczasowym braku zagrożenia. Przerwa w grze. Rozluźnił się, westchnąwszy cierpiętniczo. Był prządnie zmęczony swoją Kartą, a nie mógł przewidzieć jak długo komitet ma zamiar czekać do następnego Rozdania. Jakby specjalnie pastwili się nad nim właśnie. Na jakiej zasadzie to rozplanowywali? W tym momencie nie było to priorytetowym pytaniem w głowie Jovela, więc chcąc nie chcąc zaczął się zbierać do wstawania. Potrzebował kilku głębszych wdechów by wogóle oderwać mokre czoło od równie wilgotnej posadzki. Potrzebowałby kilku głębszych żeby się w pełni ogarnąć, ale z alhokolem w tygodniu musiał się ograniczać. Poza tym gentelmani nie piją przed południem. Rzucił niezadowolone spojrzenie rozpieprzonym po łazience rzeczom z jego torby. Zeszyty, długopisy, zapalniczka, scyzoryk, papierki i pierdoły. Eh, żeby tylko lolki się nie przemoczyły w tej jebanej kałuży. Zaraz to wszystko pozbiera. Przejechał dłonią po twarzy. Obrzydliwe. Cholerny szkolny kibel. Gorsze są tylko w szaletach czy na koncertach. Wzdrygnął się podchodząc do zlewu. Piździło, a jego osoba odziana w koszule i bufoniaste spodnie na szelkach, byla przemoczona od czubku głowy przynajmniej do wysokości mostka. Puścił wodę, odkręcając oba kurki. A niech sie topi ta pierdolona łazienka, jebać ją, jebać ich, jebać Grę i jebać te posraną szkołę. Skrzywił się, nachylając do zlewu. Tak kretynie, zmyj z siebie wodę wodą i znowu będziesz śliczny. Przynajmniej sińców na mordzie jeszcze nie miał, to jakaś miła odmiana. Zaczął szorować włosy, wpierw lowatym, potem niemalże wrzącym strumieniem. Podniósł głowę, po czyn spojrzał w lustro. Żałosne, ale prawdziwe. Porażka na każdym poziomie, Jovel Dahmer we własnej osobie. Co on wogóle udaje, po co mu to? Dlaczego tak wciąga się w tą debilną zabawe zamiast po prostu walczyć, sprzeciwiać się wszystkiemu? Tak czy tak był tylko pionkiem, marionetką. Nawet będąc na szczycie układu pokarmowego, tak na prawdę był równy wszystkim karom. Dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, Jopek, Queen, King, As i Joker, wszystko było tym samem. Niezłą ktoś sobie wymyślił zabawę, wszystkie trybiki się zazębiały, wszystko działało idealnie. Nie ważne jaką będzie kartą, figurą na tej walonej szachownicy czy jakiegokolwiek pedalskiego porównania by tu nie użyć! On nie był graczem. Tak na prawdę nie brał udziału. Nie był graczem. Ci co myśleli, że izolując się od Gry wyoadną na tym lepiej? Głupcy! Jedna z czterdziestu-ośmiu zasad władzy, nie buduj fortecy, nie odgradzaj sie. To bardziej niebezpieczne niż działanie. Ale to i tak nic nic nic nie daje! Nawet dyrektor, ten idiota, nie ma faktycznej władzy. Ma ją... Komitet... nikt nie wie kim są członkowie, nie widać by ktokolwiek próbował się dowiedzieć. A gdyby tak wyśledzić to i zastraszyć któregoś z członków? Nie, są na to zbyt sprytni. Poza tym jak bardzo muszą mieć zniszczoną psychikę po latach przekazywania sobie władzy nad tą chorą rozrywką? Ale jednak, myśl zaczęła już kiełkować. Nie miał jednak okazji dać jej w tym momencie zuoełnie wyrosnąć. Usłyszał otwierające się drzwi od łazienki i przeklinającw myślach, odwrócił głowę w ich stronę. Aktualnie potrzebował paracetamolu albo lub oraz grubych mentoli, nie mówiąc już nawet o przynajmniej chwili spokoju, ale nie, to przecież kurwa za dużo do życzenia. Żeby podkręcić atnosferę, los postanowił przysłać mu nikogo innego jak samą królową Gry. Czarnowłosy karzeł w swojej własnej osobie. Lucas zatrzymał się zaskoczony i ich ciemne spojrzenia się spotkały. Woda ciekła po mokrych, białych włosach siedemnastolatka kiedy mierzył się wzrokiem z drugą najwyższą kartą w hierarchii. Nie, to nie mogła być jakakolwiek osoba, której nie cierpiał. To musiał być akurat on. Akurat taki przeskok w kartach. Akurat taki sobie zbieżny zbieg okoliczności. Cholerny mikrus nie miał nic lepszego do roboty. Kącik ust zaczą mu drgać w rosnącej wściekłości. Tak, ten mały diabeł musi czuć się niezwykle usatysfakcjonowany tą sytuacją, śliczny widoczek, jak z kurwa pocztówki. To było upokarzające. Jeszcze to głupkowate spojrzenie, jakby faktycznie był tu zupełnie przez przypadek. Książki pod pachami na granicy wypadnięcia, w ustach jakieś dokumenty. Udawaj, ale mnie nie nabierzesz. To było nie do wytrzymania.
- Dobrze co jest widzieć mnie w takim stanie, co Kilian? - wycedził Jovel z zabójczym spojrzeniem przeszywającym Kiliana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz