Nasze śniadanie jak zawsze minęło w miłej
atmosferze oraz wspólnych rozmów. Dopiero teraz zaczynałem dostrzegać plusy posiadania
dużego stołu. Wszyscy mogli wspólnie siedzieć i dzielić się jednym posiłkiem.
Każdy mógł nakładać sobie co chciał z półmisków przygotowanych przez moją
matkę. Ta chciała wszystkich jak najlepiej ugościć i znajdowały się różne
produkty. Od zwykłego mleka i dwóch rodzajów płatków, przez typowe jedzenie, z
którego składało się tradycyjne Angielskie śniadanie (jak kiełbaski, jajka,
pomidory czy inne), pieczywo, masło, szynki, sery. Generalnie to wyglądało
bardziej jak mała uczta. Moja matka zawsze chciała, aby każdy znalazł coś dla
siebie i nigdy nie pozwalała by resztki się zmarnowały. Potrafiła je
wykorzystać w obiedzie, zostawić na późniejszy lunch, albo też zwyczajnie je zapakować
i przechować w lodówce na kolację czy też śniadanie następnego dnia.
Po posiłku podziękowałem za śniadanie, a następnie
udałem się z Mephim do mojego pokoju. Tam położyłem się na swoim łóżku z nogami
wciąż na podłodze i przeciągnąłem się, dopóki nie poczułem jak kilka kostek
strzeliło w moim ciele. Och jaki emeryt się ze mnie robił. Meph siadł obok mnie
po czym rzucił spokojne „wiesz, że cię kocham. Prawda?”. Uznałem to za urocze.
Na co dzień zamknięty w sobie i nieco oschły Mephistopheles pokazywał tyle
uczuć w moim towarzystwie. Przekręciłem się na bok i ułożyłem jedno ramię pod głową,
a drugie na jego udach tak jakby go tuląc.
- Wiem, ja ciebie też – zaśmiałem się cicho.
- Naprawdę? – uniósł delikatnie kącik ust.
- Myślisz, że wchodzę w związki tylko dla zabicia
czasu? – zadałem retoryczne pytanie.
Prawda była taka, że nie rozumiałem ludzi, którzy
zaczynali związki bez nawet najdrobniejszego uczucia. Na przykład jak mój brat.
On był w stanie w ciągu miesiąca mieć 3 różnych partnerów czy partnerek i nie
przejmował się tym. Ja uważałem, że związek jednak ma głębsze znaczenie od
zwykłego spotykania się. To co on robił było bardziej między przyjaźnią, a
związkiem. Sex friend bardziej. Owszem. Zawsze dbał o osobę, z którą był. Lubił
też ich obrażać prezentami oraz swoją uwagą. Ale zapominał o wcześniejszej
osobie w momencie, kiedy pojawiał się ktoś, kogo uważał za ciekawszego. Ja nie
chciałem pakować się w coś takiego. No ale każdy jest jednak inny.
- Rozumiem... Jestem zszokowany, że mimo tego co
ci powiedziałem...jesteś niesamowity -przyłożył dłoń do mojego policzka.
- Albo głupi – zaśmiałem się, żartując. – Nie no.
Jakoś tak… Sam nie wiem – wzruszyłem ramionami i przekręciłem się na brzuch,
kładąc głowę na swoich złożonych ramionach. – Nie uważam to za coś, co by cię skreśliło.
- Cieszę się, że spędzimy razem nowy rok –
powiedział głaszcząc mnie po głowie.
- Też. Dzięki, że zgodziłeś się przyjechać ze mną –
odparłem z lekkim uśmiechem.
- Colin też sobie znalazł dzięki temu miłość -
stwierdził po chwili.
- Ano – kiwnąłem głową, zgadzając się. - Ciekaw
tylko jestem, ile potrwa ta ich miłość.
- Znając twojego brata i Colina, nie wróżę im
długiego związku...ale może do wyjazdu dadzą radę – przymknął oczy.
- Może tu też będzie, że ciągnie swój do swego…
Albo uznają to za miłą przerwę i wrócą do swojej rutyny – zarzuciłem dwiema możliwościami.
W sumie zastanawiałem się jakby Matt zareagował na
wieść, że osoba, którą zaczął darzyć uczuciem zarabia zabijając ludzi. Był
prawnikiem, uznawał prawo niemalże za świętość. Pod tym względem wpasował się w
rodzinę ze strony ojca: policjanci, prawnicy i inni. Ja raczej byłem bardziej
jak moja matka. Wyluzowany na sporą część rzeczy. Nie jestem pewien, które nastawienie
było lepsze. Ale przecież nie mógłbym odepchnąć Mephiego z tego powodu. Nie
było to coś o czym chciałem zbytnio myśleć, bo mimo wszystko nie byłem zbytnio
za morderstwem. Ale jakoś tak… Sam już nie wiedziałem. I nie zamierzałem się w
to zagłębiać.
- Związek to ryzyko dla Colina, rozumiesz dlaczego
– spoważniał i zarzucił tematem wpasowanym w moje myśli.
- Tak. I pod tym względem nie uważam Matta za odpowiedniego
partnera – powiedziałem szczerze.
- Sądzisz, że by go wydał? – zapytał.
- Tego pewnym być nie mogę. Ale z pewnością nie
przyjąłby tego na takim luzie jak ja. Mimo wszystko uważa, że powinno się
trzymać prawa i tak dalej~
- No widzisz... Lepiej by jednak zapomnieli o
sobie – zmrużył oczka.
- Z drugiej strony, jeżeli by się zakochał ponad
życie to może by uznał go ważniejszego od prawa i wszystkiego innego –
zarzuciłem hipotetycznie. Nigdy nie widziałem, żeby Matt się zakochał w kimkolwiek.
- Z lowelasa do zakochanego Romeo – parsknął śmiechem.
- Cóż. Czas pokaże co się stanie – powiedziałem i
ziewnąłem lekko, chowając usta dłonią. – Możesz pić alkohol ze swoimi lekami?
- Niezbyt kochanie, napije się soczku
pomarańczowego – odpowiedział.
- Będzie ci przeszkadzało, jeżeli się napiję?
Inaczej chętnie się napiję z tobą soku – postanowiłem dopytać się co do jego nastawienia.
Alkohol często był czymś co się piło z innymi ludźmi. Nie chciałem przez
przypadek nakłonić Mephiego do choćby szklanki, jeżeli nie można mu było go
pić.
- Oczywiście że nie, to w końcu sylwester. Napij
się – pogłaskał mnie tym razem po plecach, a ja przymknąłem oczka jak
zadowolony kotek. Z jakiegoś powodu lubiłem, kiedy to robił.
- Jedyny minus w Ameryce to trud z nabyciem
alkoholu – mruknąłem.
- Mały alkoholik – zaśmiał się.
- Cóż poradzić, jestem anglikiem – powiedziałem rozbawiony.
– Picie mam we krwi. A tak na serio to jako pełnoletni człowiek powinienem mieć
prawo decydować co chcę pić. Na przykład… W Ameryce mogę już posiadać broń,
uprawiać seks, prowadzić, wziąć ślub i mieć dziecko. Co zresztą wiesz. Ale tak
tylko zastanawiam się… Nie wiem w sumie co jest gorsze… Typowy nastolatek z
bronią czy z alkoholem.
- Oj zostaw już mój kraj, mamy troszkę napadów z
bronią w szkołach, każdemu się zdarza – powiedział żartobliwie, przez co
spojrzałem na niego.
ŻARTOBLIWIE. Jakby ktoś jeszcze nie zrozumiał, Meph
zażartował. Nie wiem, czy to oznaczało, że miałem na niego dobry wpływ czy też może
zły. Nie no. Cóż mogło być złego w poczuciu humoru? Chyba mogłem uznać, że jest
wyluzowany. A przynajmniej taką miałem nadzieję. W każdym razie uśmiechnąłem
się.
- Ponoć od 1900 któregoś nie było roku bez choćby
jednej strzelaniny – zaśmiałem się. – A tu wszyscy panikują, kiedy wyskoczysz z
byle scyzorykiem. Dobra, Londyn jest taką mini Ameryką. Reszta kraju jest w
miarę spokojna.
- Chciałbyś tu wrócić po szkole? - zapytał nagle
poważnie.
- Taki był plan – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– Ale z drugiej strony nic mnie tu nie trzyma na stałe.
- Tu chciałbyś dokończyć edukacje i pójść na
studia? – padło kolejne pytanie. Chyba chciał zbadać możliwą przyszłość.
- Skończę
podstawową naukę w Ameryce, a potem myślałem o szkole fryzjerstwa w Londynie.
Na studia nie ma mi po co iść, nie mam jakoś akademickiego talentu.
- Rozumiem – zasępił się.
- To i tak krócej niż gdybym szedł na uniwersytet,
bo maksimum dwóch lat – starałem się jakoś go pocieszyć.
- A potem? – chciał się upewnić.
- A potem to i mogę nawet zamieszkać z tobą na
marsie, jeżeli tam zamierzasz się wybrać – powiedziałem z uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz