11 grudnia 2017

Od Chanyeol'a C.D: Stephen

     Popatrzyłem na Stephena, nie do końca wiedząc, czy powinienem poczuć się jakoś niezręcznie. On był zawstydzony, więc czy ja też powinienem? Intrygowało mnie to wszystko i mógłbym rozmyślać nad tym godzinami, jednak w tym momencie czułem bardziej... radość? Proste, krótkie słowa które wypowiedział sprawiły, że zrobiło mi się ciepło na sercu. Niestety, znowu nie wiedziałem, jakie to uczucie, więc postanowiłem, że uznam to za zadowolenie.
- To dobrze. - uśmiechnąłem się, dopiero po chwili zauważając, jak bardzo Steve był skrępowany. - Och, przepraszam... Jestem po prostu bardzo ciekawy, jak to wszystko wygląda. Moje pytania musiały być dla ciebie trochę zawstydzające.
- Trochę tak. - zaśmiał się cicho.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Trochę mi teraz głupio... Moja wiedza na temat uczuć jest na poziomie niższym niż wiedza przedszkolaka.- westchnąłem.
- Zdążyłem zauważyć. Nie spodziewałem się, że ktoś może tak mało wiedzieć w tym temacie. - parsknął śmiechem.
- Jeszcze raz przepraszam. - prawdopodobnie trochę się zarumieniłem, przygnębiony poziomem swojej niewiedzy. - Nigdy nie miałem okazji doświadczyć wielu uczuć, to pewnie przez to.
Steve mnie przytulił.
- No już, nie przejmuj się.
Lubiłem, jak to robił. Tak ładnie pachniał i był ciepły... Wtuliłem się w niego.
- To też jest przyjemne. - mruknąłem w jego ramię. - Możesz robić tak częściej.
- Postaram się. - spojrzał mi w oczy.
     Jego oczy były piękne. Z resztą nie tylko one. Uśmiechnąłem się, traktując jego słowa jak obietnicę. Miałem wrażenie, że im więcej czasu z nim spędzam, tym bardziej świat się zmienia. Czułem się bardziej sobą, tak, jak czułem się przed "wypadkiem".
Zaraz się dowie. O wszystkim.
Odejdź, proszę.

Słyszał wszystko.
Raz. „Och, jesteś tak obrzydliwie żałosna, ale nie jest mi cię szkoda.”
Dwa. „To ostrze wygląda tak pięknie na twojej szyi, a twoje przerażone oczy cudownie się błyszczą, kiedy przez łzy próbujesz coś zauważyć. Gdzie on jest?”
Trzy. „Nie chcesz grać? Przykro mi, przegrałaś.”
Wydawało mu się, że był w stanie usłyszeć nawet krew, która nieprzerwanie płynie i roztrzaskuje się o podłogę.
Puk, puk.
„Ty też ze mną zagraj.”

     Zamrugałem zdziwiony. Nagłe wspomnienie wywołało u mnie chwilowy paraliż. Piwnica, do której dzisiaj trafiłem, znowu obudziła te myśli... Była taka podobna do tamtej... Z resztą, one wszystkie są podobne. Ciemne, zimne, przerażające, a dla mnie dodatkowo wypełnione cierpieniem.
Uciekaj. Od niego. Od przeszłości. Od cierpienia. Od życia.
     Pokręciłem lekko głową. Uporczywy głos w głowie próbował nastawić mnie przeciwko Stephenowi. Zabraniał mi obdarzać zaufaniem kogokolwiek. Tymczasem to, co czułem obecnie do Steve'a, było nawet silniejsze niż zwyczajne zaufanie. Moja zła strona trzymała mnie z dala od ludzi. Mówiła, że wszyscy są potworami. Ale ja wiedziałem, że Steve jest dobry. Nie zostawił mnie w piwnicy samego, chociaż mógł. Nie uciekł, widząc mój atak. Pomógł mi. Rozumiał mnie.
     Dopiero po chwili zrozumiałem, że wpatruję się bez słowa w Stephena. Zauważyłem też, że chłopak przybliża się lekko, najwyraźniej chcąc mnie pocałować.
Podstęp. Zdradzi cię. Będziesz tego żałował.
     Zignorowałem kolejny głos. Wiedziałem, że kłamał. Steve był podobny do mnie. Sam tak powiedział. Oboje cierpieliśmy, znosząc ból w milczeniu i chowając swoje problemy przed światem. Nie był osobą, która mogłaby kogoś zdradzić lub zranić.
     Całkowicie otrząsając się z zamyślenia spojrzałem ponownie na Stephena. Uśmiechnąłem się lekko, widząc jego próbę. Postanowiłem mu w tym pomóc, więc sam przysunąłem się bliżej, po czym chwyciłem brodę Steve'a kciukiem i palcem wskazującym, unosząc jego głowę nieco w górę. Uśmiechnąłem się szerzej, po czym złożyłem na jego ustach kolejny już tego dnia pocałunek, jednak ten był dłuższy niż poprzedni.
Steve odwzajemnił pocałunek nieco nieumiejętnie, najwyraźniej zawstydzony. Odsunąłem się od niego, patrząc mu w oczy.
- Spokojnie, nie musisz czuć się skrępowany. - stwierdziłem, chcąc dodać mu pewności siebie. - Oczywiście, jeśli ci to nie przeszkadza... - dodałem po chwili.
- Staram się... - rzucił cicho.
     Powstrzymałem się od śmiechu, żeby nie zawstydzić go jeszcze bardziej. Było to jednak trudne, ponieważ Steve wyglądał niezwykle uroczo, jak cały się rumienił.
- Jeśli zbyt cię to krępuje, mogę przestać. Po prostu powiedz. - uśmiechnąłem się.
Zamiast odpowiadać, Steve nagle mnie pocałował i wtargnął językiem do moich ust. Zaskoczyła mnie jego nagła pewność siebie, ale spodobało mi się to. Nie przerywając pocałunku przesunąłem się i chwyciłem Stephena, po czym podniosłem go i usadowiłem na swoich kolanach. Był lekki, więc nie sprawiło to nawet najmniejszego problemu, a taka pozycja była zdecydowanie wygodniejsza. Objąłem go i przyciągnąłem bliżej, pogłębiając pocałunek.
     Steve objął mnie za szyję, cały czas oddając pocałunki. Podobała mi się jego bliskość. Chciałem mieć Stephena przy sobie i czułem już nie przyjemne ciepło, ale wręcz rozpalenie. Z tego co kojarzyłem, nazywało się to chyba pożądaniem.
    Po krótkim czasie chwyciłem ręce Steve'a, zdejmując je z moich ramion i chcąc się z nim podrażnić przeniosłem pocałunki na jego szyję, zostawiając gdzieniegdzie nieco zaczerwienione ślady. Miałem właśnie zatrzymać się na obojczykach chłopaka, lecz wtedy poczułem, jak Steve wsuwa dłoń pod moją bluzę. Jego palce dotknęły miejsca, obok którego niebezpiecznie blisko znajdowała się jedna z blizn.
Błąd.
Przerwałem nagle pocałunki.
- N... Nie, poczekaj! - jęknąłem, a pierwszym odruchem w chwilowej panice było wtulenie się w Stephena, co skutecznie zablokowało jego ruchy.
Steve szybko cofnął rękę.
- Przesadziłem, tak? - zapytał zawstydzony i najwyraźniej skutecznie zniechęcony.
- Nie, to nie tak... - odsunąłem się, żeby spojrzeć mu w oczy. - To nie twoja wina, nie zrobiłeś nic złego. Po prostu... Moje ciało jest odrażające... Nie chcę, żebyś musiał patrzeć na coś tak okropnego, nikt nie chciałby tego widzieć, nawet ja sam.
- Z pewnością tak nie jest, Chan... Mogę się przekonać? - zapytał ostrożnie, najwyraźniej mu na tym zależało.
Chwyciłem delikatnie jego dłoń i nakierowałem ją na małą, jednak bardzo wyraźną i łatwo wyczuwalną bliznę za uchem.
- Całe takie jest... To nie jest przyjemny widok... - powiedziałem smutno i trochę niepewnie.
     Bałem się, co Steve pomyśli, gdy to zobaczy. Jak do tej pory w swoim krótkim, marnym życiu spotykałem się tylko z dwoma reakcjami ludzi, którzy przypadkiem zobaczyli moje ciało. Jedni uciekali, uważając mnie za coś ohydnego i nie chcieli mieć ze mną kontaktu. Drudzy natomiast patrzyli na mnie z odrazą i politowaniem, mówiąc, że z takimi ranami zadanymi w tak krótkim czasie powinienem już nie żyć i że tak byłoby dla mnie lepiej. Łączyło ich jedno - sądzili, że jestem czymś nienaturalnym, czymś, co nie ma prawa istnieć. Nie traktowali mnie jak człowieka, jak zranione i opuszczone dziecko, którym byłem. Widzieli we mnie samo zło.
- Nie znaczy też, że by mnie obrzydzał. - z zamyślenia wyrwał mnie optymistyczny głos Stephena. - To w końcu twoje ciało, nie masz się czego wstydzić.
Nie mam się czego wstydzić? - powtórzyłem w myślach. - Ja tego nienawidzę.
     Nie miałem ochoty pokazywać mu swoich ran z przeszłości. Sam nie mogłem zaakceptować ich po tylu latach, więc jak ktoś inny mógłby je zaakceptować?
     Z drugiej strony... Nie miałem pojęcia, jak nazwać uczucie, którym zacząłem darzyć Stephena, ale wiedziałem jedno - chciałem z nim być. Coraz bardziej zaczynałem mu ufać. To, co Steve sam powiedział o zauroczeniu... Zależało mi na nim, czułem przy nim ciepło, chciałem przy nim być, całować go, przytulać, móc spędzać z nim czas. Ale czy to było zwyczajne zauroczenie?
     Nie wiem, co takiego w sobie miał, ale był pierwszą osobą, którą zacząłem darzyć prawdziwym zaufaniem. A skoro mu ufałem i coś do niego czułem, chyba nie powinienem mieć przed nim tajemnic...
Poprosiłem, żeby zszedł na chwilę z moich kolan, po czym wstałem, odchodząc kawałek od łóżka. Ręce mi drżały, ale zacząłem zdejmować bluzę. Powoli, z ociąganiem i ze strachem. W końcu zrzuciłem kawałek materiału na podłogę. Poczułem nagły chłód i straszny wstyd, gdy stałem tak przed Stephenem, z ciałem odsłoniętym od pasa w górę. Już ta część ciała, nawet mimo szczupłej i atletycznej sylwetki, była okropna, a znajdowała się na niej ledwie połowa blizn. Inni ludzie mieli rację. Jestem czymś odrażającym.
- Widzisz?- spytałem nieco trzęsącym się głosem. - Jestem potworem... - mruknąłem cicho.
- Nie spodziewałem się, że masz takie mięśnie. - powiedział zdziwiony.
Podniosłem na niego wzrok i zobaczyłem, że się uśmiecha.
- Przystojny z ciebie potwór. - zaśmiał się.
Chociaż był to całkiem miły komplement, niezbyt wpłynął na moje zdanie o własnym ciele.
- Mówisz tak, jakby to miało coś zmienić... - powiedziałem pod nosem. - To przecież nienaturalne. To, co widzisz, to ledwie połowa. To wszystko to jedna z wielu przyczyn, przez które zawsze byłem sam. To nie pozwala mi zapomnieć... - stwierdziłem ostatecznie.
     Zamiast próbować coś odpowiedzieć, Steve po prostu podszedł i mnie przytulił. Szczerze mówiąc było to lepsze, niż cokolwiek innego. Mimo to stałem przez chwilę skołowany. Taka reakcja była dla mnie zaskoczeniem. Najpierw widział moją słabość, teraz zobaczył blizny... A mimo to nadal traktował mnie tak samo. Nie wyglądał na wystraszonego ani nie patrzył na mnie z obrzydzeniem. Czy to działo się naprawdę?
Uwierz.
Ja wierzę.
     To był pierwszy raz, kiedy usłyszałem taki głos. Nie starał się mnie ostrzec czy odstraszyć, lecz tym razem popychał mnie do działania.
Wcześniej czułem przerażenie, gdy znalazłem się sam w piwnicy. Jeszcze przed chwilą czułem strach i niepewność, pokazując komuś swoje rany. Ale teraz... Teraz, gdy Steve znów był przy mnie, już tego nie czułem. Zupełnie tak, jakby ciepło, które w sobie nosił, działało na mnie kojąco. Miałem wrażenie, że to coś w rodzaju bezpiecznej przystani i po raz pierwszy w życiu pomyślałem, że doświadczyłem  czyjegoś współczucia i chęci pomocy.
Objąłem Stephena, opierając brodę na jego ramieniu.
- Serio jesteś wyjątkowy... - stwierdziłem, uśmiechając się pod nosem. - Nie odstrasza cię to?
- Nie, nie odstraszasz mnie. - pogłaskał mnie po policzku, uśmiechając się wesoło.
- Jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi. - stwierdziłem. - Wiesz, z czym to się wiąże, prawda?
- Um... Z czym? - spojrzał na mnie.
- Jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym. - odparłem, obdarzając go krótkim, czułym pocałunkiem. - Może i nadal jestem chory, mam liczne obawy i boję się ciemności, ale teraz mam swój promyk światła.
- Ooo, jakie to słodkie Chan, czy to propozycja związku? - zapytał, jak zawsze pozytywnym tonem.
- Na to wygląda. - uśmiechnąłem się i chociaż wypowiedziałem te słowa pewnym tonem, mimo wszystko zrobiłem się trochę czerwony. - Może nie jestem perfekcyjny, nie znam się też na uczuciach, ale pomimo wielkiej ilości moich złych cech mogę obiecać, że dla ciebie będę miał dużo dobrego do zaoferowania.
- Jasne, wierzę. Cóż... Możemy spróbować. - odpowiedział po czym mnie poczochrał.
     Ucieszyłem się, słysząc te słowa. Miałem wrażenie, że moje życie nie będzie już takie samo. Ktoś mnie zaakceptował... Nie jestem już samotny. Może nawet odzyskam w pełni swoją dawną osobowość? Nie łudziłem się, że uda mi się zapomnieć o przeszłości, szczególnie, że miałem coś, co musiałem spełnić, ale kto wie, może z czasem uda mi się pokonać strach?
     Ze Stephenem łączyła mnie teraz wyjątkowa więź. Nie wiedziałem, na czym polegały jego problemy, ale byłem pewien, że zrobię wszystko aby mu pomóc, tak jak on zaczął pomagać mi.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszy mnie twoja zgoda. - zaśmiałem się przytulając go, jednak po chwili się odsunąłem. - Wiesz, co możemy teraz zrobić?
- Nie. - zamyślił się.
- Przez swoją niepewność trochę cię wystraszyłem, ale teraz już nie będę niczego się obawiał... Powinniśmy dokończyć to, co zaczęliśmy? - zapytałem zaczepnym, minimalnie żartobliwym tonem.
- Nie jest to według ciebie trochę za szybko? - spytał nieśmiało.
- Może i masz rację... W każdym bądź razie, jeśli tego nie chcesz, nie mam zamiaru naciskać.- uśmiechnąłem się. - Posłucham każdego twojego słowa.
- To raczej powinien być mój tekst, w końcu to ty jesteś teraz królem. - rzucił z rozbawieniem.
- Cóż, w szkole możesz tak mówić. - zaśmiałem się. - Ale teraz to co innego. Mam zamiar pilnować, żeby nigdy niczego ci nie brakowało i żebyś nigdy nie musiał się smucić.
- Nie będziesz się za bardzo zbliżał do Lucasa ze względu na wasze rangi, prawda? Rozumiem, że możesz ponieść konsekwencje, ale jednak... - umilkł ponuro.
- Cóż, czasem będę musiał spełnić rolę Króla, ale możesz być pewny, że nawet mimo pozycji Królowej Lucas jest moim dobrym przyjacielem. Nie wie o mnie tyle, co ty. - stwierdziłem. - I to ty jesteś tym, któremu udało się częściowo przełamać moją barierę.
- Nie chcę widzieć jak się całujecie, bo spełniasz rolę Króla. - powiedział z lekką agresją, co bardzo mnie zdziwiło, ponieważ zawsze był pogodny.
- Możesz być spokojny, kochanie ty moje. - powiedziałem. - Moje usta są zarezerwowane tylko dla ciebie, tak samo jak moje serce wybrało tylko i wyłącznie ciebie, nikogo innego.
Steve westchnął tylko.
- Jaki poeta się znalazł. - uśmiechnął się.
- Jak chcesz, nawet napiszę dla ciebie wierszyk. - zaśmiałem się. - W każdym bądź razie, na serio nie musisz się o nic martwić. Możesz być pewny, że nie obdarzę uczuciem nikogo innego. A tymczasem... Mógłbym u ciebie przenocować? - spytałem nieśmiało. - Jest późno i nie chcę wracać do pokoju, obudzę współlokatora... Nie będę zajmował dużo miejsca, mogę nawet spać na podłodze. - zapewniłem.
     Po części serio bałem się, że obudzę Fabiena, albo że okaże się, iż nie ma go jeszcze w pokoju. Nie chciałem być sam, a teraz nie miałem ochoty nawet iść gdziekolwiek bez Stephena...
Popatrzyłem na niego z nadzieją, czekając na odpowiedź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz