9 października 2017

Karnawał: O.D: Chanyeol'a C.D: Stephen

     Obudziłem się jak zwykle wcześnie, ciesząc się, że przynajmniej mam dużo czasu na przygotowanie do szkoły. Wyjątkowo byłem też bardzo głodny, więc spieszyło mi się do stołówki, do której dotarłem o godzinie 7. Byłem bardzo zawiedziony gdy okazało się, że jest jeszcze nieczynna. Z drugiej strony zastanawiałem się dlaczego, chociaż uporczywe burczenie w brzuchu przeszkadzało mi w myśleniu.            Zdziwiłem się gdy powiedziano mi, że dzisiaj nie ma lekcji, a stołówka jest czynna w godzinach weekendowych. Dopiero później dowiedziałem się, że dzisiaj jest karnawał z okazji 8 rocznicy szkoły.               Udałem się do dormitorium, żeby przebrać mundurek na wygodniejsze ubrania, po drodze rozmyślając o tym, że chyba serio trzymam się za bardzo na boku, skoro nie wiem nawet o takich rzeczach... W każdym bądź razie informacja o karnawale bardzo mnie zainteresowała. Ciekawiłem się, jak to wszystko będzie wyglądało. No i jeszcze ten bal... A co, jak ktoś nie ma pary do tańca? Albo zna samych mężczyzn? Chociaż to drugie akurat nie było dla mnie żadnym problemem, jednak nie byłem pewny, czy ktoś uzna taniec męskiej pary... Przynajmniej w poprzedniej szkole nikt tego nie uznawał. A że miałem zazwyczaj samych kolegów, po prostu nie brałem udziału w balach. Tym razem jednak zapowiadało się ciekawie i miałem zamiar iść. To była dobra okazja na bliższe poznanie innych albo spotkanie kogoś nowego.
     Minęło już trochę czasu i do rozpoczęcia karnawału zostało nieco mniej niż 3 godziny. W planach miałem zaczepienie Lucasa, najbardziej rozrywkowego towarzysza, bo on najpewniej poszedłby ze mną na karnawał. Nie mogłem go jednak nigdzie znaleźć, więc stwierdziłem, że pójdę sam.

Niespodziewanie akurat wtedy zobaczyłem w oddali jakąś postać. Gdy podszedłem bliżej, rozpoznałem zielonookiego szatyna, którego poznałem niedawno. A skoro już go znam, wypadało się przywitać.
- Cześć, Steve. - rzuciłem niby swobodnie, ale jednak niepewnie. Jednak zanim chłopak zdążył odpowiedzieć, w mojej głowie pojawiła się pewna myśl, więc zadałem pytanie. - Idziesz dzisiaj na karnawał?
- Tak, nie trafił się nikt ciekawy do towarzystwa? - odpowiedział żartobliwie, uśmiechając się.
- To nie do końca tak... - odparłem nieco zmieszany, chyba nawet lekko się rumieniąc. - Właściwie to nie jestem pewny, czy ktokolwiek będzie chciał iść ze mną. - dodałem, po czym uśmiechnąłem się lekko pod nosem. - Więc jeśli nie miałbyś nic przeciwko, poszedłbyś ze mną?
     Chociaż to pytanie udało mi się zadać zadziwiająco spokojnym tonem, mój mózg zaczął prawie wrzeć przez stres, czy Steve czasem mnie nie wyśmieje. Skoro i tak tam szedł, po co się pytam, czy pójdzie ze mną? To prawie tak, jakbym miał go zaraz poprosić do tańca albo walnąć jakieś wyznanie, a chodzi o zwykły karnawał. Wyjdę na idiotę. Ale to taka dobra okazja, żeby poznać go bliżej...
- Jasne, zawsze chętnie gdzieś z tobą pójdę. - jego oczy wyglądały, jakby świeciły i bił od niego optymizm.
     Zamrugałem nieco zdziwiony i musiałem się pilnować, żeby szczęka mi nie opadła. Zgodził się? I to z takim optymizmem... Czułem ulgę wiedząc, że nie wyszedłem na przygłupa.
- Serio? - ucieszyłem się, nawet szczerze. - Dzięki! W takim razie, spotkamy się gdzieś przed 12?
- Możemy nawet teraz spędzić razem czas. - odpowiedział po chwili namysłu. - Nie mam tu zbyt wielu znajomych, a ty jesteś tak uroczo miły, że fajnie byłoby posiedzieć z tobą.
- T-tak sądzisz? - zająknąłem się na chwilę. - Cóż, skoro nie byłoby to dla ciebie problemem, możemy gdzieś razem iść. - stwierdziłem, próbując odzyskać resztki odwagi i spokoju. - Co powiesz na stołówkę? Jeszcze dziś nie jadłem, więc chętnie bym tam poszedł.
- Okej, sam bym coś zjadł.- wyszczerzył zęby w uśmiechu.
     Było kilkanaście minut przed 10, więc musieliśmy się pospieszyć, żeby załapać się na jedzenie. Na szczęście nam się udało i wyszliśmy ze stołówki z pełnymi brzuchami. Po pewnej chwili spojrzałem na Stephena, a on chyba wyczuł, że go obserwuję, bo sam nagle odwrócił się w moją stronę. Patrzenie w jego ciemnozielone oczy wydawało się hipnotyzujące i musiałem przyznać, że były one piękne. Postanowiłem się jednak otrząsnąć.
- Mamy jeszcze trochę czasu. Chciałbyś pójść w jakieś konkretne miejsce? - zapytałem.
- Wyprowadzilibyśmy moją Vanilię na spacer i pokarmili wiewiórki? -zagaił wesoło.
- Pewnie. - uśmiechnąłem się lekko. W takim razie zajdziemy najpierw do dormitorium? Mogę zabrać nam jakąś przekąskę.
     Steve tylko skinął głową. Poszliśmy po jego kota i po przekąski. Gdy zabrałem już trochę ciastek i innych słodkości poczekałem, aż Steve do mnie dołączy, a następnie poszliśmy do parku. W parku widziałem sporo wiewiórek, więc nie wątpiłem, że teraz jakieś do nas przyjdą. Kiedy tak siedzieliśmy na ławce głównie Steve karmił wiewiórki, rzucając im orzeszki bez skorupek i patrząc, jak zwierzątka nieśmiało podbiegają bliżej, nadal trzymając dystans. Sam też rzuciłem kilka orzeszków, jednak przez większość czasu po prostu wolałem obserwować, jak robi to mój towarzysz.
     Zbliżała się godzina 12, więc wróciliśmy do dormitorium, żeby zostawić kotkę Stephena w jego pokoju, po czym poszliśmy na karnawał.
     Na łące za placówką znajdowało się wiele stoisk oraz nawet parę namiotów. Wybór atrakcji wyglądał na ogromny. Gdy patrzyłem na to wszystko przez chwilę obudziła się we mnie wrodzona radość dziecka. Perspektywa spędzenia dnia na ciekawej zabawie bardzo mnie cieszyła. Jedyne, co mnie martwiło, to wieczorny bal, ale na chwilę obecną o nim zapomniałem.
     Nie czekając na Stephena ruszyłem do pierwszego stoiska, które rzuciło mi się w oczy (oczywiście później było mi głupio, że zostawiłem towarzysza w tyle, jednak dziecięca radość mną zawładnęła i nie mogłem się jej oprzeć). Zabawa przy stoisku polegała na tym, że organizator wrzuca maskotkę szczura do otwarcia w rurze, szczurek zaczyna spadać, a ja muszę uderzyć go kijem. W tego typu grach zawsze przegrywałem, ale tek fakt nie przeszkodził mi w zagraniu. Oczywiście nie trafiłem w szczurka, tak jak się tego spodziewałem, ale sama próba i tak była dla mnie zabawna.
     Po raz kolejny, nie oglądając się za Stephenem, ruszyłem do następnej rzeczy przykuwającej moją uwagę. Był to namiot o fioletowym materiale, namiot, w którym można było poznać swoją przyszłość wróżąc z tarota. Dopiero wizyta w tym namiocie nieco zgasiła mój zapał. Nadal dobrze się bawiłem, ale otrzymana wróżba zaprzątała moje myśli. Starając się chwilowo wyprzeć ją z pamięci, podszedłem do kolejnego stoiska. Można było przy nim strzelać do celu. Kiedyś często chodziłem na strzelnicę i miałem raczej dobrego cela, więc chętnie skorzystałem z atrakcji. Tym razem szczęście trochę mnie opuściło, ponieważ chybiłem przy pierwszym strzale, za to cztery kolejne były celne. Nagrodą za cztery celne strzały był średni pluszak, co przywróciło całkowicie mój dobry humor. Wybierałem właśnie maskotkę, gdy zobaczyłem, że dołączył do mnie Steve.
- Uh, przepraszam, że zostawiłem cię w tyle... - jęknąłem z poczuciem winy. Dopiero teraz zrozumiałem, że przez chwilę bawiłem się bez niego. - Poniosło mnie trochę, ale teraz już cię nie zostawię, obiecuję. Wybacz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz