7 sierpnia 2017

Rozdanie Kart: Jovel Dahmer

Wypadł jak burza zza rogu korytarza, rozglądając się po otoczeniu. Za doniczki na parapetach, na sufit, szpary, gdziekolwiek gdzie diabeł mógłby pomyśleć o upchnięciu karty, upragnionej karty do gry. Ktoś inny mógł zgrywać spokój czy obojętność, podpisywać taktykę pod swój zdawkowy, wolny chód, ale Jov nie cackał się z takimi cyrkami. Poza tym, założył, że jeśli lata jak głupi przez całą grę, to pozostali uczniowie nie pomyślą, że ma już jakąś kartę. Nie wszyscy byli agresywni, ale każdy był potencjalnie niebezpieczny. Śliwa pod okiem i brak karty nie były celem Jovela. Biegał jak opętany w poszukiwaniu zapewnienia mu słodkiego czasu zabawy. Rola gotha czy emo nie była zła, ale nie miał zamiary na niej poprzestawać. Czwórkę mu przydzielono. Czwórka była mało wymagająca. Czwórka była nisko w hierarchii Gry. Czwórka była nudna!  Ktoś poboczny mógłby pomylić siedemnastolatka ze zdesperowanym, świeżutkim celem, panicznie poszukującym katy odmiennej od swojej poprzedniej. Ale nie, on po prostu, najzwyklej w świecie, chciał sobie pograć.
Długoterminowo, żeby powiedzieć. Po bezowocnym przebiegnięciu dwóch korytarzy, postanowił wyjść na dwór i przebiec się do budynku A. Minął kogoś na klatce schodowej, chyba dziewczynę, ale było to zupełnie nie ważne. Dopiero pierwsze losowanie, w którym brał udział, nie miał zamiaru od razu robić innym kłopotów. Przeskakiwał po kilka schodków, a sportowe buty, z poprzecieranym od zużycia materiałem, wydawały odgłos podobny do plaśnięcia, przy każdym zetknięciu z powierzchnią podłogi. Hałas, stres dla innych, przesada. W drzwiach wymusił pierwszeństwo na przechodzącym chłopaku, niższym od siebie, po czym nie oglądając się ruszył w wyznaczonym przez siebie kierunku. Przeciął chodnik, trawnik, w biegu wpatrując się w szkło i drewno, surowo budujące nowoczesność budowli Charleston High. Gdyby podpisać pod to więcej myślenia niż faktycznie było zastosowane, to mógłby powiedzieć, że schowanie niektórych wyższych kart w drugim budynku miało sens taktyczny, utrudniający. No bo przecież był dalej niż klasa, w której czekała komisja, czyli można było nie dobiec. Nie dobiec można było zawsze. Przez nieuchronnie kończący się czas, przesuwające się wskazówki, albo rękę zbyt szybko zbliżającą się do szczęki. Pozorny wiatr, pęd powietrza owiewał twarz Dahmera, gdy wpadał przez szklane drzwi do holu. po drugiej ich stronie, a dokładniej nad nimi, dostrzegł kartę. Zatkniętą powyżej znaku wskazującego wyjście ewakuacyjne. Uśmiechnął się chytrze. Udał szybko, że jej nie dostrzegł i zaczął szybko iść w poszukiwaniu czegoś, na czym mógłby stanąć. Doskoczyć może i by się dało, ale nie było aż tak późno. Tak mu się wydawało. Wziął szybko stołek od woźnej, nie pytając o zdanie, w nadziei, że nic nie zauważy. Gdy już był jakieś dziesięć metrów od wejścia i wyjścia za razem, zauważył pustkę nad znakiem. Przystanął. Dolna powieka lewego oka zadrżała mu nerwowo.
- Jebana jego mać - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Zacisnął rękę na nodze stołka, próbując uspokoić oddech. Dobre pół minuty stał, walcząc z sobą, by nie robić zamieszania rzucając meblem i krzycząc jak opętany. Wygrał fakt, że był w budynku, w którym znajdował się dyrektor i sekretariat. Pobiegł dalej, popędzany głosem Lemmy'ego w słuchawkach. 'To czas by zagrać w grę'. Teraz w nią gramy.
* later *
Kiedy oddawał kartę patrzył za Komitet, próbując powstrzymać tik nerwowy kącika ust i nosa. Nie był Celem, powinien się cieszyć, tak? Czuł się jednak głodny, nieusatysfakcjonowany. Wyższe karty były już znalezione, tak, na pewno znalezione. Wychodząc, obiecał sobie, że gdy następnym razem przyniesie im króla, popatrzy się bezczelnie w oczy maski. Dumnie spojrzy na sztuczną głowę kota, królika, a w końcu pandy. Tak, teatralny triumf według Jovela Dahmera, który nie obchodzi nikogo poza nim samym. Wyszedł na korytarz, ogołocony z potencjalnych stopni w hierarchii. Teraz przyszedł czas zdjąć z włosów kolor, bo w końcu Charlie nie przefarbuje się nagle na czerwono...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz