Nie wiem czemu zgodziłem się na ten pocałunek. Nie
wiem nawet czemu go odwzajemniłem. Nie towarzyszyło mi typowe nadmierne
myślenie o ślinie czy tym podobnych i nie doprowadzało mnie to do mdłości.
Właściwie to mój umysł już o niczym nie myślał, co już wcześniej stało się mi
oczywistym. Turbiny ponowiły swoją pracę dopiero, kiedy Meph oznajmił, że
chciałby spróbować. Momentalnie pojawił się niepokój i nadmierne myślenie w
jakim kontekście wypowiada te słowa. Pasowało mi tu tylko jedno: seks. Coś na
co zdecydowanie nie byłem gotowy. To było czymś znacznie większym od pocałunku
i… Po prostu…
Nagle zapanował spokój. Jednak nie oto mu
chodziło. Czułem, że niemalże wypuszczam powietrze, które zatrzymało się w
moich płucach. Zgodziłem się na związek, lecz czy na pewno była to dobra
decyzja? Wydaje mi się, że raczej tak. Raz kozie śmierć i takie tam. Skoro się
z nim (raczej) dobrze dogadywałem, to czemu nie spróbować. Matka by pewno
pogratulowała i powiedziała, że w końcu dorastam. A ja… Chyba jednak potrzebowałem
kogoś bliskiego. Mimo wielu znajomym, w tych najbardziej prywatnych momentach
czułem się samotnym. Bo niby o grach można pogadać z każdym, ale o niepewności
dotyczącej związków czy potrzeby przytulenia się do kogoś, mimo że ma to trwać
zaledwie parę sekund?
- Chwilę was zostawić samych a wy już się do siebie
dobieracie… I to na łóżku szpitalnym, poczekalibyście z tym do jutra –
usłyszałem głos Colina, a ten akurat spojrzał na mnie - Oj chłopcze, a miałem
cię za tak porządnego i ułożonego młodzieńca…
- Chwilę nie da nikomu dupy i już jest na tyle
zdesperowany, że wyobraża sobie zboczone rzeczy - prychnąłem, aczkolwiek całość
była bardziej żartobliwa, niż spowodowana fochem. Zbytnio nie przeszkadzały mi
jego słowa, bo nie miałem powodu do przejmowania się nimi.
Starszy się zaśmiał, lecz Meph zaledwie westchnął,
zapewne załamany naszą dziecinnością. Ja zaś uśmiechnąłem się delikatnie i
postanowiłem zagadać, zmieniając tym samym temat.
- I co, udało ci się z moim ukochanym braciszkiem? – zapytałem, przedłużając słowo „ukochanym”
i wypełniając je sarkazmem.
- Dziś się z nim spotkam - powiedział, jakby nie
zauważył sarkazmu.
- Gratulacje. - Odpowiedział mu na to Meph, pozbawionym
emocji tonem.
- Oj Mephiś. Więcej entuzjazmu inaczej jeszcze
uznam, że jesteś zazdrosny - zażartowałem i usiadłem w fotelu.
- Zazdrosny byłbym tylko o ciebie - rzucił z
lekkim uśmieszkiem.
Nie wiem czy mi się tylko wydawało, czy też ten
okazywał uśmiech zaledwie w mojej obecności i był on zawsze skierowany do mojej
osoby. Może po prostu nie zwracałem na to uwagi, a może jednak tak było. Trudno
mi było to ocenić, gdyż właściwie wcześniej się nad tym nie skupiałem.
- Ciekawe ile ”randek” minie, nim się znudzą sobą -
powiedziałem rozbawiony, znając swojego brata.
- Pewnie trzy, albo cztery - odparł Colin,
wzruszając przy tym ramionami.
- Jak rzuci dla ciebie swoją aktualną partnerkę,
to znaczy, że zaliczyłeś taki lv lup i będziesz osobą, która najbardziej go
interesuje. Ale na razie tylko sprawdza wody - powiedziałem, nie przejmując się
zbytnio tym, że mogę niszczyć szanse Matta na nowego partnera. I tak nie umiał
ich właściwie traktować.
- Nie zależy mi by rzucał dla mnie swoją partnerkę - mruknął.
Jakoś nie chciało mi się dłużej ciągnąć temat
dotyczący mojego brata. Spojrzałem w zamian na Mephiego i chwilę zastanawiałem
się nad tym jaki rozpocząć tym razem temat. Westchnąłem cichutko i uznałem, że
nie będę go dłużej męczył o detale ich wypadku. W zamian przeciągnąłem się w
swoim siedzeniu.
- Masz może ochotę na jakąś herbatę? - zapytałem go.
- Na fajkę - odparł jakby rozmarzony.
- Herbata, kawa, woda, sok... Jakiś napój, albo
nic. Ciekawe w sumie czy ci można coś jeść w tym stanie - nie byłem pewien, czy
pielęgniarki by mnie nie zagryzły jakbym przyniósł mu coś stałego.
- Kawa może być - skrzywił się - i tak nie jestem
głodny.
- Mleko, cukier? - zapytałem na wypadek, aby nie
latać z niepotrzebnymi saszetkami cukru, lub nie dolewać mu na siłę mleka.
- Dodaj mu saszetkę cukru i mleka. Mi też byś
przyniósł jak możesz - odpowiedział Colin za Mepha.
Spojrzałem na niego, kiedy się odezwał, a
następnie na Mephista. Nie byłem pewien czy taką ten pija kawę, czy też może
Colin stara się namówić mnie na przygotowanie mu napoju, na który ten nie ma
ochoty. Meph jednakże kiwnął głową, a Colin próbował mi wręczyć pieniądze. Ja z kolei pokręciłem głową z ”nie trzeba. Jeszcze mnie stać na kawę”.
- Okej, to następnym razem też ci coś postawie -
nie stawiał się, po czym usiadł obok łóżka szpitalnego, w którym leżał Mephi.
Ja z kolei kiwnąłem głowa i ruszyłem w stronę
drzwi. Wyszedłem przez nie i ruszyłem w stronę recepcji, szukając jakieś
kawiarenki, restauracji czy choćby maszyny z kawą. W zależności, co było
bliżej. Ostatecznie jednak minąłem automat, gdyż moim zdaniem kawa w nim nie była
najlepsza, i w zamian wkroczyłem do niewielkiej Costy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz