Zdziwiło mnie to, że Colin się ze mną zgodził. Co
prawda, gdyby Meph dalej się stawiał przy
sprawie z papierosem to chciałem go poprosić o wsparcie, ale nie spodziewałem się, że sam z siebie odwiedzie go od
pomysłu palenia. Wydawał mi się typem osoby, która jako pierwsza powie ”rób jak
uważasz” mimo, że chwilę temu był zmartwiony stanem Mephiego. Przezwisko, które
użył wobec mnie nie tyle co mnie zirytowało, jak po prostu wolałem, aby używał
mojego imienia. A jednak nie powiedziałem mu, że nie robię ”foszków”, tylko zwyczajnie
zwracam mu uwagę. Właściwie to nawet jakbym chciał, to pewno bym nie zdążył,
gdyż ten dosyć szybko się zmył po tym jak powiedział, że idzie zadzwonić do
mojego brata.
- Wciąż nie uważam twój wczesny wypis ze
szpitala za dobry pomysł, ale ja nie jestem twoim opiekunem czy rodzicem, a ty
jesteś dorosły – powiedziałem w końcu do Mepha, poddając się. Był bardziej
uparty od osła.
Ten z kolei w odpowiedzi zaledwie pogłaskał moją
dłoń. Nie zabrałem jej, a w zamian wolną ułożyłem na jego dłoni,
tym samym tworząc z nich kanapkę.
- Ale jak wyjdzie coś w badaniach to tu zostajesz –
powiedziałem marszcząc brwi.
- Mhm… Kocham cię – powiedział spoglądając
obojętnie w sufit.
- Wypowiedziałeś to takim tonem, jakby ktoś cię do
tego zmusił.
- Przepraszam – obrócił głowę w moją stronę i na
mnie spojrzał.
- Ech, nie masz za co przepraszać… Jesteś pewno
zmęczony, a nie chciałbym ci przeszkadzać.
Szczerze się martwiłem o jego stan. Uznałem, że
nie powinienem go więcej zagadywać i powinien mu dać odpocząć. Może nawet wyjść
z sali. Z drugiej strony mógł chcieć towarzystwa. Pierwszy raz aż tak się
martwiłem nad tym, co druga osoba może potrzebować czy myśleć. Podejrzewam, że nawet przy własnym
bracie po prostu bym go odwiedził i poszedł. Przy Mephie? Czułem, że powinienem
przy nim być, lecz bałem się, że może to źle odebrać bądź tego nie chcieć. Choć
pewno by mi to powiedział, gdyby tak było.
- Charlie, chcę coś ci powiedzieć – powiedział po
chwili ciszy.
Wyglądał na spiętego i miał zmarszczone brwi.
Przez chwilę chciałem zażartować, że wygląda jakby miał mi się co najmniej oświadczyć,
lecz uznałem, że to nie jest odpowiednia chwila na takie słowa. Szczególnie, że
wyglądał na prawdziwie przejętego tym, co miał mi zaraz powiedzieć.
- Tak? – uśmiechnąłem się do niego delikatnie,
chcąc dodać mu otuchy tym prostym gestem.
- To, co się wydarzyło... Nie był to wypadek,
Charlie. Chcę żebyś wiedział, że któregoś dnia może się to powtórzyć.
Skuteczniej – odwrócił wzrok.
- Nie… rozumiem… - powiedziałem niepewnie, dalej
się delikatnie uśmiechając. Moje brwi, jednakże lekko opadły, a ja zmarszczyłem
czoło starając się zrozumieć sens tych słów. Stworzyło to dziwne połączenie.
***
Matt nie był przyzwyczajony do niezjawiających się
ludzi. Przynajmniej nie w prywatnym życiu. Mało kiedy był wystawiany i za
każdym razem nie mógł zrozumieć czemu tak się stało. Był on świadom swojego
dobrego wyglądu i uznawał się za charyzmatycznego. Łatwość z jaką mu przychodziło
zdobycie partnera nie zmniejszała jego niemalże narcystycznego poglądu na
samego siebie. Praca była czymś, co zawsze pochłaniało jego myśli. Aktualnie
siedział w swojej sypialni na łóżku i uważnie studiował dokumenty znajdujące
się przed nim. Kolejna nudna sprawa. W końcu nie był jeszcze doświadczonym
prawnikiem, więc nie ufano mu z ważniejszymi sprawami. Nie posiadał również własnej
kancelarii. Spojrzał na stolik nocny usłyszawszy wibracje swojego telefonu. Sięgnął
po niego, aby wyłączyć w pełni dźwięk, lecz zauważył wyświetlające się na nim
imię nowo poznanego mu przystojniaka. Gdyby nie to, zignorowałby w pełni połączenie
i wrócił do pracy. Jego zamiar zmienił fakt, że to była osoba, która go
wystawiła.
- No co tam, kotku? – uśmiechnął się mimowolnie, przemawiając
do słuchawki.
- Przepraszam, że tak cię spławiłem, ale miałem
wypadek~ Wybaczysz mi? – zapytał drugi.
- Wypadek? – zapytał zdziwiony Matt. Nie uznawał
to za coś wielce możliwego w zapchanej przez korki stolicy. A jednak się zdarzały.
– Cóż. Najwidoczniej będę musiał, o ile nie starasz się mnie okłamać.
- Charlie może potwierdzić, właśnie opłakuje
swojego poszkodowanego kochasia w szpitalu – dzięki temu zdaniu już wiedział,
gdzie tak wyleciał jego braciszek. A już myślał, że w sklepie była jakaś
przecena na nową grę.
- Wybaczę ci, jeśli zjesz ze mną dziś kolację.
Podam ci adres sms’em – odparł asertywnym tonem, nieznoszącym sprzeciwu. Mimo tego
brzmiał przyjemnie.
- Gdy tak mówisz, naprawdę mnie kusisz.
Matt był zadowolony z tej odpowiedzi. Wyglądało na
to, że rybka zaczęła muskać przynętę. Jeśli ją połknie, to z uśmiechem zabierze
swoją zdobycz do domu. Jeśli jednakże ta rybka odpłynie, to sobie da spokój.
Nie wierzył w ”do trzech razy sztuka”. Nie zamierzał tyle razy marnować czasu,
bo to oznacza, że nie będzie to ostatni raz, jak zignoruje jego zaproszenie.
- A potem chętnie cię zaproszę do siebie i będziesz
mógł pozwiedzać moją sypialnię. Kto wie, co w niej odkryjesz – kontynuował z
nadzieją, że nie przesadza.
- Będę zwiedzał do rana – zaśmiał się.
- Zatem jesteśmy umówieni – odparł zadowolony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz