Matt się do niego dobijał, potem
Charlie. Nie odbierał. Nie potrafił. Nie
odpisywał też na sms’y . Właściwie dopiero po trzech dniach, zebrał się w sobie
i zadzwonił do Charliego.
-Ani do jednego, ani do drugiego sie nie da dodzwonić – Odezwał się po drugiej stronie słuchawki Charlie - Moglibyście chociaż informować kiedy zamierzacie wrócić? Znaczy Meph kiedy zamierza – Colin chwile zastanawiał się nad odpowiedzią, spojrzał na swojego przyjaciela i poczuł w żołądku i przełyku gorycz, zupełnie jakby jego układ trawienny był przepełniony żółcią.
-Nie wiem kiedy Mephistopheles da rade wrócić – Powiedział po dość długiej chwili ciszy, zamykając oczy, gdy mówił delikatnie łamał mu się głos i nie mógł nic z tym zrobić.
-To znaczy? –Nastąpiła krótka cisza - Co sie stało –Dodał stanowczym głosem, w tle możliwe że słyszał niewyraźnie ,,pikanie’’ tej przeklętej maszyny, która jednakże szczęśliwie pokazywała, że serce nieprzytomnego chłopaka bije. To jedyne co Charlie mógł usłyszeć, Colin nie odpowiadał. Siedział jedynie z zamkniętymi oczami. By jego wzrok znów nie skierował się na jego przyjaciela. –Colin…co mu jest –Charlie się dopytywał. W końcu Colin nieco się uspokoił, westchnął głęboko i był w stanie odpowiedzieć.
-Mieliśmy wypadek, Mephistopheles nie budzi się od trzech dni – Oznajmił starając się brzmieć obojętnie, potem po prostu podał Charliemu adres i rozmowa została zakończona. Odłożył telefon, usiadł na niewygodnym szpitalnym krześle i patrzył się w ścianę, analizując to co się stało po raz kolejny. Po raz setny zadając sobie to samo pytanie ,,Co mogłem zrobić?’’ Ale co jeszcze mógł…Do sali wszedł Charlie, w każdym razie nie zauważył go, dopóki ten się nie odezwał, podchodząc do łóżka Mepha.
-Wyjdzie z tego? – Słysząc to pytanie mężczyzna uraczył go spojrzeniem i chwilę się zastanowił. Po czym zdając się wyjść z transu w miarę ,żywo odpowiedział
- Powinien, lekarz twierdzi że powinien się obudzić… wszystko wskazuje na to że to tylko kwestia czasu jak się wybudzi…ale lekarze często tak mówią
- Jestem pewien że tak się stanie – Słysząc jego stanowczy ton Colin uśmiechnął się delikatnie.
- A skąd ta pewność? – Zapytał niby kpiąco, chociaż w jego głosie było słychać delikatne nutki goryczy
- Znasz Mepha. Jest uparty od cholery – Colin skinął głową po czym podszedł bliżej do łóżka przyjaciela i położył rękę na metalowej ramie łóżka. Następnie lekko się uśmiechnął
- I myślisz że co? Gra teraz w szachy ze śmiercią uparcie jej mówiąc że chuj jej w dupę, nie dziś? Słysząc śmiech Charliego, westchnął i spojrzał na niego lekko z ukosa. –Wiesz co powiedział nim stracił zupełnie kontakt z rzeczywistością?
- Niestety nie jestem jasnowidzem, ale ty zapewne mi zaraz powiesz
- ,,Ej Colin. Podziękuj Charliemu, ale nie mów mu o niczym...wymyśl jakąś bajkę... '' –Zacytował i zerknął na Charliego zastanawiając się nad jego reakcją.
-Ani do jednego, ani do drugiego sie nie da dodzwonić – Odezwał się po drugiej stronie słuchawki Charlie - Moglibyście chociaż informować kiedy zamierzacie wrócić? Znaczy Meph kiedy zamierza – Colin chwile zastanawiał się nad odpowiedzią, spojrzał na swojego przyjaciela i poczuł w żołądku i przełyku gorycz, zupełnie jakby jego układ trawienny był przepełniony żółcią.
-Nie wiem kiedy Mephistopheles da rade wrócić – Powiedział po dość długiej chwili ciszy, zamykając oczy, gdy mówił delikatnie łamał mu się głos i nie mógł nic z tym zrobić.
-To znaczy? –Nastąpiła krótka cisza - Co sie stało –Dodał stanowczym głosem, w tle możliwe że słyszał niewyraźnie ,,pikanie’’ tej przeklętej maszyny, która jednakże szczęśliwie pokazywała, że serce nieprzytomnego chłopaka bije. To jedyne co Charlie mógł usłyszeć, Colin nie odpowiadał. Siedział jedynie z zamkniętymi oczami. By jego wzrok znów nie skierował się na jego przyjaciela. –Colin…co mu jest –Charlie się dopytywał. W końcu Colin nieco się uspokoił, westchnął głęboko i był w stanie odpowiedzieć.
-Mieliśmy wypadek, Mephistopheles nie budzi się od trzech dni – Oznajmił starając się brzmieć obojętnie, potem po prostu podał Charliemu adres i rozmowa została zakończona. Odłożył telefon, usiadł na niewygodnym szpitalnym krześle i patrzył się w ścianę, analizując to co się stało po raz kolejny. Po raz setny zadając sobie to samo pytanie ,,Co mogłem zrobić?’’ Ale co jeszcze mógł…Do sali wszedł Charlie, w każdym razie nie zauważył go, dopóki ten się nie odezwał, podchodząc do łóżka Mepha.
-Wyjdzie z tego? – Słysząc to pytanie mężczyzna uraczył go spojrzeniem i chwilę się zastanowił. Po czym zdając się wyjść z transu w miarę ,żywo odpowiedział
- Powinien, lekarz twierdzi że powinien się obudzić… wszystko wskazuje na to że to tylko kwestia czasu jak się wybudzi…ale lekarze często tak mówią
- Jestem pewien że tak się stanie – Słysząc jego stanowczy ton Colin uśmiechnął się delikatnie.
- A skąd ta pewność? – Zapytał niby kpiąco, chociaż w jego głosie było słychać delikatne nutki goryczy
- Znasz Mepha. Jest uparty od cholery – Colin skinął głową po czym podszedł bliżej do łóżka przyjaciela i położył rękę na metalowej ramie łóżka. Następnie lekko się uśmiechnął
- I myślisz że co? Gra teraz w szachy ze śmiercią uparcie jej mówiąc że chuj jej w dupę, nie dziś? Słysząc śmiech Charliego, westchnął i spojrzał na niego lekko z ukosa. –Wiesz co powiedział nim stracił zupełnie kontakt z rzeczywistością?
- Niestety nie jestem jasnowidzem, ale ty zapewne mi zaraz powiesz
- ,,Ej Colin. Podziękuj Charliemu, ale nie mów mu o niczym...wymyśl jakąś bajkę... '' –Zacytował i zerknął na Charliego zastanawiając się nad jego reakcją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz