10 sierpnia 2016

Od Viridiusa C.D: Iadala

Ranek nie należał do nazbyt ciepłych. Kiedy tylko białowłosy zsunął z siebie kołdrę, poczuł jak targają nim drgawki. Mimo wszystko nie mógł leżeć za długo, nie miał ochoty zaspać i spóźnić się na zajęcia; tym bardziej, że w szkole znajdował się od niedawna. Zła opinia u nauczycieli to nie to na czym mu zależy w ów miejscu. Nagie stopy wysunęły spod łóżka kapcie, a potem wolnym krokiem poprowadziły osiemnastolatka do komody, z której wyjął mundurek. Pachnący i wyprasowany. Viridius nie należał bowiem do niechlujów, zawsze ważne było dla niego jak wygląda, przyciągał do tego dość sporą wagę. Na nadgarstku spoczywała brązowa, cienka gumka do włosów, którą dość szybko, bo na chwilę, zawiązał kucyk. Spojrzał krótko na zegarek i twierdząc, że z pewnością się wyrobi, chwycił w jedną rękę ręcznik i żel pod prysznic, w drugiej wciąż trzymał ubranie szkolne, po czym pomaszerował do wyjścia, a kolejno do łazienki. Nie przeszkadzał mu fakt, iż nie posiada swojej toaletki w pokoju, ale mimo wszystko wolał kąpać się, gdy nie było tam ludzi. Prawdopodobnie przez swoje blizny na plecach. Z jednej strony wyglądały pięknie, z drugiej przerażająco, w końcu człowiekiem targa niepokój kiedy słyszy, że w kogoś uderzył piorun, a potem przywrócono daną osobę do życia, czyż nie? Młodzieniec dość szybko zawiesił rzeczy na wieszakach, a potem to samo robiąc z ręcznikiem, wszedł pod prysznic, rozebrał się i rozpoczął swą przygodę z wodą. Spędził pod prysznicem maksymalnie piętnaście minut. Owinąwszy się ręcznikiem, stwierdził, że jednak pasowałoby się pospieszyć, a przy okazji, iż jest mu już ciepło.
Narzucił na siebie po czasie mundurek i rozczesał długie włosy. Nie przepadał za związywaniem ich, ostatecznością było wychowanie fizyczne, gdzie było to raczej praktyczniejsze, niż latające wszędzie kosmyki, łącznie z oczami i ustami. Kiedy tylko odniósł rzeczy pielęgnacyjne do pokoju, chwycił torbę i przełożywszy ją przez ramię, ruszył w stronę korytarza szkolnego i sal lekcyjnych. Droga nie zaliczała się do długich, kilka minut i znajdował się wewnątrz korytarza. Niestety przeliczył siebie i swoje omylne poczucie czasu. Zorientował się, że jest już dosyć późno, skoro praktycznie nikogo nie widać. Powstrzymał się od przeklęcia na głos, myśl tego nie obowiązywała. Skądże, nie zdenerwował się, raczej po prostu zawiódł na sobie. Nieprzyjemne uczucie. Nigdy nie lubił się spóźniać. Kiedy tylko umawiał się z niewielką grupą przyjaciół, składającej się z dwóch chłopców i jednej dziewczyny oraz jego, w umówione miejsca przychodził przed czasem. Odkąd sięgał pamięcią wolał czekać, niż być oczekiwanym. Jego przyjaciele należeli wraz z nim do orkiestry symfonicznej. Sanaria grała na flecie poprzecznym, miała jasną karnację i kruczoczarne włosy ścięte równo do barków. Były proste jak druty, ale za to bardzo niesforne, zatem wyglądała zabawnie odgarniając je w przerwie na oddech lub na pauzach. Nosiła również okulary, na szczęście one nie zsuwały jej się z nosa. Bębnami zajmował się brunet i z bokobrodami i krótką bródką. Nie lubił swojego imienia, dlatego zazwyczaj mówiono na niego Wolf. Zawsze miał najlepsze poczucie rytmu, nigdy nie spóźniał się z jego nadawaniem przy grze. Ostatni z jego przyjaciół Samuel, blondyn z nadwagą zajmował się tubą. Nie szło mu to jakoś wyjątkowo dobrze, raczej przeciętnie, ale wkładał w to wiele serca. Ciężko mu było na pewno zebrać się na dłuższy wydech, starał się, a to również jest ważne. Dyrygent niestety nie zawsze to zauważał, nie należał do cierpliwych ludzi. Viridius zanurzył się we wspomnieniach, brakowało mu tej gromadki. Ocknął się dopiero kiedy ujrzał brunetkę, o długich włosach i nieco ciemniejszej karnacji, niż tutejsze. Dostrzegł również sporą ilość biżuterii, choć tak naprawdę nie to go przyciągnęło. Do momentu kiedy usłyszał szlochnięcie, sądził, że może po prostu jej słabo. To niestety nie to. Smutek i przygnębienie są gorsze od nie najlepszego samopoczucia. Skoro łzy ruszyły w obieg, nie widział szansy na zwykłą drobnostkę. Westchnął cicho uświadamiając sobie, że po prostu nie pójdzie na pierwszą lekcję. Podszedł niemal bezszelestnie do nieznajomej.
- Wszystko w porządku? – powiedział spokojnym i w miarę kojącym głosem.
Zganił się w myślach za to prędko, oczywistością było to, że nic nie gra, skoro dziewczyna płakała. Nieco machinalnie położył dłoń na jej ramieniu, nie chciał się narzucać, ale również nie miał zamiaru zostawić tego bez odzewu. Niektórym wystarczy chwila na uspokojenie się, inni muszą opowiedzieć całą swoją litanię, którą zbierają i zapisują w umyśle przez jakiś czas. Obiecał sobie dawno temu, że nigdy nie będzie nalegał, to niestosowne, a w dodatku często bardzo irytujące i wcale niepomocne. Nie miał zielonego pojęcia czego spodziewać się po brunetce.
- Może usiądziemy, dobrze się czujesz? – spytał mimo wszystko dla pewności.
Nieznajoma przez pewien czas nie odwracała się w jego stronę, może wstydziła się łez, może ktoś jej coś zrobił. Został w końcu wtajemniczony w tutejszą zabawę. Miał w głębi nadzieję, iż żadna z wyższych kart nie znęcała się nad nią. On sam obchodził to raczej szerokim łukiem. Nie potrzebował zwierzątek, które bez konsekwencji może uderzyć. To nie jego typ, co nie zmienia faktu, że lubił, gdy ludzie mieli do niego respekt i szacunek. Z drugiej jednak strony, nie zdobywało się tego niczym, zawsze trzeba pokazać, że na coś się zasługuje, a jeśli wchodzi w to respekt i szacunek razem, to miłymi gestami nie dotrze się do każdego.

[ Iadalio?  ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz