10 maja 2016

Od Alexandra C.D: Andreas

Obudziłem się cztery godziny później, dalej śpiący. Nie wiem czemu, ale nie mogłem dłużej spać... Jak mam szansę sobie pospać, to nie mam na to chęci i jak już zasnę to budzę się niedługo później, a jak trzeba iść do szkoły, to mógłbym spać jak najdłużej. Logiczne... Nie powiem...
I co ja mam robić przez ten czas? Niby mógłbym się pouczyć, ale jakoś nie mam na to najmniejszych chęci...
Postanowiłem, że zacznę czytać książkę, którą nie tak dawno temu poleciła mi jakaś dziewczyna w bibliotece. Opowiadała ona o kobiecie imieniem Molly, która w wyniku wypadku samochodowego zostaje kaleką. Uczęszcza na rehabilitację, a jej terapeutą jest przystojny mężczyzna, który się w niej zakochuje. No, a przynajmniej tak to było opisane na tylnej okładce. Ta laska tak truła mi dupę, żebym przeczytał tą książkę, że dla świętego spokoju wypożyczyłem ją.
Szczerze? Przeczytałem niecałą stronę i już miałem dość. Nienawidzę takich ckliwych romansideł, w których miłość jest czymś pięknym, wspaniałym i wyidealizowanym. Kolejnym elementem, który mnie denerwuje jest to, że wszystko zawsze kończy się dobrze i para zakochanych żyje razem długo i szczęśliwie... Wkurzające... Za grosz realności... Ogólnie, ja osobiście mam wrażenie, że miłość nie istnieje, a ludzie to głupcy, którzy na siłę szukają szczęścia. Już pomijając związki z przymusu bądź dla zysku. Takie to w ogóle nie mają najmniejszego sensu. Po co być z kimś kogo nie darzy się żadnym uczuciem, tym gorzej jeśli te dwie osoby się nienawidzą. Poza tym do czytania romansideł nie trzeba używać mózgu. Podczas czytania takiej książki można wyłączyć myślenie i tak do niczego nam się nie przyda. Wszystko mamy podane jak na tacy, a zakończenie jest najbardziej przewidywalne.
Odłożyłem książkę na biurko i w samych bokserkach podszedłem do okna. Ta, nie ma co, jakby mi ktoś teraz wparował do pokoju, miałby widoczki na mój tyłek. Ostatecznie zdecydowałem się coś założyć. Padło na te same ubrania co rano. A po co mam brać kolejne, skoro te miałem na sobie ledwo pół godziny jak nie mniej?
Ponownie położyłem się na łóżku z rękoma pod głową. Bezsensownie wpatrywałem się w sufit, pozwalając, by moje myśli płynęły w dowolnym kierunku. Przed oczami pojawił mi się obraz Andreas'a poznanego dzisiejszego poranka. Zastanawiało mnie czy chłopak naprawdę nie wiedział co mu się stało w rękę, czy po prostu tak powiedział... Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Na leżeniu i rozmyślaniu zleciało mi jakieś pół godziny.
Resztę czasu do końca zajęć, czyli jakieś trzy i pół godziny, przeznaczyłem na wypad na miasto i zakupy. Wziąłem telefon i portfel, w którym miałem kartę do konta bankowego, i ruszyłem w drogę.
Jakiś czas później chodziłem po galerii, ale jak dotąd nie zauważyłem nic co by mnie zaciekawiło. Dopiero, gdy zawitałem u jubilera moje zainteresowanie wzbudziły trzy rzeczy. Jedną z nich była bransoletka z czarnej skóry z czaszkami. Drugą naszyjnik przypominający obrożę ze średniej wielkości kolcami dookoła. Ostatnią, mały, srebrny kolczyk w kształcie czaszki. Oczywistym było, że te trzy rzeczy zostały przeze mnie zakupione. W jednym ze sklepów odzieżowych znalazłem w końcu ubrania, które zasługiwały na moją uwagę. Do biżuterii dokupiłem dwie pary spodni. Obie czarnego koloru, ale pierwsze miały dziury jedynie na kolanach, natomiast drugie jeszcze na udach. Do tego trzy czarne T-shirty z różnymi nadrukami.
O 15:13 byłem już pod bramą Charlestone. Udałem się do dormitorium, by zakupy zostawić w pokoju. Ubrania schowałem do szafy, natomiast torebkę z biżuterią postawiłem na biurku. Zerknąłem jeszcze przelotnie na plan lekcji, orientując się, że jutro jest termin sprawdzianu z biologii, a dzisiaj było powtórzenie. Trzeba by pożyczyć od kogoś notatki i przynajmniej zrobić zdjęcie.
Z takim zamiarem ruszyłem w stronę budynku, w którym odbywały się zajęcia. Dzwonek zadzwonił kilka minut temu, a ja nadal nie zauważyłem nikogo z mojej klasy. Może urwały im się lekcje, albo coś? Już miałem wchodzić do środka w celu sprawdzenia mojej teorii, gdy po raz drugi wpadłem na Andreas'a.
-Witaj z powrotem i sorka... - mruknął cicho. Był jakiś taki przymulony, jakby zasypiał na stojąco. Dziwne, przecież rano wszystko było z nim okej.
-Cześć. Nic się nie stało... - odpowiedziałem. Przyjrzałem się jego twarzy. Był bledszy niż wcześniej, a spojrzenie miał jakieś takie mętne i zmęczone. Miałem wrażenie, że za chwilę albo zaśnie lub zemdleje. - Endi, dobrze się czujesz? - zapytałem z niepokojem, który starałem się ukryć. Chłopak zachwiał się lekko, a ja złapałem go za ramię, podtrzymując. - Ej Andrea, co jest? - teraz już nie starałem się ukryć zdenerwowania. Zostaliśmy sami, a ja nie wiedziałem co się dzieje z chłopakiem, ani co mam robić. Do tego nie słuchałem podczas edb (edukacja dla bezpieczeństwa jakby co) i nie mam zielonego pojęcia jak miałbym postępować gdyby jednak mi zemdlał... No, nieźle...
[Endi? Przepraszam, że tak długo, ale choroba trzymała się mnie ponad dwa tygodnie. I dziękuję, już jest lepiej. :) Jeśli nie masz weny, to nie zmuszaj się do pisania, ja mogę poczekać. :D ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz