Westchnąłem tylko, widząc jak ten wychodzi w samym
podkoszulku. Nie zamierzałem go trzymać, ani tym podobne. Pozwoliłem mu wyjść
tak jak się ubrał, chociaż nie był to najlepszy pomysł moim zdaniem. Wziąłem to
co potrzebowałem i wróciłem na zajęcia. Szczerze, cały ten dzień nie należał do
jakiś udanych, był przeciętny i niezbyt ciekawy. (taa, wena mi uciekła)
***
Wróciłem zmęczony po Airsofcie, uwaliłem się trochę błotem zmieszanym z krwią na policzku, torsie i ramieniu. Yep, tego dnia mieliśmy niezły zapieprz, na dodatek deszcz robił swoje. Pogoda masakryczna innym słowem, kałuże, błoto, ech, najlepszy czas by ujebać czysty mundur ziemią, gdy ktoś rzuca się na ciebie z tyłu ze sztyletem w dłoni. Krople deszczu skapywały mi z końcówek włosów na podłogę, cały dosłownie przemoknąłem do suchej nitki. Zgłosiłem to jako napad, nie wolno było wnosić tego typu rzeczy na ten teren.
- Jak było? - spytał z uśmiechem, gdy przekroczyłem próg pokoju. - Jak chcesz to zostawiłem ci pizzę. Pepperoni, ale zimna już zapewne... Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
- Nie przeszkadza, zimna w końcu też jest dobra.. Dzięki - uśmiechnąłem się. - A tak to szczerze było ch.. eh... Okropnie... - skrzywiłem się i odrzuciłem broń na pościel swojego łóżka. Czułem lekkie pieczenie w okolicy obojczyka i jak ciepła ciecz spływa po mojej skórze w dół... Zdjąłem wolno górę od munduru, syknąłem cicho z bólu i spojrzałem na obojczyk, od którego biegła rana cięta, nawet dość głęboka (ale nie zbyt głęboka by zaraz do szpitala jechać czy coś), wzdłuż klatki piersiowej.
Zdjąłem do tego przemokniętą koszule, wtedy
zauważyłem iż owe uszkodzenie zatrzymuje się dopiero na żebrach. Cały byłem w
swojej krwi. "Super, teraz na pewno mogę zostać żarciem dla wampira, albo
nawet i kanibala" pomyślałem. Szkarłatna ciecz spływała mi do bielizny,
czego sobie nie życzyłem, nie lubiłem po prostu tego uczucia. Przeczesałem
dłonią mokre włosy na których został odcień krwi, ah, no tak, miałem przecież
krew na dłoniach. Zerknąłem na swojego współlokatora, który chyba pierwszy raz
widział u mnie tego typu ranę. W końcu nie było to zadrapanie jak na policzku.
- Co ci się stało?
- Nic w sumie... Tylko jakiś debil mnie zaatakował.. - odpowiedziałem z
obojętnością w głosie, wzruszyłem ramionami z przyzwyczajenia, jednak nie był
to najlepszy pomysł.
Rana zdawała się pulsować, a krew cieknąć bez końca. Sięgnąłem po apteczkę,
która była na półce, stwierdziłem, że lepiej będzie jak sam zajmę się tą raną.
- Hm... Mike.. - zacząłem. - Chciałbyś jutro gdzieś ze mną skoczyć? Na przykład
na airsoft ? - uśmiechnąłem się do niego. - Albo po prostu na miasto..
Praktycznie ciągle siedzisz tutaj, chciałbym cię wyciągnąć stąd na parę
godzin... - stwierdziłem.
< Mike ? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz