Tego dnia Rui siedział na lotnisku w Chicago,
parę minut temu dopiero co wylądował. Siedział wygodnie na drewnianym krześle,
opierał nogi na walizce, a w dłoni trzymał swojego ukochanego pająka. Czekał na
swojego ojca, który miał go odebrać i zawieźć prosto do szkoły z internatem.
Delikatnie gładził palcem po tułowiu tarantuli. Mimowolnie na twarz chłopaka
wkradł się lekki uśmiech, kiedy to pająk nadstawił się do głaskania. Nagle
poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu, odruchowo wolną ręką złapał ją i
wykręcił. Usłyszał jęk bólu, zerknął przez ramie i ujrzał czarnowłosego
mężczyznę, który był jego ojcem.
- Ym... Przepraszam tato.. - burknął i zaraz go puścił.
- Nic się nie stało... Silniejszy jesteś...- zauważył śmiejąc się i masując obolały nadgarstek. - Jak ci szło w Portugalii? Cieszysz się z przyjazdu tutaj? - spytał biorąc walizkę chłopakowi spod nóg.
Fiołkowe oczy na chwile wpiły się w oczy ojca, uważnie mu się przyglądając, jakby chcąc wyczytać jego ukryte zamiary. Nie widział go dobrych czterech lat, przez co nie był w stanie na nowo zaufać temu człowiekowi. Z malinowo bladych ust wydobyło się ciężkie westchnięcie.
- Ciesze się..., a tak poza tym to normalnie.. - odpowiedział mu krótko na pytania.
Położył pająka na ramieniu, przez które była przepasana torba. Ruszył za wyższym kierującym się do wyjścia. Rozglądał się po krajobrazie jaki zastał poza budynkiem, nie narzekał na brzydką pogodę jaka go powitała. Chłodny wiatr, zachmurzone niebo, a na horyzoncie widać było kłębiaste czarne chmury, które zmierzały w ich stronę. James (bo tak się zwał jego ojciec) zaprowadził swojego syna do samochodu stojącego na parkingu. Schował do bagażnika ciężką walizkę Rui, a następnie otworzył drzwi pasażera od biało-niebieskiego BMW chcąc, aby siedemnastolatek wsiadł.
- Nie jestem babą.. - warknął niezadowolony chłopak.
Niechętnie wsiadł zamykając za sobą drzwi od samochodu nie pozwalając tym samym by zrobił to ojciec. Posadził pająka na swoich kolanach, sięgając po pas bezpieczeństwa. Zapiął go i rozglądnął się szybko po wnętrzu samochodu, który nie był zbyt wyrafinowany. Najbardziej Rui przypadły do gusty skórzane, czarne pokrowce. Sam nie wiedział czemu, ale skojarzyły mu się z matami, na których trenował. Tarantula z powrotem wróciła na ramie swojego właściciela. Mężczyzna usiadł na miejscu kierowcy, szybko zapiął pas i odpalił silnik.
- Ym... Przepraszam tato.. - burknął i zaraz go puścił.
- Nic się nie stało... Silniejszy jesteś...- zauważył śmiejąc się i masując obolały nadgarstek. - Jak ci szło w Portugalii? Cieszysz się z przyjazdu tutaj? - spytał biorąc walizkę chłopakowi spod nóg.
Fiołkowe oczy na chwile wpiły się w oczy ojca, uważnie mu się przyglądając, jakby chcąc wyczytać jego ukryte zamiary. Nie widział go dobrych czterech lat, przez co nie był w stanie na nowo zaufać temu człowiekowi. Z malinowo bladych ust wydobyło się ciężkie westchnięcie.
- Ciesze się..., a tak poza tym to normalnie.. - odpowiedział mu krótko na pytania.
Położył pająka na ramieniu, przez które była przepasana torba. Ruszył za wyższym kierującym się do wyjścia. Rozglądał się po krajobrazie jaki zastał poza budynkiem, nie narzekał na brzydką pogodę jaka go powitała. Chłodny wiatr, zachmurzone niebo, a na horyzoncie widać było kłębiaste czarne chmury, które zmierzały w ich stronę. James (bo tak się zwał jego ojciec) zaprowadził swojego syna do samochodu stojącego na parkingu. Schował do bagażnika ciężką walizkę Rui, a następnie otworzył drzwi pasażera od biało-niebieskiego BMW chcąc, aby siedemnastolatek wsiadł.
- Nie jestem babą.. - warknął niezadowolony chłopak.
Niechętnie wsiadł zamykając za sobą drzwi od samochodu nie pozwalając tym samym by zrobił to ojciec. Posadził pająka na swoich kolanach, sięgając po pas bezpieczeństwa. Zapiął go i rozglądnął się szybko po wnętrzu samochodu, który nie był zbyt wyrafinowany. Najbardziej Rui przypadły do gusty skórzane, czarne pokrowce. Sam nie wiedział czemu, ale skojarzyły mu się z matami, na których trenował. Tarantula z powrotem wróciła na ramie swojego właściciela. Mężczyzna usiadł na miejscu kierowcy, szybko zapiął pas i odpalił silnik.
- Cholera, złapie nas burza... - cmoknął
niezachwycony James. - A ty tak ciągle łazisz z tym pająkiem? Chyba masz dla
niego terrarium? - ciemnoniebieskie oczy skierowały się na ułamek sekundy na
twarz syna, a potem wróciły na jezdnie.
- Mam, jednak go nie będę więzić, nie zasłużył na to.. - odpowiedział znudzonym tonem chłopak, ojciec w odpowiedzi tylko kiwnął głową.
Opierał głowę na łokciu o podłokietnik na drzwiach. Obserwował pojedyncze krople deszczu, które powoli uderzały o dach samochodu i przednią, lekko przyciemnianą szybę. Zorientował się, że zmierzają ku centrum burzy przez co z jego ust ponownie wydobyło się westchnięcie, tym razem ciche. Jechali w milczeniu co najmniej godzinę, deszcz robił się gwałtowny po czym nagle ustał. Zerknął za siebie i zobaczył czarne chmury pozostające daleko w tyle. Na poboczu było jedno zwalone drzewo, które trafił piorun. Rui poczuł łaskotanie na szyi, pajączek domagał się jedzonka. Wyjął z kieszeni bluzy dilerkę w której miał dużo zwłok much. Wysypał parę na dłoń i podsunął tarantuli, która zabrała tylko dwie tłuste muchy (tzw. bąki) na raz i zaczęła wysysać z jednej miąższ. Resztę wrzucił do woreczka i schował do kieszeni. Po trzydziestu minutach znaleźli się przed budynkiem szkoły. James zaparkował na podjeździe, wysiadł z samochodu i wciągnął walizkę z bagażnika. Nim on zdążył cokolwiek powiedzieć, syn stał tuż obok z pająkiem na ramieniu i torbą.
- Rui... Jeszcze mi tam nie idź, chce ci jeszcze coś dać... - uśmiechnął się ciepło ojciec do swojego kochanego dziecka.
Chłopak podniósł pytająco jedną brew, gdy ten na chwile zniknął w samochodzie. Zauważył, że trzymał w dłoni kartę kredytową i jakieś kartki.
- Co to?- spytał wskazując na papiery.
- Tutaj masz mapę Chicago, a tu... Nie żeby coś, nie jestem jak twoja matka, że mam gdzieś to, że trenujesz. Pragnę, żebyś nadal mógł się szkolić i tutaj masz wszystkie najlepsze szkoły do wyboru. Udaj się do tej, która będzie według ciebie odpowiednia... - położył dłoń na głowie Jeffa, a następnie poczochrał czule jego włosy.
- Dzięki... - powiedział niższy uśmiechając się przy tym sztucznie i przyjął podarunek od taty, który go naprawdę zaskoczył. Poprawił mimowolnie rozczochrane włosy.
- Musze się śpieszyć do pracy, mam nadzieje, że masz wszystko. W każdym bądź razie masz mój numer telefonu, dzwoń, gdy będziesz czegoś potrzebować lub coś ci się stanie. No i nie myśl sobie, że nie porwę cię od czasu do czasu w pewne miejsca.. W końcu będę mógł spędzić z tobą wolny czas... Trzymaj się młody - pożegnał się z synem i wsiadł do samochodu. Rui wziął walizkę i ruszył do recepcji, spojrzał tylko za James'em, który odjechał z piskiem opon.
- On kłamie pajączku, chyba też tak uważasz? - zerknął na włochatego towarzysza, który wydawał się rozumieć chłopaka. Zignorował nawet fakt, że ktoś obserwował go z pewnej odległości.
Wszedł do recepcji, odprawił wszystko co miał zrobić. Na początku musiał uspokajać kobietę, że pająk nie gryzie i nic jej nie zrobi. Ta osoba naprawdę poirytowała Rui swoim zachowaniem, pisk i słowa " o boże pająk! zabijcie to! zabijcie!". Przez umysł czarnowłosego przeszła myśl "lepiej zabić ciebie nim złożysz jaja".
Użerał się z nią pół godziny, a kiedy dostał kluczyk od pokoju po prostu zniknął.
Wszedł do pokoju o numerze dziewięćdziesiąt dziewięć, powoli zaczął się tam wypakowywać. Powiesił swoją katanę, czarny pas i nunchaku nad łóżkiem, a wcześniej złożone ubrania włożył do szafki. Na chwile usiadł na łóżku i płożył na nim pajączka.
- Moje małe kochane maleństwo.. - znowu głaskał tułowie tarantuli, która była dość duża. - Rozgość się w pokoju i znajdź swój kącik, gdzie wstawię ci terrarium, a ja zaraz wrócę dobrze? - wolno wstał, wziął miękki, biały ręcznik z szafki i ruszył do łazienki. Potrzebował krótkiego prysznica przed snem, aby zmyć z siebie pot podróży. Po piętnastu minutach wyszedł w samych bokserkach, pająk ugościł się obok łóżka na stoliku nocnym. Rozbawiony Rui postawił tam szklane terrarium i włożył do niego zwierzaka. Niechętnie położył się spać, jednak nie mógł od razu zasnąć. Łóżko dziwnie go gniotło i nie mógł znaleźć dobrej pozycji do snu. Dopiero po godzinie walki z poduszką i materacem, cudem w dziwacznej pozycji zasnął.
- Mam, jednak go nie będę więzić, nie zasłużył na to.. - odpowiedział znudzonym tonem chłopak, ojciec w odpowiedzi tylko kiwnął głową.
Opierał głowę na łokciu o podłokietnik na drzwiach. Obserwował pojedyncze krople deszczu, które powoli uderzały o dach samochodu i przednią, lekko przyciemnianą szybę. Zorientował się, że zmierzają ku centrum burzy przez co z jego ust ponownie wydobyło się westchnięcie, tym razem ciche. Jechali w milczeniu co najmniej godzinę, deszcz robił się gwałtowny po czym nagle ustał. Zerknął za siebie i zobaczył czarne chmury pozostające daleko w tyle. Na poboczu było jedno zwalone drzewo, które trafił piorun. Rui poczuł łaskotanie na szyi, pajączek domagał się jedzonka. Wyjął z kieszeni bluzy dilerkę w której miał dużo zwłok much. Wysypał parę na dłoń i podsunął tarantuli, która zabrała tylko dwie tłuste muchy (tzw. bąki) na raz i zaczęła wysysać z jednej miąższ. Resztę wrzucił do woreczka i schował do kieszeni. Po trzydziestu minutach znaleźli się przed budynkiem szkoły. James zaparkował na podjeździe, wysiadł z samochodu i wciągnął walizkę z bagażnika. Nim on zdążył cokolwiek powiedzieć, syn stał tuż obok z pająkiem na ramieniu i torbą.
- Rui... Jeszcze mi tam nie idź, chce ci jeszcze coś dać... - uśmiechnął się ciepło ojciec do swojego kochanego dziecka.
Chłopak podniósł pytająco jedną brew, gdy ten na chwile zniknął w samochodzie. Zauważył, że trzymał w dłoni kartę kredytową i jakieś kartki.
- Co to?- spytał wskazując na papiery.
- Tutaj masz mapę Chicago, a tu... Nie żeby coś, nie jestem jak twoja matka, że mam gdzieś to, że trenujesz. Pragnę, żebyś nadal mógł się szkolić i tutaj masz wszystkie najlepsze szkoły do wyboru. Udaj się do tej, która będzie według ciebie odpowiednia... - położył dłoń na głowie Jeffa, a następnie poczochrał czule jego włosy.
- Dzięki... - powiedział niższy uśmiechając się przy tym sztucznie i przyjął podarunek od taty, który go naprawdę zaskoczył. Poprawił mimowolnie rozczochrane włosy.
- Musze się śpieszyć do pracy, mam nadzieje, że masz wszystko. W każdym bądź razie masz mój numer telefonu, dzwoń, gdy będziesz czegoś potrzebować lub coś ci się stanie. No i nie myśl sobie, że nie porwę cię od czasu do czasu w pewne miejsca.. W końcu będę mógł spędzić z tobą wolny czas... Trzymaj się młody - pożegnał się z synem i wsiadł do samochodu. Rui wziął walizkę i ruszył do recepcji, spojrzał tylko za James'em, który odjechał z piskiem opon.
- On kłamie pajączku, chyba też tak uważasz? - zerknął na włochatego towarzysza, który wydawał się rozumieć chłopaka. Zignorował nawet fakt, że ktoś obserwował go z pewnej odległości.
Wszedł do recepcji, odprawił wszystko co miał zrobić. Na początku musiał uspokajać kobietę, że pająk nie gryzie i nic jej nie zrobi. Ta osoba naprawdę poirytowała Rui swoim zachowaniem, pisk i słowa " o boże pająk! zabijcie to! zabijcie!". Przez umysł czarnowłosego przeszła myśl "lepiej zabić ciebie nim złożysz jaja".
Użerał się z nią pół godziny, a kiedy dostał kluczyk od pokoju po prostu zniknął.
Wszedł do pokoju o numerze dziewięćdziesiąt dziewięć, powoli zaczął się tam wypakowywać. Powiesił swoją katanę, czarny pas i nunchaku nad łóżkiem, a wcześniej złożone ubrania włożył do szafki. Na chwile usiadł na łóżku i płożył na nim pajączka.
- Moje małe kochane maleństwo.. - znowu głaskał tułowie tarantuli, która była dość duża. - Rozgość się w pokoju i znajdź swój kącik, gdzie wstawię ci terrarium, a ja zaraz wrócę dobrze? - wolno wstał, wziął miękki, biały ręcznik z szafki i ruszył do łazienki. Potrzebował krótkiego prysznica przed snem, aby zmyć z siebie pot podróży. Po piętnastu minutach wyszedł w samych bokserkach, pająk ugościł się obok łóżka na stoliku nocnym. Rozbawiony Rui postawił tam szklane terrarium i włożył do niego zwierzaka. Niechętnie położył się spać, jednak nie mógł od razu zasnąć. Łóżko dziwnie go gniotło i nie mógł znaleźć dobrej pozycji do snu. Dopiero po godzinie walki z poduszką i materacem, cudem w dziwacznej pozycji zasnął.
***
Następnego dnia obudził się wcześnie rano i przygotował na zajęcia, zrobił co miał zrobić w łazience; umyć się etc.. Spakował do torby odpowiednie książki, gdy pająk wędrował po pokoju, widać badanie miejsca było ważniejsze dla towarzysza. Fiołkowooki chłopak ubrał na siebie szary, rozsuwany dres, białą koszulę z napisem "Fuck away the pain". Do kompletu czarne vansy i jeansy rurki. Czuł się w tym ubiorze wygodniej, przynajmniej nie przeszkadzałby mu w nagłej walce i nie blokował go. Wziął pajączka na ramie, wcześniej zakładając torbę.
- Kolejny dzień z ludźmi~ - westchnął z lekka poirytowany Rui.
Wyszedł niechętnie z pokoju, miał wrażenie, że dzisiaj spotka kogoś, kto będzie go męczyć lub dowiedzieć się czegoś o jego osobie. A jeszcze gorzej; zaprzyjaźnić, na samą tą myśl chłopaka przeszły lekkie ciarki. Nie widział potrzeby zaprzyjaźniania się, z resztą po co? Wszyscy ludzie dla niego byli fałszywi, przyjaźń to jak symbioza między drzewem, a grzybem. Szkoda, że przyjdzie taki jeden grzybiarz i zerwie go spod tego drzewa, pod którym żył dłuższy czas. Wtedy ta więź między nimi zostaje "przerwana", a na miejscu starego grzyba po jakimś czasie wyrasta nowy. O ile grzybnia nie została naruszona...
Przetarł mimowolnie dłonią twarz, gdy zamykał drzwi od pokoju. Upewnił się jeszcze, że miał dilerkę z żywnością dla tarantuli.
- Hm.. Jak ja mam cię nazwać? - zerknął na włochatego przyjaciela siedzącego mu na ramieniu.
Miał go od dobrych paru miesięcy jednak nadal nie zastanawiał się nad imieniem, tak jakoś nie miał czasu,
Ruszył spokojnie przed siebie, zszedł po schodach w dół i skierował się do budynku, gdzie miały odbyć się jego pierwsze zajęcia. Rozglądał się uważnie po wnętrzu szkoły, wyciągnął z kieszeni plan lekcji zastanawiając się, gdzie miała odbyć się pierwsza lekcja. Zerknął jeszcze na wywieszony plan budynku, odszukał na nim swojej sali. Pierwsze piętro, nie jest tak źle, nie musiał przynajmniej zapieprzać na samą górę z rana, jak to musiał robić w Portugalii. Oczywiście chłopak zdziwił się widząc prawie tą samą ilość chłopaków i dziewczyn w szkole. Tam, gdzie on chodził chłopaków było tyle, że na palcach u jednej ręki dało się ich policzyć, mężczyzn jako nauczycieli tam nie było. Stąpał powoli schodami na górę mając pajączka na ramieniu i gładząc go po tułowiu. Stanął pod wyznaczaną salę, opierając się plecami o ścianę i czekał spokojnie na pierwszą lekcję. Nikt nie zauważył jego towarzysza i to się liczyło, no może nie wszyscy... Parę dziewczyn prawie zawału dostało jak ujrzały siedzącego grzecznie pająka, na ramieniu Rui.
Nagle rozległ się dzwonek na lekcje, czarnowłosy usiadł na wolnym miejscu z tyłu klasy i obserwował uważnie nowe otoczenia. Nie narzekał na pierwszy dzień w szkole, o dziwo, na razie miał spokój. Po ostatniej lekcji spakował zeszyt i długopis. Poszedł usiąść na ławce, by móc karmić swojego pająka zwłokami much.
- To twój pająk? - usłyszał nagle czyjś głos.
- Tak, mój..., a co? Chcesz go pokarmić? - podniósł wzrok na osobę, która go zaczepiła. Uniósł tym samym jedną brew. W razie czego był gotów wykręcić rękę tej osobie, gdyby chciała zabić mu zwierzaka.
Następnego dnia obudził się wcześnie rano i przygotował na zajęcia, zrobił co miał zrobić w łazience; umyć się etc.. Spakował do torby odpowiednie książki, gdy pająk wędrował po pokoju, widać badanie miejsca było ważniejsze dla towarzysza. Fiołkowooki chłopak ubrał na siebie szary, rozsuwany dres, białą koszulę z napisem "Fuck away the pain". Do kompletu czarne vansy i jeansy rurki. Czuł się w tym ubiorze wygodniej, przynajmniej nie przeszkadzałby mu w nagłej walce i nie blokował go. Wziął pajączka na ramie, wcześniej zakładając torbę.
- Kolejny dzień z ludźmi~ - westchnął z lekka poirytowany Rui.
Wyszedł niechętnie z pokoju, miał wrażenie, że dzisiaj spotka kogoś, kto będzie go męczyć lub dowiedzieć się czegoś o jego osobie. A jeszcze gorzej; zaprzyjaźnić, na samą tą myśl chłopaka przeszły lekkie ciarki. Nie widział potrzeby zaprzyjaźniania się, z resztą po co? Wszyscy ludzie dla niego byli fałszywi, przyjaźń to jak symbioza między drzewem, a grzybem. Szkoda, że przyjdzie taki jeden grzybiarz i zerwie go spod tego drzewa, pod którym żył dłuższy czas. Wtedy ta więź między nimi zostaje "przerwana", a na miejscu starego grzyba po jakimś czasie wyrasta nowy. O ile grzybnia nie została naruszona...
Przetarł mimowolnie dłonią twarz, gdy zamykał drzwi od pokoju. Upewnił się jeszcze, że miał dilerkę z żywnością dla tarantuli.
- Hm.. Jak ja mam cię nazwać? - zerknął na włochatego przyjaciela siedzącego mu na ramieniu.
Miał go od dobrych paru miesięcy jednak nadal nie zastanawiał się nad imieniem, tak jakoś nie miał czasu,
Ruszył spokojnie przed siebie, zszedł po schodach w dół i skierował się do budynku, gdzie miały odbyć się jego pierwsze zajęcia. Rozglądał się uważnie po wnętrzu szkoły, wyciągnął z kieszeni plan lekcji zastanawiając się, gdzie miała odbyć się pierwsza lekcja. Zerknął jeszcze na wywieszony plan budynku, odszukał na nim swojej sali. Pierwsze piętro, nie jest tak źle, nie musiał przynajmniej zapieprzać na samą górę z rana, jak to musiał robić w Portugalii. Oczywiście chłopak zdziwił się widząc prawie tą samą ilość chłopaków i dziewczyn w szkole. Tam, gdzie on chodził chłopaków było tyle, że na palcach u jednej ręki dało się ich policzyć, mężczyzn jako nauczycieli tam nie było. Stąpał powoli schodami na górę mając pajączka na ramieniu i gładząc go po tułowiu. Stanął pod wyznaczaną salę, opierając się plecami o ścianę i czekał spokojnie na pierwszą lekcję. Nikt nie zauważył jego towarzysza i to się liczyło, no może nie wszyscy... Parę dziewczyn prawie zawału dostało jak ujrzały siedzącego grzecznie pająka, na ramieniu Rui.
Nagle rozległ się dzwonek na lekcje, czarnowłosy usiadł na wolnym miejscu z tyłu klasy i obserwował uważnie nowe otoczenia. Nie narzekał na pierwszy dzień w szkole, o dziwo, na razie miał spokój. Po ostatniej lekcji spakował zeszyt i długopis. Poszedł usiąść na ławce, by móc karmić swojego pająka zwłokami much.
- To twój pająk? - usłyszał nagle czyjś głos.
- Tak, mój..., a co? Chcesz go pokarmić? - podniósł wzrok na osobę, która go zaczepiła. Uniósł tym samym jedną brew. W razie czego był gotów wykręcić rękę tej osobie, gdyby chciała zabić mu zwierzaka.
( Ktoś coś ? kto chce karmić pająka ? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz