29 stycznia 2016

Od Mephistopheles'a C.D Charlie

     Gdy poszedł się myć, ułożyłem się wygodniej na łóżku i zamykając oczy, dokładnie przypomniałem sobie ten, jeszcze przed chwilą żywy sen.
     Miałem wrażenie, jakbym znów usnął, świat, zalała z powrotem ta niezmienna czerń a ja kuliłem się w niej, zduszony tym bolesnym ciężarem. Z pośród tego mroku wyłoniło się nijakiej jakości światło. By przez chwilę koić oczy swoim naturalnym, ciepłym blaskiem, który, nim się obejrzałem, zgasł.
     A obok mnie, usiadł chłopiec, nie byłem w stanie określić jego wieku, twarz, sprawiała wrażenie porcelanowej maski z lekkim, nieskazitelnym uśmiechem. Lecz było w nim coś sztucznego, coś co kazało odwrócić wzrok, uciec, jak najdalej.
     Ubrany był w szkarłatną koszulkę, a może to była biel, którą tak dawno już, strawiła krew, pozostawiając zbrązowiałą w niektórych miejscach czerwień.
     Nie umiałem odwrócić wzroku, wstać, ani odejść, siedziałem tak, wpatrując się w te oczy, które zdawały się ukrywać tak wiele, pod kopułą nicości. Żal, nienawiść i to nieskończone uczucie wyczerpania, samotności.
     I gdy chciał już coś powiedzieć, jakby zwierzyć się, wyciągnąć dłoń, jego twarz zaczęła się rozpadać, a  usta, zdążyły tylko ułożyć się na drobną chwilę w dwa beznamiętne słowa. ,,Zupełnie sami’’.

Tak dobrze znałem ten sen, lecz nadal napawał mnie niewyobrażalnym smutkiem, jakbym płakał nad losem tego chłopca, umierającego w moim umyśle. Zaraz po tym, pamiętałem tylko to echo dziecięco szlochu, rozchodzącego się po nicości…otworzyłem z powrotem oczy, wbijając wzrok w sufit, leżałem tak, bez wyrazu weń wpatrzony. Nie usłyszałem nawet wchodzącego Charliego, dopóki się nie odezwał.
     -Mam nadzieję, że nie zanudziłeś się na śmierć. Wybacz…
                                                                                             ***
      Charliemu chyba bardzo zależało na wyciągnięciu mnie zakupy, to też zgodziłem się, nigdy wcześniej nie byłem w Londynie, ale mówiąc szczerze, nienawidziłem zakupów, ani miejsc zatłoczonych przez ludzi i ich, często niedorozwinięte szczenięta.
    - Dlaczego w ogóle metrem? –Zapytałem, gdy wsiedliśmy do pociągu  i zajęliśmy miejsca, o dziwo zajęliśmy, bo było w nim niesamowicie tłoczno, potarłem skronie i ignorując zakaz palenia wyjąłem papierosa.
   - Jak wolisz, to możemy na piechotę. I nie pal, chyba że chcesz płacić – Nie dając nawet szansy na odpowiedź, zabrał mi papierosa, skrzywiłem się jednak tylko, nie próbując nawet go odzyskać.
    -Skoro moja madame, tak zawzięcie dba bym nie miał problemów… Niech wie, że w akcie oddania, jej posłucham – Uniosłem jego dłoń i pocałowałem, nie zwracając nawet uwagi na lekkie spojrzenia ludzi wokół nas. W tej właśnie chwili pociąg się zatrzymał i widząc jak Charlie się podnosi, wstałem za nim, chłopak wytarł dłoń w spodnie i dopiero wysiadł, ignorując to ruszyłem za nim. Tak naprawdę, niezbyt obchodziło mnie czy go to brzydziło i nie ruszyłoby nawet gdyby sięgnął teraz po płyn dezynfekujący.
    W pewnym momencie poczułem dłoń na swoim ramieniu i natychmiast się obróciłem by zobaczyć, aż nazbyt zadowoloną twarz Matthewa, choć moja twarz nie zmieniła swojego zwyczajnego wyrazu, naprawdę zszokował mnie jego widok.
    -W czym problem ? –Zapytał trochę zestresowany Charlie, a ja wyciągnąłem fajkę, nieprzejęty już całą sytuacją, czegokolwiek chce, przy Charliem mi dupy truć nie będzie…
    -Fauscik, nie przedstawisz mnie narzeczonemu ? Nawet zaproszenia na ślub nie dostałem, ani informacji że wyjeżdżasz do Londynu, ty wiesz jak ja się czuje? – Zapytał z przesadną, teatralną dramaturgią a ja pożałowałem, że w ogóle gdzieś dziś wyszliśmy.  Gdy nie odpowiedziałem, mężczyzna przybrał już nieco poważniejszy wyraz twarzy i uśmiechnął się z lekka do Charliego wyciągając do niego rękę – No to wychodzi  na to że sam muszę się przedstawić, Colin, partner Faustyna, miło poznać. 
-Charles –Chłopak uśmiechną się, lecz zaraz po tym skrzywił, chyba na myśl o dotykaniu go, a raczej o tym że nie wiadomo, co ten robił z rękami, ale mimo to uścisnął szybko jego dłoń i równie prędko puścił.
-Partnerami w pracy – Podkreśliłem dokładnie –Colin, zadzwonię do ciebie wieczorem, skoro dziś masz ochotę na żarty to praca dopiero jutro, do tego czasu omówimy wszystko. –Mruknąłem oschle, starając się jednak by wszystko brzmiało neutralnie i w miarę swobodnie.
-A myślałem że mnie na kawę zaprosisz, kurde, dostałem kosza od dzieciaka, jak kochanka przy żonie ,,Idź już bo nie chcę rozwodu ‘’. No nic, to czekam na telefon, ale jak się nie odezwiesz to ci nogi z dupy powyrywam – Machnął ręką na pożegnanie i odszedł pogwizdując.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz