Gdy poszedł się myć, ułożyłem się wygodniej na
łóżku i zamykając oczy, dokładnie przypomniałem sobie ten, jeszcze przed chwilą
żywy sen.
Miałem
wrażenie, jakbym znów usnął, świat, zalała z powrotem ta niezmienna czerń a ja
kuliłem się w niej, zduszony tym bolesnym ciężarem. Z pośród tego mroku
wyłoniło się nijakiej jakości światło. By przez chwilę koić oczy swoim naturalnym,
ciepłym blaskiem, który, nim się obejrzałem, zgasł.
A obok
mnie, usiadł chłopiec, nie byłem w stanie określić jego wieku, twarz, sprawiała
wrażenie porcelanowej maski z lekkim, nieskazitelnym uśmiechem. Lecz było w nim
coś sztucznego, coś co kazało odwrócić wzrok, uciec, jak najdalej.
Ubrany
był w szkarłatną koszulkę, a może to była biel, którą tak dawno już, strawiła
krew, pozostawiając zbrązowiałą w niektórych miejscach czerwień.
Nie
umiałem odwrócić wzroku, wstać, ani odejść, siedziałem tak, wpatrując się w te
oczy, które zdawały się ukrywać tak wiele, pod kopułą nicości. Żal, nienawiść i
to nieskończone uczucie wyczerpania, samotności.
I gdy chciał już coś powiedzieć, jakby
zwierzyć się, wyciągnąć dłoń, jego twarz zaczęła się rozpadać, a usta, zdążyły tylko ułożyć się na drobną chwilę
w dwa beznamiętne słowa. ,,Zupełnie sami’’.
Tak dobrze znałem ten sen, lecz
nadal napawał mnie niewyobrażalnym smutkiem, jakbym płakał nad losem tego
chłopca, umierającego w moim umyśle. Zaraz po tym, pamiętałem tylko to echo
dziecięco szlochu, rozchodzącego się po nicości…otworzyłem z powrotem oczy,
wbijając wzrok w sufit, leżałem tak, bez wyrazu weń wpatrzony. Nie usłyszałem
nawet wchodzącego Charliego, dopóki się nie odezwał.
-Mam nadzieję, że nie zanudziłeś się na
śmierć. Wybacz…
***
Charliemu
chyba bardzo zależało na wyciągnięciu mnie zakupy, to też zgodziłem się, nigdy
wcześniej nie byłem w Londynie, ale mówiąc szczerze, nienawidziłem zakupów, ani
miejsc zatłoczonych przez ludzi i ich, często niedorozwinięte szczenięta.
- Dlaczego w ogóle metrem? –Zapytałem, gdy
wsiedliśmy do pociągu i zajęliśmy
miejsca, o dziwo zajęliśmy, bo było w nim niesamowicie tłoczno, potarłem
skronie i ignorując zakaz palenia wyjąłem papierosa.
-
Jak wolisz, to możemy na piechotę. I nie pal, chyba że chcesz płacić – Nie
dając nawet szansy na odpowiedź, zabrał mi papierosa, skrzywiłem się jednak
tylko, nie próbując nawet go odzyskać.
-Skoro moja madame, tak zawzięcie dba bym nie
miał problemów… Niech wie, że w akcie oddania, jej posłucham – Uniosłem jego
dłoń i pocałowałem, nie zwracając nawet uwagi na lekkie spojrzenia ludzi wokół
nas. W tej właśnie chwili pociąg się zatrzymał i widząc jak Charlie się
podnosi, wstałem za nim, chłopak wytarł dłoń w spodnie i dopiero wysiadł,
ignorując to ruszyłem za nim. Tak naprawdę, niezbyt obchodziło mnie czy go to
brzydziło i nie ruszyłoby nawet gdyby sięgnął teraz po płyn dezynfekujący.
W pewnym momencie poczułem dłoń na swoim
ramieniu i natychmiast się obróciłem by zobaczyć, aż nazbyt zadowoloną twarz Matthewa,
choć moja twarz nie zmieniła swojego zwyczajnego wyrazu, naprawdę zszokował
mnie jego widok.
-W czym problem ? –Zapytał trochę zestresowany
Charlie, a ja wyciągnąłem fajkę, nieprzejęty już całą sytuacją, czegokolwiek
chce, przy Charliem mi dupy truć nie będzie…
-Fauscik, nie przedstawisz mnie narzeczonemu
? Nawet zaproszenia na ślub nie dostałem, ani informacji że wyjeżdżasz do
Londynu, ty wiesz jak ja się czuje? – Zapytał z przesadną, teatralną
dramaturgią a ja pożałowałem, że w ogóle gdzieś dziś wyszliśmy. Gdy nie odpowiedziałem, mężczyzna przybrał już
nieco poważniejszy wyraz twarzy i uśmiechnął się z lekka do Charliego wyciągając
do niego rękę – No to wychodzi na to że
sam muszę się przedstawić, Colin, partner Faustyna, miło poznać.
-Charles –Chłopak uśmiechną się, lecz zaraz po tym skrzywił, chyba na myśl o
dotykaniu go, a raczej o tym że nie wiadomo, co ten robił z rękami, ale mimo to
uścisnął szybko jego dłoń i równie prędko puścił.
-Partnerami w pracy – Podkreśliłem dokładnie –Colin, zadzwonię do ciebie
wieczorem, skoro dziś masz ochotę na żarty to praca dopiero jutro, do tego
czasu omówimy wszystko. –Mruknąłem oschle, starając się jednak by wszystko
brzmiało neutralnie i w miarę swobodnie.
-A myślałem że mnie na kawę zaprosisz, kurde, dostałem kosza od dzieciaka, jak
kochanka przy żonie ,,Idź już bo nie chcę rozwodu ‘’. No nic, to czekam na
telefon, ale jak się nie odezwiesz to ci nogi z dupy powyrywam – Machnął ręką
na pożegnanie i odszedł pogwizdując.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz