14 stycznia 2016

Od Mephistopheles'a C.D: Charlie

-Oczywiście – Odpowiedziałem cicho, a gdy zasnął, jeszcze przez jakiś czas, stałem tak po prostu niemal nieruchomo, przyglądając się jego twarzy. Zawsze wydawała mi się wyjątkowa, nie chodziło tu o urodę, a o coś co trudno dostrzec było gołym okiem. Pokręciłem głową, jakby w odpowiedzi, na niezadane pytanie, po czym wyszedłem z pokoju. Zszedłem na niższe piętro, na chwilę przystając, by przysłuchać się ciszy jaka, już od jakiegoś czasu ogarniała budynek, po czym miękko ruszyłem w stronę parapetu, by przysiąść na nim i wykręcić numer brata. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci i nagle dźwięki przestały do mnie docierać. Zbyt zatracony, wbijałem w spojrzenie w nieustępliwy mrok za oknem, tak cichy i niepozorny, a budził w moim umyśle, bolesny szloch snu, zmrużyłem oczy. Usilnie wypatrując w tej mętnej ciemności czegoś, prócz smolistych nieruchomych kształtów, mój umysł machinalnie próbował znaleźć tam, coś co zaprzecza zamarłej pustce nocy.
-Haaaaloooo, Mephi, jesteś tam ? – Dotarł do mnie zniecierpliwiony głos brata, brzmiący niemal jak obrażone burknięcie – Meph? – Dodał już nieco nie pewniej a ja wyrwałem się z otępienia.
-Przepraszam, zamyśliłem się –Odparłem machinalnie, nadal zerkając na obraz za oknem, lecz przestałem już wyszukiwać w nim czegokolwiek, skupiając się na rozmowie, przynajmniej po części.
–W każdym razie, dzwonie, jak obiecałem, podróż minęła nam bez przeszkód, ale…nie będę mógł za długo rozmawiać, tu jest trzecia. Wszyscy śpią, nie chciałbym nikogo obudzić  – Oznajmiłem rzeczowo, nie wgłębiając się w temat, przyjazdu, rodziny Charliego, ani jego domu. Nie lubiłem opowiadać wszystkiego na szybko, zmieniając zwykłą rzecz w bezsensowną pogaduszkę podekscytowanej, pustej larwy.
-Ach, okej a…- Zdążył powiedzieć Laurence a odgłos jego słów urwał się, zastąpiony krótkim chrobotaniem i szamotaniną, po której nastąpiło tylko ,,CHOLERA JASNA…’’ i na krótką chwilę w słuchawce zapanowała cisza.
- BRACISZEK MEPH, nie gadaj z tym złamasem, masz go na co dzień w szkole a ze mną prawie nie rozmawiasz. W ogóle wyjebaliście w pizdu jakby tu szkół kretyni nie było, nic tylko zapierdolić was wszystkich. – Zabrzmiał głos mojej siostry o ponadprzeciętnej energii życiowej, zupełnie jakby podkradała ją wszystkim domownikom po kolei, już chciałem odpowiedzieć gdy nagle znów odezwała się tym swoim wesolutkim tonem, który jak grzechotka żmij, dekoncentrował słuchającego – A, booo zapomniałam zapytać, zaliczyłeś już tego okularnika czy czekasz na okazje? W ogóle podoba ci się czy w końcu się bawić postanowiłeś… ej to by było niezłe, nasz grzeczny poeta nagle seks masterem!
-Nie wyjechałem do szkoły z własnego wyboru – Stwierdziłem oschle i przetarłem twarz wolną dłonią, nadal utrzymując maskę zimnej ignorancji. – Choć raz, spróbowałabyś się zachować, Charles …nie jest zabawką, jest osobą zasługującą na szacunek… nie zamierzam go traktować…tak… -Skrzywiłem się z obrzydzeniem a dziewczyna umilkła na chwilę by zagwizdać z podziwem.
-No…no…no, pod wrażeniem jestem… Lau coś wspominał że u ciebie późno, to nie wypada przeszkadzać, ale jutro jeszcze się pomęczę… dobranocccc… pozdrów tam wszystkich, kochasia też a jak ci tak bardzo zależy to go tam wycałuj od siostrzyczki…możesz też co innego wycałować, ale to już nie w moim imieniu –Pożegnawszy się, czym prędzej rozłączyłem, pocierając skroń. Że też moja matka urodziła coś równie nieprzyzwoitego, zgroza wręcz pójść z nią gdzieś gdzie znajdowali się ludzie. Siedziałem tak jeszcze przez chwilę, gdy zza moich pleców dobiegł czyjś głos. Obróciwszy się ujrzałem brata Charliego, stał oparty o ścianę i uśmiechał się do mnie krzyżując ramiona na piersi.
- Czyżby mój braciszek wypędził cię swoim chrapaniem? Jak co u mnie ciszej – Prostym ruchem wskazał na swoje drzwi - co prawda tu mam tylko jedno łóżko, ale rozmiar odpowiedni dla dwójki.
-Chyba nie skorzystam –Odpowiedziałem od razu, swoim monotonnym tonem, wstając z parapetu. Wzruszywszy ramionami, zaczął schodzić do kuchni, rzucając mi coś tylko na odchodne, nie dosłyszawszy jednak wróciłem do pokoju Charliego, bez słowa, tylko pod nosem burczałem coś o debiliźmie wszystkich wokół mnie. Przekroczywszy próg, od razu umilkłem, rzucając krótkie spojrzenie na rysy, jego spokojnej, pogrążonej w śnie twarzy. Tak beztroski, uroczy sen. Dlaczego tylko on sprawiał, że czułem ciepło? Tak silną potrzebę, wspierania go… Z westchnieniem, wziąłem go delikatnie na ręce.
- Co jest? Daj mi spać… - Mruknął cicho, uchylając powieki by nieprzytomnie rozejrzeć się po pokoju. Nie słysząc nic więcej, ułożyłem jego ciało na łóżku i zdjąłem jego okulary
-Nie wygłupiaj się, Charlie, nie wypada byś spał na podłodze, do tego w ubraniach –Pokręciłem głową, ten zaś, gdy tylko jego głowa dotknęła poduszki, zapadł z powrotem w sen, zsunąłem jeszcze jego spodnie by odłożyć je złożone gdzieś z boku i przykryłem go, głaszcząc przez drobną chwilę po głowie. – Dobranoc… madame- Złożyłem na jego czole delikatny pocałunek i ułożyłem się obok, sen przyszedł niemal od razu a z nim, cisza…i ciemność, jednak w tej bezwzględnej pustce, tym razem, dojrzałem światło.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz