Z kilkugodzinnego snu wyrwał mnie głośny huk. Gdy odzyskałem ostrość wzroku, zobaczyłem pochylającego się nade mną armkoma (rosyjski odpowiednik generała), z steczkinem w dłoni.
-Wstawaj młody. Wypierdalasz stąd-Powiedział do mnie zachrypniętym od wódki głosem. Szarpnął za mój rękaw, zmuszając mnie tym samym do opuszczenia dolnej części pryczy
-Masz dziesięć minut na stawienie się ze WSZYSTKIMI swoimi rzeczami w hangarze, obudź kolegów i zabierz ich ze sobą.
Nie zdążyłem nic powiedzieć, bo armkom już wyszedł za drzwi, zostawiając mnie samego z pustymi butelkami po wódce, łuskami po nabojach i około trzydziestoma, śpiącymi, początkującymi żołnierzami. Obudziłem najbliższego z nich i powiedziałem, że ma się zbierać i obudzić resztę, a ja w tym czasie spakowałem chyba wszystkie swoje rzeczy do plecaka, który w pełni zapakowany, pomieściłby osobę o wzroście ok. 150 cm. Minęło 7 minut, prawie wszyscy byli gotowi, zostało tylko jeden cieć, który nie potrafił się dopiąć, a gdy już się dopiął – nie mógł założyć plecaka, bo jak sam stwierdził „był dla niego za ciężki”. Jak on się dostał do wojska, to ja nie wiem… Punktualnie po dziesięciu minutach, staliśmy wszyscy w szeregu, z plecakami przy lewej nodze i czekaliśmy aż ktoś do nas przyjdzie i powie o co nam chodzi. Podejrzewam, że wszyscy byli równie zdezorientowani, jak i ja, ale nikt nie zadawał pytań. Tego od nas wymagano przede wszystkim; żeby nie zadawać pytań, być punktualnym, dokładnym oraz jeżeli walczymy, np. z Amerykanami, to KAŻDY Amerykanin jest wrogiem. Bez względu na wiek oraz płeć. Brutalne, ale prawdziwe i moim zdaniem słuszne. Przeleciało następne kilka minut, podczas których żaden z nas nie ruszył ani na krok ze swojego miejsca. W końcu przyszło trzech mężczyzn, których widziałem pierwszy raz na oczy. Najwyższy z nich wyszedł na spotkanie i odezwał się niskim, donośnym głosem.
Nie zdążyłem nic powiedzieć, bo armkom już wyszedł za drzwi, zostawiając mnie samego z pustymi butelkami po wódce, łuskami po nabojach i około trzydziestoma, śpiącymi, początkującymi żołnierzami. Obudziłem najbliższego z nich i powiedziałem, że ma się zbierać i obudzić resztę, a ja w tym czasie spakowałem chyba wszystkie swoje rzeczy do plecaka, który w pełni zapakowany, pomieściłby osobę o wzroście ok. 150 cm. Minęło 7 minut, prawie wszyscy byli gotowi, zostało tylko jeden cieć, który nie potrafił się dopiąć, a gdy już się dopiął – nie mógł założyć plecaka, bo jak sam stwierdził „był dla niego za ciężki”. Jak on się dostał do wojska, to ja nie wiem… Punktualnie po dziesięciu minutach, staliśmy wszyscy w szeregu, z plecakami przy lewej nodze i czekaliśmy aż ktoś do nas przyjdzie i powie o co nam chodzi. Podejrzewam, że wszyscy byli równie zdezorientowani, jak i ja, ale nikt nie zadawał pytań. Tego od nas wymagano przede wszystkim; żeby nie zadawać pytań, być punktualnym, dokładnym oraz jeżeli walczymy, np. z Amerykanami, to KAŻDY Amerykanin jest wrogiem. Bez względu na wiek oraz płeć. Brutalne, ale prawdziwe i moim zdaniem słuszne. Przeleciało następne kilka minut, podczas których żaden z nas nie ruszył ani na krok ze swojego miejsca. W końcu przyszło trzech mężczyzn, których widziałem pierwszy raz na oczy. Najwyższy z nich wyszedł na spotkanie i odezwał się niskim, donośnym głosem.
-Wasz oddział został wylosowany przez prezydenta naszego pięknego kraju do nowego programu szkoleniowego, który będzie polegał na wysłaniu każdego z was do innego kraju. Będziecie mieli za zadanie dostać się do jakiejś szkoły i poznawanie kultury tego kraju. Pewnie zastanawiacie się po co? Odpowiedzią jest stare powiedzenie „Trzymaj przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej”. Rozumiecie?! Jak nie, to się dowiedzcie! Teraz idźcie znaleźć swojego dowódcę, niech każdy z was dowie się dokąd wyjeżdża.
[…]
Ameryka. Ulice przepełnione różnymi samochodami, w których siedzą ludzie w kolorowych ubraniach. Prawie każdy ma telefon w jednej dłoni, a w drugiej kawę, czy inny napój pobudzający. Wysiadłem z autobusu pod jakimś sporym budynkiem, który był jakby szklany. Przesunąłem pasek od torby pod ramię plecaka i poszedłem spokojnym krokiem jedną w stronę wejścia. To była ta szkoła, do której miałem się zapisać. Prywatna szkoła Charleston High, czy jakoś tak. Przeszedłem przez próg i udałem się w stronę drzwi z napisem „SEKRETARIAT” na tabliczce. Siedząca przy biurku kobieta, na oko 20-letnia spojrzała na mnie spod brązowej grzywki i wyprostowała się, skupiając w pełni swój wzrok.
-W czym mogę pomóc? – Posłała uśmiech w moją stronę, który pozostał bez echa.
-Przeniosłem się właśnie do tej szkoły – Odłożyłem plecak na ziemię, podejrzewając, że trochę poczekam, aż uzupełni wszystkie papiery.
-Imię, nazwisko, miejsce zamieszkania?
-Jur… - Nie dane mi było w tej chwili dokończyć, ponieważ do sekretariatu ktoś wparował, przerywając mi w pół słowa.
Był to chłopak, niewiele niższy ode mnie. Na oko miał 1.80m wzrostu oraz mógł być minimum w moim wieku. Wyglądał dosyć znajomo. Zwłaszcza jego szare oczy, które pod wpływem światła jarzeniówek wydawały się jeszcze jaśniejsze. Sekretarka do niego podeszła i zaczęła z nim rozmawiać dosyć cicho, po czym chłopak wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
-To mówiłeś, że jak się nazywasz? – Kobieta usiadła z powrotem z długopisem w ręku.
-Jurij Spierdolev. Jestem z Petersburgu – Odpowiedziałem na jej pytanie ze spokojem i po chwili otrzymałem od niej kartkę, na której była liczba 104. Zrozumiałem, że to numer mojego pokoju i podniosłem się, biorąc do ręki swój plecak, po czym wyszedłem z sekretariatu.
Przez blisko godzinę błąkałem się po tym budynku, w poszukiwaniu drzwi z tym numerem, gdy w końcu je znalazłem w jednym ze skrzydeł. Otworzyłem drzwi i w środku zobaczyłem tego chłopaka z sekretariatu. Stał tyłem do wyjścia i czegoś szukał w jednej z szuflad w komodzie. Rozejrzałem się po wnętrzu i odłożyłem plecak na wolne łóżko, tym samym skupiając na sobie uwagę chłopaka. W jego oczach zauważyłem lekki błysk, gdy spojrzał na mój plecak, który był w kolorach rosyjskiego kamuflażu.
-Pasha – Wyciągnąłem do niego prawą dłoń, przedstawiając się przezwiskiem.
Saszuś? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz