1 stycznia 2016

Michael Holtzer

Parę dni po balu umierałem z nudów. Byłem jednym z niewielu osób, które zostały w szkole na ferie zimowe. Co prawda został ze mną jeszcze mój współlokator, ale i tak nie zmieniało faktu, że nie było co robić. Zwykle spędzałem całe dnie na nauce czy robieniu prac domowych, a teraz miałem już załatwione wszystkie zaległości i nie miałem motywacji do otwierania książek. Zwykle siedziałem z laptopem na kolanie lub dobrą powieścią w dłoni. Albo też i po prostu spałem. A potem wypadł 25 Grudnia. Nico spał w swoim łóżku, a ja siedziałem i tylko patrzyłem pustym wzrokiem na ścianę znajdującą się naprzeciwko, tuż nad torsem Nicosia. Nie powiem, fascynujące zajęcie… Jak obserwowanie rosnącej trawy. Ale po prawdzie bardziej zajęty byłem przemyśleniami, niżli skupianiem wzroku na białej farbie. Uznałem, że dzisiaj muszę załatwić to i owo, ale nie byłem pewien czy to dobra decyzja. Z drugiej strony. Co mi szkodzi.
Wstałem z łóżka i wybrałem się do łazienki. Tam zająłem się swoim ciałem oraz ubraniami. Ominąłem mycie włosów, gdyż nie chciałem budzić Nicodema. To zaś oznaczało trudności z układaniem włosów i nie wyszły tak jak chciałem. Westchnąłem cicho i naciągnąłem na głowę kaptur, po czym wsunąłem w uszy słuchawki. Zawiązałem buty, zabrałem portfel i już po chwili kroczyłem w stronę recepcji. Tam wypisałem się na dzień i wyruszyłem do miasta. Musiałem wpierw kupić jakieś drobne podarunki. Problem w tym, że nie wiedziałem zbytnio, co kupić. Najłatwiej by było po butelce alkoholu, ale byłem wciąż nieletni. Westchnąłem na te utrudnienie i skończyło się na książce, sporym pudełku pączków i…nie wiedziałem, co dalej. Prezenty zawsze sprawiały mi największy problem. Pod koniec postanowiłem po prostu kupić drugą książkę, z nadzieją, że jeszcze jej nie czytał. A byłą spora możliwość, że tak jednakże było.

Chyba straciłem godzinę na zakupach, ale w końcu szedłem w stronę szpitala. Przeszedłem przez spore drzwi i wybrałem się na odpowiedni dział. Tam powitała mnie jedna ze znanych mi już pielęgniarek. Dałem jej pudełko z pączkami świadom, że lekarze i pielęgniarki pracujący tutaj rzadko mają na cokolwiek czas. W tym zjedzenie choćby kanapki. A tak jak na szybko zjedzą pączka, to trochę cukru dostaną do organizmu.
- Jest może Robert? - spytałem, choć uznałem to za głupie pytanie. Oczywiście, że był.
- Aktualnie operuje pacjenta, a coś potrzebujesz? - spytała z delikatnym uśmiechem.
- Hmm… W sumie to tylko byście, chociaż raz, wysłały go do domu w święta - odpowiedziałem z własnym uśmiechem na twarzy - to się już zalicza pod pracoholizm. Może Stephan by go przebadał? - zażartowałem.
- Ten dzisiaj też akurat pracuje, więc może da się go namówić.
Pokręciłem głową słysząc jej odpowiedz. Robertowi się w sumie nie dziwiłem z tym, że jest w pracy. Ale Stephan?
- Powiedz, że chociaż moja siostrzyczka dzisiaj została w domu i nie bierze przykładu z naszego nieodpowiedzianego ojca.
- Przyszła tylko odwiedzić Roberta i wróciła, tak.
Odetchnąłem z ulgą.
- Przekażesz mu coś jak skończy operację? - spytałem i wyjąłem ładnie zapakowany prezent z siatki i podałem go pielęgniarce.
Ta obiecała, że się tym zajmie, życzyłem jej wesołych świąt mimo pracy i wyszedłem ze szpitala. Czekając na Roberta mógłbym ”stracić” nawet i pięć godzin. Kto wie ile mu zajmie. Z drugiej strony był tu najlepszym chirurgiem i zwykle szybko sobie radził z tego typu rzeczami.
Zatrzymałem się na którejś z ulic i zacząłem zastanawiać. W lewo do matki czy w prawo do ”siostry”. Lewa zapewne skończy się jak zawsze tak samo. I pewno jeszcze znając moje nieszczęście, wpadnę na ”niego”. W prawo z kolei okaże się, że im przeszkadzam. Może po prostu wrócić do akademika? Nie no… Przydałoby się przecież odwiedzić rodzinę… Tą wybraną. Nie prawdziwą. Prawdziwa przecież kazała mi więcej nie wracać.
Tak i szybko podjąłem decyzję skręcenia w prawo. Na miejscu zapukałem do drzwi niewielkiego domku i zdziwiłem się, gdy otworzył mi blondyn spoglądając na mnie z delikatnym uśmiechem.
- Emm… Alex? - spytałem zdziwiony.
- No hej młody. Właź, zamarzniesz zaraz - powiedział i odsunął się od drzwi, aby dać mi przejść.
Zatem otrzepałem śnieg z moich trampek i wszedłem do środka czując typowy dla tego miejsca zapach dymu papierosów. Z salonu słychać było rozmowę dwóch znajomych mi osób. Zdjąłem buty i położyłem je kaloryferze z nadzieją, że trochę się wysuszą. Wyłączyłem cichą muzykę i schowałem słuchawki do kieszeni, po czym wszedłem do salonu, powitany przez dwóch identycznych blondynów, oraz bruneta.
- Emm… Jest może Neki? - spytałem nagle, gdy nie zauważyłem swojej siostry w towarzystwie.
- Czyżbyśmy ci nie starczyli? - uśmiechnął się drapieżnie brat Alexa.
- Ja pierdolę, tylko nie w moim domu - odparł załamany Victor.
- Oj nie mów, że ci się nie podoba. Przecież praktycznie wygląda jak kobieta - zaśmiał się pierwszy.
- Ta, chyba raczej jak Tajska prostytutka - dodał drugi rozbawiony.
Wyglądało na to, że nic się tu nie zmieniło.
- Oj dajcie chłopakowi spokój - mruknął Alex i poklepał miejsce obok siebie na sofie.
Niechętnie podszedłem do niego i usiadłem obok. Nie musiałem długo czekać, gdy drugi z bliźniaków siadł po mojej prawej i objął ramieniem, wtulając w swój tors. Westchnąłem zaledwie. Nie było sensu się z nim stawiać. Tylko bardziej go to zawsze nakręcało. Chyba jednakże się stęsknił (za seksem, nie za mną) bo już po chwili czułem jego język na swojej szyi. Mimowolnie mruknąłem, gdyż ta część mego ciała należała do czułych. Pan domu widząc to zaś nie zamierzał pozwolić na kontynuację. Otworzył sprawnie swój motylkowy nóż i wskazał nim na Ethana.
- Poczekaj, tylko wpierw ci wsadzę coś w twoją pustą dupę - warknął.
- Oj weź, tyle przyjemności na raz? - odparł rozbawiony.
- Co tu się odpierdala?
O, wróciła siostrzyczka.
Cała czwórka - a nie, bez Alexa - spojrzała w stronę drzwi na wkurzoną blondynkę niskiego wzrostu. Możliwe, że ledwie mnie przerastała, a i tak była postrachem tego domu. Dla Victora ze względu na jej możliwość odmówienia seksu, a dla Etha ze względu na jej gadatliwość. Potrafiła zabić słowami. Jak każda kobieta w sumie.
Zostałem w tym cyrku na resztę dnia. Nie obeszło się bez grożenia sobie nawzajem broniami, pod wieczór poprawienia sobie nastroju narkotykami i alkoholem… Ma siostra posiada dziwny gust do mężczyzn, ale…pod tym względem w sumie jesteśmy tacy sami, więc nie mam, co ją krytykować.

* * *

No, mniej więcej tak mi minęły święta. Ale co tam święta. Znów odbywało się poszukiwanie kart. Może w końcu uda mi się otrzymać w miarę wysoką rangę. Nie musiałbym się martwić wtedy połową naszych klas. Miałbym w końcu choć trochę spokoju. Nie zależało mi na karcie króla. Zbyt dużo obowiązków. Ale… Nie wiem. Już nawet zwykła 6 byłaby czymś. Nawet nie wiedziałem, co szykował dla mnie los. A gdy już się dowiedziałem, uśmiech nie był w stanie spełznąć z moich ust. W najmniej spodziewanym przeze mnie miejscu. I z najtrudniejszym dostępem. Schodząc schodami w dół zauważyłem, że na wysoko zamieszczonym parapecie znajdowała się karta. Nie wiedziałem jeszcze jaka, bo leżała twarzą ku spodzie. Byłem w sumie nawet gotów odejść. Mogła być nawet i Jokerem. Ale coś mnie tknęło. Bez krzesła się nie obeszło. Próbowałem i się udało. No… Spadłem w trakcie z krzesła, ale zdobyłem kartę. I chyba parę złamanych kości. Bolało. Spojrzałem na kartę i nagle wszelaki ból odszedł. Dziewiątka. Piąta najwyższa karta. Ignorując obolałe plecy jak najszybciej dotarłem do klasy i złożyłem swoją kartę.
- Gratulujemy dawny celu. Jesteś niemalże na czubku hierarchii.

1 komentarz: