Parę
dni po balu umierałem z nudów. Byłem jednym z niewielu osób, które zostały w
szkole na ferie zimowe. Co prawda został ze mną jeszcze mój współlokator, ale i
tak nie zmieniało faktu, że nie było co robić. Zwykle spędzałem całe dnie na
nauce czy robieniu prac domowych, a teraz miałem już załatwione wszystkie zaległości
i nie miałem motywacji do otwierania książek. Zwykle siedziałem z laptopem na
kolanie lub dobrą powieścią w dłoni. Albo też i po prostu spałem. A potem
wypadł 25 Grudnia. Nico spał w swoim łóżku, a ja siedziałem i tylko patrzyłem pustym
wzrokiem na ścianę znajdującą się naprzeciwko, tuż nad torsem Nicosia. Nie
powiem, fascynujące zajęcie… Jak obserwowanie rosnącej trawy. Ale po prawdzie
bardziej zajęty byłem przemyśleniami, niżli skupianiem wzroku na białej farbie.
Uznałem, że dzisiaj muszę załatwić to i owo, ale nie byłem pewien czy to dobra
decyzja. Z drugiej strony. Co mi szkodzi.
Wstałem
z łóżka i wybrałem się do łazienki. Tam zająłem się swoim ciałem oraz
ubraniami. Ominąłem mycie włosów, gdyż nie chciałem budzić Nicodema. To zaś
oznaczało trudności z układaniem włosów i nie wyszły tak jak chciałem.
Westchnąłem cicho i naciągnąłem na głowę kaptur, po czym wsunąłem w uszy
słuchawki. Zawiązałem buty, zabrałem portfel i już po chwili kroczyłem w stronę
recepcji. Tam wypisałem się na dzień i wyruszyłem do miasta. Musiałem wpierw
kupić jakieś drobne podarunki. Problem w tym, że nie wiedziałem zbytnio, co
kupić. Najłatwiej by było po butelce alkoholu, ale byłem wciąż nieletni.
Westchnąłem na te utrudnienie i skończyło się na książce, sporym pudełku
pączków i…nie wiedziałem, co dalej. Prezenty zawsze sprawiały mi największy
problem. Pod koniec postanowiłem po prostu kupić drugą książkę, z nadzieją, że
jeszcze jej nie czytał. A byłą spora możliwość, że tak jednakże było.
Chyba
straciłem godzinę na zakupach, ale w końcu szedłem w stronę szpitala.
Przeszedłem przez spore drzwi i wybrałem się na odpowiedni dział. Tam powitała
mnie jedna ze znanych mi już pielęgniarek. Dałem jej pudełko z pączkami
świadom, że lekarze i pielęgniarki pracujący tutaj rzadko mają na cokolwiek
czas. W tym zjedzenie choćby kanapki. A tak jak na szybko zjedzą pączka, to
trochę cukru dostaną do organizmu.
- Jest
może Robert? - spytałem, choć uznałem to za głupie pytanie. Oczywiście, że był.
-
Aktualnie operuje pacjenta, a coś potrzebujesz? - spytała z delikatnym
uśmiechem.
- Hmm…
W sumie to tylko byście, chociaż raz, wysłały go do domu w święta -
odpowiedziałem z własnym uśmiechem na twarzy - to się już zalicza pod
pracoholizm. Może Stephan by go przebadał? - zażartowałem.
- Ten
dzisiaj też akurat pracuje, więc może da się go namówić.
Pokręciłem
głową słysząc jej odpowiedz. Robertowi się w sumie nie dziwiłem z tym, że jest
w pracy. Ale Stephan?
-
Powiedz, że chociaż moja siostrzyczka dzisiaj została w domu i nie bierze
przykładu z naszego nieodpowiedzianego ojca.
-
Przyszła tylko odwiedzić Roberta i wróciła, tak.
Odetchnąłem
z ulgą.
-
Przekażesz mu coś jak skończy operację? - spytałem i wyjąłem ładnie zapakowany
prezent z siatki i podałem go pielęgniarce.
Ta
obiecała, że się tym zajmie, życzyłem jej wesołych świąt mimo pracy i wyszedłem
ze szpitala. Czekając na Roberta mógłbym ”stracić” nawet i pięć godzin. Kto wie
ile mu zajmie. Z drugiej strony był tu najlepszym chirurgiem i zwykle szybko
sobie radził z tego typu rzeczami.
Zatrzymałem
się na którejś z ulic i zacząłem zastanawiać. W lewo do matki czy w prawo do ”siostry”.
Lewa zapewne skończy się jak zawsze tak samo. I pewno jeszcze znając moje
nieszczęście, wpadnę na ”niego”. W prawo z kolei okaże się, że im przeszkadzam.
Może po prostu wrócić do akademika? Nie no… Przydałoby się przecież odwiedzić
rodzinę… Tą wybraną. Nie prawdziwą. Prawdziwa przecież kazała mi więcej nie
wracać.
Tak i
szybko podjąłem decyzję skręcenia w prawo. Na miejscu zapukałem do drzwi
niewielkiego domku i zdziwiłem się, gdy otworzył mi blondyn spoglądając na mnie
z delikatnym uśmiechem.
- Emm…
Alex? - spytałem zdziwiony.
- No
hej młody. Właź, zamarzniesz zaraz - powiedział i odsunął się od drzwi, aby dać
mi przejść.
Zatem
otrzepałem śnieg z moich trampek i wszedłem do środka czując typowy dla tego
miejsca zapach dymu papierosów. Z salonu słychać było rozmowę dwóch znajomych
mi osób. Zdjąłem buty i położyłem je kaloryferze z nadzieją, że trochę się
wysuszą. Wyłączyłem cichą muzykę i schowałem słuchawki do kieszeni, po czym
wszedłem do salonu, powitany przez dwóch identycznych blondynów, oraz bruneta.
- Emm…
Jest może Neki? - spytałem nagle, gdy nie zauważyłem swojej siostry w
towarzystwie.
-
Czyżbyśmy ci nie starczyli? - uśmiechnął się drapieżnie brat Alexa.
- Ja
pierdolę, tylko nie w moim domu - odparł załamany Victor.
- Oj
nie mów, że ci się nie podoba. Przecież praktycznie wygląda jak kobieta -
zaśmiał się pierwszy.
- Ta,
chyba raczej jak Tajska prostytutka - dodał drugi rozbawiony.
Wyglądało
na to, że nic się tu nie zmieniło.
- Oj
dajcie chłopakowi spokój - mruknął Alex i poklepał miejsce obok siebie na
sofie.
Niechętnie
podszedłem do niego i usiadłem obok. Nie musiałem długo czekać, gdy drugi z
bliźniaków siadł po mojej prawej i objął ramieniem, wtulając w swój tors. Westchnąłem
zaledwie. Nie było sensu się z nim stawiać. Tylko bardziej go to zawsze
nakręcało. Chyba jednakże się stęsknił (za seksem, nie za mną) bo już po chwili
czułem jego język na swojej szyi. Mimowolnie mruknąłem, gdyż ta część mego
ciała należała do czułych. Pan domu widząc to zaś nie zamierzał pozwolić na
kontynuację. Otworzył sprawnie swój motylkowy nóż i wskazał nim na Ethana.
- Poczekaj,
tylko wpierw ci wsadzę coś w twoją pustą dupę - warknął.
- Oj weź,
tyle przyjemności na raz? - odparł rozbawiony.
- Co tu
się odpierdala?
O, wróciła
siostrzyczka.
Cała
czwórka - a nie, bez Alexa - spojrzała w stronę drzwi na wkurzoną blondynkę
niskiego wzrostu. Możliwe, że ledwie mnie przerastała, a i tak była postrachem
tego domu. Dla Victora ze względu na jej możliwość odmówienia seksu, a dla Etha
ze względu na jej gadatliwość. Potrafiła zabić słowami. Jak każda kobieta w
sumie.
Zostałem
w tym cyrku na resztę dnia. Nie obeszło się bez grożenia sobie nawzajem broniami,
pod wieczór poprawienia sobie nastroju narkotykami i alkoholem… Ma siostra
posiada dziwny gust do mężczyzn, ale…pod tym względem w sumie jesteśmy tacy
sami, więc nie mam, co ją krytykować.
* * *
No,
mniej więcej tak mi minęły święta. Ale co tam święta. Znów odbywało się
poszukiwanie kart. Może w końcu uda mi się otrzymać w miarę wysoką rangę. Nie
musiałbym się martwić wtedy połową naszych klas. Miałbym w końcu choć trochę
spokoju. Nie zależało mi na karcie króla. Zbyt dużo obowiązków. Ale… Nie wiem.
Już nawet zwykła 6 byłaby czymś. Nawet nie wiedziałem, co szykował dla mnie
los. A gdy już się dowiedziałem, uśmiech nie był w stanie spełznąć z moich ust.
W najmniej spodziewanym przeze mnie miejscu. I z najtrudniejszym dostępem.
Schodząc schodami w dół zauważyłem, że na wysoko zamieszczonym parapecie
znajdowała się karta. Nie wiedziałem jeszcze jaka, bo leżała twarzą ku spodzie.
Byłem w sumie nawet gotów odejść. Mogła być nawet i Jokerem. Ale coś mnie
tknęło. Bez krzesła się nie obeszło. Próbowałem i się udało. No… Spadłem w trakcie
z krzesła, ale zdobyłem kartę. I chyba parę złamanych kości. Bolało. Spojrzałem
na kartę i nagle wszelaki ból odszedł. Dziewiątka. Piąta najwyższa karta.
Ignorując obolałe plecy jak najszybciej dotarłem do klasy i złożyłem swoją
kartę.
-
Gratulujemy dawny celu. Jesteś niemalże na czubku hierarchii.
Meow, aż był wycałowała obolałe miejsca :33 :#
OdpowiedzUsuń