3 stycznia 2016

Mephistopheles Darnsk


     Cały dzień dręczyły mnie myśli, równie szare co pełne jakiejś ukrytej melodii lęku, tej zaś nie byłem w stanie nawet dojrzeć, cały czas mój umysł zajmowało niejasne poczucie straty części swej poczytalności, jakby coś ćmiło umysł i znów czekało by wczepić się we mnie, jak pijawka. Cóż właściwie symbolizować miała owa zabawa, dlaczego wszyscy jej ulegali, robiąc wszystko co tylko jej organizatorzy zaplanowali, niczym marionetki stawiając kolejne kroki zgodnie z wolą autora. Bo przecież byli to zwyczajni uczniowie, a mimo to wszyscy szukali kart, wiedząc że muszą się pogodzić z przypisaną rangą. Absolutnie wszyscy, choć niekiedy niezadowoleni, żyli tak by zachować swe miejsce w hierarchii, ponieważ nikt nie chciał być celem. Ale czy nie wystarczyłoby tylko w końcu wyjawić wszystkiego dyrekcji? Nie, oni wiedzieli, a przynajmniej domyślali się istnienia gry, przymykali na nią oczy, jak okrutna nie stałaby się rozgrywka. Powiedzenie im, zrodziłoby tylko problemy zrzucone na nieszczęśnika który śmiałby przeciwstawić się zasadą, nie o wszystkim się dowiadywali ale zdrady z pewnością by nie przeoczyli. A ,,zabawa’’ trwałaby dalej, jakby lękali się poniesienia konsekwencji za jej przerwanie. Nawet nauczyciel zdawał się jakiś struty myślami, przytłoczony, zupełnie jakby specjalnie wyszedł z sali by ustąpić miejsca przybyszom… zmrużyłem z lekka oczy, zdawałem sobie sprawę że sam podlegam tej grze i ulegnę jej, zapominając o wcześniejszych myślach.
 Wracając do pokoju natknąłem się na dość zadowolonego Charliego i nie wiele myśląc, niemalże machinalnie zrównałem z nim kroku.
-Co właściwie myślisz o tym wszystkim…o tej grze?- Zapytałem, zerkając na niego z lekka, ten tylko wzruszył ramionami.
- Przynajmniej w szkole nie jest nudno. I moim zdaniem to dobry pomysł. Kiedyś silniejszy miał władze nad słabszym. Teraz decyzję podejmuje los. Popatrz na nasz wcześniejszy cel. Teraz nawet on ma szansę na bycie kimś ważnym. Bez tej gry nigdy nie udałoby mu się postawić na swoim. – Pokręciłem tylko głową, nie spodziewałem się co prawda innej reakcji ale ta jakby mnie…zawiodła? Co innego mógł mi powiedzieć, podzielić moje myśli? Nie zajmowanie się tym było łatwiejsze, nie myślenie ,,dlaczego’’. Sam chciałbym umieć nie zajmować się powodami, może jestem zbyt dociekliwy, powinienem ulec… westchnąłem z lekką rezygnacją.
-A ty… znalazłeś już swoją kartę, madame? – Wyjął z kieszeni Jacka i pomachał mi nią przed nosem.
-Zastanawiam się czy szukać króla, czy zostać z tą… 
Uśmiechnąłem się delikatnie, może nieco podle i wzruszyłem ramionami
-Bycie prawą ręką króla nie jest zapewne złe…no chyba że… trafisz na niewyżytego sadystę który się tobą zajmie i użyje twojej prawej ręki do innych celów niż wypada…
-Czemu ty... Co... Ach... Nieważne. Nawet nie mogę się wysłowić –Nic już na to nie odpowiedziałem, chwilę trwaliśmy w ciszy i kiedy doszliśmy do internatu zatrzymałem się.
-Idę jeszcze do biblioteki… chciałbyś…może… -Widząc jego zajęcie grą po prostu odszedłem ruszając do budynku A.
Zawsze w bibliotece szukałem czegoś konkretnego lecz teraz po prostu przemierzałem półki oglądając grzbiety i odczytując tytuły. Idąc tak przez rzędy różnorakich zbiorów literackich, muskając palcem każdy z tytułów w pewnym momencie zatrzymałem się, sięgając po jeden z nich. Nie był to opasły tom, bardziej kieszonkowa lektura z minimalistyczną okładką przedstawiającą maskę i również taki też tytuł nosząca zaraz pod wytłuszczonym Dean Koontz. Bez zbytniego zaintrygowania zacząłem kartkować strony, natykając się na część pierwszą powieści zwieńczoną kartką z cytatem Makbeta
              "Palec mnie świerzbi, co dowodzi, że jakiś potwór tu nadchodzi. Odsłońcie otwór, niech wnijdzie potwór!"
Zamknąłem książkę z westchnieniem, chcąc odłożyć ją na półkę lecz coś uparcie kazało mi dalej dzierżyć ją w dłoni, jakby szeptało, prosiło o otwarcie, bym na powrót sprawdzał strony, w poszukiwaniu tego co chciała przede mną odkryć. Przez chwilę stałem w bezruchu, przysłuchując się mętnej ciszy ścian biblioteki, zupełnie jakbym znajdował się tu zupełnie sam i tylko niejasne odgłosy szurania  przypominały mi o obecności innych osób. Z powrotem otworzyłem książkę, kartkując strony nieco szybciej i zachodząc w nią dalej, wtedy, napotykając przeszkodę uchyliły się strony części drugiej z wetkniętą głęboko kartą. Wysunąłem ją ostrożnie z środka, przyglądając się jej, przestawiała króla kier i mimo swojego klasycznego wyglądu, było w niej coś wyjątkowego co nie pozwalało wątpić w jej ,,oryginalność’’. Chowając kartę do kieszeni, po cichu przeczytałem kolejny cytat.
                                ,,Zło nie jest nieznajomym bez twarzy,
                                 Mieszkającym w odległym sąsiedztwie                              
                                 Zło ma zdrową, znajomą twarz,
                                 Wesołe oczy i otwarty uśmiech.
                                 Zło chodzi wśród nas, nosi maskę,
                                Która wygląda jak twarze nas wszystkich.’’
Wzbudził on we mnie uśmiech, zupełnie jakby wybrali z pośród tych zwyczajnych tytułów, ten jeden, specjalnie dla mnie. A może i nie myliłem się aż tak bardzo. Mrużąc oczy odłożyłem książkę i przypominając sobie salę o której mówiła kobieta w masce królika, wyszedłem z biblioteki od razu ruszając do odpowiedniego budynku. Cały czas nie opuszczało mnie wrażenie bezsensowności mojego czynu, bo wszak sam nie uznawałem tej gry, nie chciałem się z nimi bawić. Położyłem dłoń na klamce z wahaniem, lecz coś pchnęło mnie naprzód, wbrew sobie otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. W pokoju za prostym szkolnym biurkiem, siedział – sądząc po budowie ciała, mężczyzna w masce wilka, z dwiema ,,owieczkami’’ stojącymi po bokach, dziewczyna i chłopak, jak śmiałem zgadywać. Bez zbędnego przywitania zaraz obok karty studenckiej, położyłem króla. Spoglądając na nich, jak zwykłem patrzeć na obcych, z pogardą.
- Gratuluje panie Darnsk, został pan nowym królem – Powiedział wilk, rozkładając ręce, zabrałem kartę ucznia i wyczuwając w jego głosie nutkę aż zbytniej wesołości, prychnąłem, nie mogąc się przed tym powstrzymać.
- … Trafiła się ciekawa osoba, tak patrząc na zatajone akta naszego kolegi, może stanie się coś śmiesznego -  Stwierdziła wesoło jedna z owieczek nie ruszając się, sprawiała tym samym wrażenie mówiącego posągu, ubranego w młodzieżowy strój. Przeszyłem ją wzrokiem, cicho przełykając ślinę.
-Na pewno ciekawiej będzie niż z ostatnią... Ofiarą losu – Przytaknął wilk czekając aż wyjdę, obróciłem się więc na pięcie ruszając w stronę wyjścia.
- Wasza gra, obróci się przeciwko wam, jeszcze nie teraz. Lecz możecie być pewni, że tak się stanie. – Rzuciłem na odchodne oschle, lecz jego kolejne słowa kazały mi się zatrzymać
- Nas jest wielu –rozłożył ręce - Ubij jednego, a będzie jak z Hydra. Pamiętaj, że ty z kolei jesteś całkiem sam... –Spojrzałem więc na niego, powstrzymując uśmiech.
-Ja? Sam? Myślisz że sam, bym się porywał na to wszystko, musiałbym być naprawdę szalony, a gdybym był, raczej obawiałbym się na waszym miejscu, jeszcze…nie mówiłem że to ja sprawię że polegniecie, przegracie przez własnego pionka. Zdradzi was, goniec, wy lubicie karty, ja szachy, a teraz pozostaje wam myśleć, czy goniec istnieje. – Wyszedłem z pokoju kierując się do wyjścia, na korytarzu zrobiło się pusto i dziwnie, a może…to przez porę ? Ruszyłem bez zastanowienia przed siebie, wychodząc na dziedziniec. Zbierała się nieprzyjemna burza, wiatr zaczął kołysać drzewami a pozbawione liści drzewa nie protestując uginały się pod jego naporem, mimo w miarę wczesnej pory, gdyby nie latarnie, teren kampusu zalewałaby zupełna ciemność, zupełnie taka jak czaiła się w miejscach, gdzie jęzor jej światła nie docierał. Właśnie tam dojrzałem stojącą w bezruchu postać, i mimo że nie widziałem twarzy, wiedziałem że patrzy wprost na mnie. Uspokajając oddech, złapałem za przedmiot schowany w kurtce, tak na wypadek i oddaliłem się spokojnie, nie spuszczając owej postaci z oczy. Nie ruszyła się, nie drgnęło w niej nic, prócz głowy. Podążającej swym ruchem tak by cały czas patrzeć wprost na mnie. Przekląłem w duchu, gdy w końcu dotarłem do internatu, gdzie rozgrywało się życie, uspokajając się wszedłem po schodach do pokoju od razu rzucając w stronę Charliego lekki uśmieszek. Sama jego obecność działała na mnie kojąco.
- Zgadnij kto został twym królem, moja madame… - Usiadłem obok niego by wysunąć z jego rąk konsolę i odłożyć ją na biurko a następnie, przysuwając się i biorąc go w ramiona delikatnie musnąłem jego ucho wargami.
-To powód do przerywania mojego pobijania rekordu w ilości wybitych mutantów?- Odpowiedział próbując odsunąć głowę od moich ust, na co westchnąłem.
-Myślę że lepsze jest szukanie dobrej wymówki niż wzięcie cię siłą… -Korzystając z tego że chłopak nie wiedział za bardzo co powiedzieć, osunąłem się z nim na materac, by zdjąć jego koszulę.
-Ale ty wiesz, że nie do końca jest powiedziane, iż nawet w dormitoriach mamy się trzymać rang – Burknął odsuwając mnie za ramiona, zabierając jego ręce, uciszyłem go pocałunkiem, by dłonią z lekkością masować jego podbrzusze…schodząc powoli co raz niżej. Usta zaś, przeniosłem na szyję, pieszcząc ją z szczególnym wyczuleniem.
-Uparty popapraniec  - Jęknął zapewne zaraz się tego wstydząc, czułem że tylko przy nim, przy jego delikatnym ciele mogę się w pełni uspokoić. Oddając wzajemnej przyjemności, czułem że niezależnie od tego co się stanie nigdy nie będę potrafił żałować swojej miłości skierowanej do niego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz