Cały dzień dręczyły mnie
myśli, równie szare co pełne jakiejś ukrytej melodii lęku, tej zaś nie byłem w
stanie nawet dojrzeć, cały czas mój umysł zajmowało niejasne poczucie straty
części swej poczytalności, jakby coś ćmiło umysł i znów czekało by wczepić się
we mnie, jak pijawka. Cóż właściwie symbolizować miała owa zabawa, dlaczego
wszyscy jej ulegali, robiąc wszystko co tylko jej organizatorzy zaplanowali,
niczym marionetki stawiając kolejne kroki zgodnie z wolą autora. Bo przecież
byli to zwyczajni uczniowie, a mimo to wszyscy szukali kart, wiedząc że muszą
się pogodzić z przypisaną rangą. Absolutnie wszyscy, choć niekiedy
niezadowoleni, żyli tak by zachować swe miejsce w hierarchii, ponieważ nikt nie
chciał być celem. Ale czy nie wystarczyłoby tylko w końcu wyjawić wszystkiego
dyrekcji? Nie, oni wiedzieli, a przynajmniej domyślali się istnienia gry,
przymykali na nią oczy, jak okrutna nie stałaby się rozgrywka. Powiedzenie im,
zrodziłoby tylko problemy zrzucone na nieszczęśnika który śmiałby przeciwstawić
się zasadą, nie o wszystkim się dowiadywali ale zdrady z pewnością by nie
przeoczyli. A ,,zabawa’’ trwałaby dalej, jakby lękali się poniesienia
konsekwencji za jej przerwanie. Nawet nauczyciel zdawał się jakiś struty
myślami, przytłoczony, zupełnie jakby specjalnie wyszedł z sali by ustąpić
miejsca przybyszom… zmrużyłem z lekka oczy, zdawałem sobie sprawę że sam
podlegam tej grze i ulegnę jej, zapominając o wcześniejszych myślach.
Wracając do pokoju natknąłem się na dość
zadowolonego Charliego i nie wiele myśląc, niemalże machinalnie zrównałem z nim
kroku.
-Co właściwie myślisz o tym wszystkim…o tej
grze?- Zapytałem, zerkając na niego z lekka, ten tylko wzruszył ramionami.
- Przynajmniej w szkole nie jest nudno. I moim
zdaniem to dobry pomysł. Kiedyś silniejszy miał władze nad słabszym. Teraz
decyzję podejmuje los. Popatrz na nasz wcześniejszy cel. Teraz nawet on ma
szansę na bycie kimś ważnym. Bez tej gry nigdy nie udałoby mu się postawić na
swoim. – Pokręciłem tylko głową, nie spodziewałem się co prawda innej reakcji
ale ta jakby mnie…zawiodła? Co innego mógł mi powiedzieć, podzielić moje myśli?
Nie zajmowanie się tym było łatwiejsze, nie myślenie ,,dlaczego’’. Sam chciałbym
umieć nie zajmować się powodami, może jestem zbyt dociekliwy, powinienem ulec…
westchnąłem z lekką rezygnacją.
-A ty… znalazłeś już swoją kartę, madame? –
Wyjął z kieszeni Jacka i pomachał mi nią przed nosem.
-Zastanawiam się czy szukać króla, czy zostać
z tą…
Uśmiechnąłem się delikatnie, może nieco podle i wzruszyłem ramionami
-Bycie prawą ręką króla nie jest zapewne
złe…no chyba że… trafisz na niewyżytego sadystę który się tobą zajmie i użyje
twojej prawej ręki do innych celów niż wypada…
-Czemu ty... Co... Ach... Nieważne. Nawet nie
mogę się wysłowić –Nic już na to nie odpowiedziałem, chwilę trwaliśmy w ciszy i
kiedy doszliśmy do internatu zatrzymałem się.
-Idę jeszcze do biblioteki… chciałbyś…może…
-Widząc jego zajęcie grą po prostu odszedłem ruszając do budynku A.
Zawsze w bibliotece szukałem czegoś
konkretnego lecz teraz po prostu przemierzałem półki oglądając grzbiety i
odczytując tytuły. Idąc tak przez rzędy różnorakich zbiorów literackich,
muskając palcem każdy z tytułów w pewnym momencie zatrzymałem się, sięgając po
jeden z nich. Nie był to opasły tom, bardziej kieszonkowa lektura z
minimalistyczną okładką przedstawiającą maskę i również taki też tytuł nosząca
zaraz pod wytłuszczonym Dean Koontz. Bez zbytniego zaintrygowania zacząłem
kartkować strony, natykając się na część pierwszą powieści zwieńczoną kartką z
cytatem Makbeta
"Palec mnie świerzbi, co dowodzi, że jakiś potwór tu nadchodzi.
Odsłońcie otwór, niech wnijdzie potwór!"
Zamknąłem książkę z westchnieniem, chcąc
odłożyć ją na półkę lecz coś uparcie kazało mi dalej dzierżyć ją w dłoni, jakby
szeptało, prosiło o otwarcie, bym na powrót sprawdzał strony, w poszukiwaniu
tego co chciała przede mną odkryć. Przez chwilę stałem w bezruchu,
przysłuchując się mętnej ciszy ścian biblioteki, zupełnie jakbym znajdował się
tu zupełnie sam i tylko niejasne odgłosy szurania przypominały mi o
obecności innych osób. Z powrotem otworzyłem książkę, kartkując strony nieco
szybciej i zachodząc w nią dalej, wtedy, napotykając przeszkodę uchyliły się
strony części drugiej z wetkniętą głęboko kartą. Wysunąłem ją ostrożnie z
środka, przyglądając się jej, przestawiała króla kier i mimo swojego
klasycznego wyglądu, było w niej coś wyjątkowego co nie pozwalało wątpić w jej
,,oryginalność’’. Chowając kartę do kieszeni, po cichu przeczytałem kolejny
cytat.
,,Zło nie
jest nieznajomym bez twarzy,
Mieszkającym w odległym sąsiedztwie
Zło
ma zdrową, znajomą twarz,
Wesołe oczy i otwarty uśmiech.
Zło chodzi wśród nas, nosi maskę,
Która wygląda jak twarze nas wszystkich.’’
Wzbudził on we mnie
uśmiech, zupełnie jakby wybrali z pośród tych zwyczajnych tytułów, ten jeden,
specjalnie dla mnie. A może i nie myliłem się aż tak bardzo. Mrużąc oczy
odłożyłem książkę i przypominając sobie salę o której mówiła kobieta w masce
królika, wyszedłem z biblioteki od razu ruszając do odpowiedniego budynku. Cały
czas nie opuszczało mnie wrażenie bezsensowności mojego czynu, bo wszak sam nie
uznawałem tej gry, nie chciałem się z nimi bawić. Położyłem dłoń na klamce z
wahaniem, lecz coś pchnęło mnie naprzód, wbrew sobie otworzyłem drzwi i
wszedłem do środka. W pokoju za prostym szkolnym biurkiem, siedział – sądząc po
budowie ciała, mężczyzna w masce wilka, z dwiema ,,owieczkami’’ stojącymi po
bokach, dziewczyna i chłopak, jak śmiałem zgadywać. Bez zbędnego przywitania
zaraz obok karty studenckiej, położyłem króla. Spoglądając na nich, jak zwykłem
patrzeć na obcych, z pogardą.
- Gratuluje panie
Darnsk, został pan nowym królem – Powiedział wilk, rozkładając ręce, zabrałem
kartę ucznia i wyczuwając w jego głosie nutkę aż zbytniej wesołości,
prychnąłem, nie mogąc się przed tym powstrzymać.
- … Trafiła się
ciekawa osoba, tak patrząc na zatajone akta naszego kolegi, może stanie się coś
śmiesznego - Stwierdziła wesoło jedna z owieczek nie ruszając się,
sprawiała tym samym wrażenie mówiącego posągu, ubranego w młodzieżowy strój.
Przeszyłem ją wzrokiem, cicho przełykając ślinę.
-Na pewno ciekawiej
będzie niż z ostatnią... Ofiarą losu – Przytaknął wilk czekając aż wyjdę,
obróciłem się więc na pięcie ruszając w stronę wyjścia.
- Wasza gra, obróci
się przeciwko wam, jeszcze nie teraz. Lecz możecie być pewni, że tak się
stanie. – Rzuciłem na odchodne oschle, lecz jego kolejne słowa kazały mi się
zatrzymać
- Nas jest wielu
–rozłożył ręce - Ubij jednego, a będzie jak z Hydra. Pamiętaj, że ty z kolei
jesteś całkiem sam... –Spojrzałem więc na niego, powstrzymując uśmiech.
-Ja? Sam? Myślisz że
sam, bym się porywał na to wszystko, musiałbym być naprawdę szalony, a gdybym
był, raczej obawiałbym się na waszym miejscu, jeszcze…nie mówiłem że to ja
sprawię że polegniecie, przegracie przez własnego pionka. Zdradzi was, goniec,
wy lubicie karty, ja szachy, a teraz pozostaje wam myśleć, czy goniec istnieje.
– Wyszedłem z pokoju kierując się do wyjścia, na korytarzu zrobiło się pusto i
dziwnie, a może…to przez porę ? Ruszyłem bez zastanowienia przed siebie,
wychodząc na dziedziniec. Zbierała się nieprzyjemna burza, wiatr zaczął kołysać
drzewami a pozbawione liści drzewa nie protestując uginały się pod jego
naporem, mimo w miarę wczesnej pory, gdyby nie latarnie, teren kampusu
zalewałaby zupełna ciemność, zupełnie taka jak czaiła się w miejscach, gdzie
jęzor jej światła nie docierał. Właśnie tam dojrzałem stojącą w bezruchu
postać, i mimo że nie widziałem twarzy, wiedziałem że patrzy wprost na mnie.
Uspokajając oddech, złapałem za przedmiot schowany w kurtce, tak na wypadek i
oddaliłem się spokojnie, nie spuszczając owej postaci z oczy. Nie ruszyła się,
nie drgnęło w niej nic, prócz głowy. Podążającej swym ruchem tak by cały czas
patrzeć wprost na mnie. Przekląłem w duchu, gdy w końcu dotarłem do internatu,
gdzie rozgrywało się życie, uspokajając się wszedłem po schodach do pokoju od
razu rzucając w stronę Charliego lekki uśmieszek. Sama jego obecność działała
na mnie kojąco.
- Zgadnij kto został
twym królem, moja madame… - Usiadłem obok niego by wysunąć z jego rąk konsolę i
odłożyć ją na biurko a następnie, przysuwając się i biorąc go w ramiona
delikatnie musnąłem jego ucho wargami.
-To powód do
przerywania mojego pobijania rekordu w ilości wybitych mutantów?- Odpowiedział
próbując odsunąć głowę od moich ust, na co westchnąłem.
-Myślę że lepsze jest
szukanie dobrej wymówki niż wzięcie cię siłą… -Korzystając z tego że chłopak
nie wiedział za bardzo co powiedzieć, osunąłem się z nim na materac, by zdjąć
jego koszulę.
-Ale ty wiesz, że nie
do końca jest powiedziane, iż nawet w dormitoriach mamy się trzymać rang –
Burknął odsuwając mnie za ramiona, zabierając jego ręce, uciszyłem go
pocałunkiem, by dłonią z lekkością masować jego podbrzusze…schodząc powoli co
raz niżej. Usta zaś, przeniosłem na szyję, pieszcząc ją z szczególnym
wyczuleniem.
-Uparty popapraniec
- Jęknął zapewne zaraz się tego wstydząc, czułem że tylko przy nim, przy
jego delikatnym ciele mogę się w pełni uspokoić. Oddając wzajemnej
przyjemności, czułem że niezależnie od tego co się stanie nigdy nie będę
potrafił żałować swojej miłości skierowanej do niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz