12 listopada 2015

Od Mephistopheles'a C.D: Nicodem

Zmierzyłem nieznajomego obojętnym wzrokiem wzdychając z lekka, czy aby naprawdę choć raz los nie mógłby spełnić jednej z mych niezbyt wymagających próśb. Był sporo wyższy ode mnie, lecz to jak i jego śnieżnobiałe włosy niezbyt zwróciły moją uwagę. Zaintrygowały mnie zaś jego oczy...tak zwyczajne i typowe a jednak przywodziły mi na myśl wdzięczny kwiat niezapominajki. Mimo to zmrużyłem delikatnie oczy, a moja i tak ponura mina stała się wręcz grobowa. W takich chwilach zawsze towarzyszyła mi panika i chęć, w pewnym mniemaniu można uznać iż ucieczki, odizolowania się. Lecz zawsze w takiej sytuacji na chwilę znów stawałem się tym samym chłopcem co dwanaście lat temu, jakbym przez ten czas nie zmienił się ani trochę. Ta część mnie, pozbawiona jakichkolwiek uprzedzeń z pewnością wyciągnęłaby rękę z uśmiechem od ucha do ucha podając ją chłopakowi. Jednakże, zawsze była za słaba, gasła nim zdążyła zabłysnąć, albo mi się zdawało. Czyżbym nie zauważył straty części siebie? Może zbyt pochłonięty byłem dbaniem o to by moja słodka poświata samotności nie została przez nikogo naruszona?
-Oczywiście iż możesz mi pomóc, najlepiej znikając mi z oczu na czas, prosiłbym...jak najdłuższy-Mruknąłem chcąc go wyminąć lecz zastąpił mi drogę z lekkim uśmieszkiem, nie potrafiłem stwierdzić czy był wymuszony natarczywą grzecznością, czy też białowłosy na poważnie czuł tak wielką potrzeby pomocy innym. Niezależnie od tego czy jej chcieli czy nie. A może po prostu lubił być upierdliwym? Z lekka już podirytowany zapaliłem, zastanawiając się w między czasie czy będę gdzie miał powiększyć swój asortyment tytoniu.
-Nie mam ochoty -Odpowiedział obojętnie białowłosy, przeczesując włosy palcami -Jak się nazywasz, chcę poznać nowego...to chyba nic dziwnego, nie sądzisz? -Najwidoczniej nie zamierzał odpuścić więc tylko poprawiłem torbę, znów mając ochotę westchnąć.
- Mephistopheles Faustyn Darnsk - Gdy chciał coś odpowiedzieć chuchnąłem mu w twarz dymem z tytoniu, nie zmieniając nawet wyrazu twarzy. Skrzywił się tylko z lekka nie wykonując żadnego dodatkowego gestu- Nie musisz mi się przedstawiać, nie jestem zainteresowany znajomością z nikim. Jednym prostym słowem, wzgardziłem tobą, odejdź...
-Nie mam ochoty, jestem Nicodem, powinieneś być milszy dla nieznajomych, nie sądzisz? Może ci się jeszcze coś stać...pomyślałeś co wtedy? - Spojrzałem mu prosto w oczy ledwo powstrzymując uśmieszek cisnący mi się na usta
-Czyżby to była groźba? -Zapytałem z obojętnością, mrużąc oczy jeszcze bardziej, lecz wydawało się że tylko ze mnie kpił. Zwykle w takiej sytuacji puszczały mi nerwy, lecz tym razem nie czułem złości... właściwie, nie towarzyszyło mi żadne uczucie prócz narastającej irytacji. Zachował się tak, jakby był kimś ważnym...nie, zwyczajnym uczniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz