29 grudnia 2017

Od Lucas'a

       Z całej siły pchnąłem drzwi wyjściowe budynku szkoły. Chłodne jesienne powietrze uderzyło mnie, rozpraszając wokół strąki ciemnych włosów. Niechlujnie owinąłem się szalikiem po uszy i szybkim krokiem ruszyłem w stronę parku. Z impetem wcisnąłem dłonie w kieszenie kurtki, klnąc pod nosem. 
       -Lars, walony dupku, jeszcze pożałujesz...- burknąłem sam do siebie, przypominając sobie twarz jasnowłosego Egoisty.  Zero dystansu do siebie, para pięści, i całkowity brak śladów jakiejkolwiek inteligencji. Po prostu wyrośnięty neandertalczyk. Wszyscy traktują tu tą durną grę poważnie, Schulte rzecz jasna stanowi wyjątek. Olał moją rangę i wyzwanie, po czym sprał mnie zupełnie bezkarnie, jakby była to rzecz najzwyczajniejsza w świecie. Poprawiłem przeciwsłoneczne okulary, osłaniające przed światem zewnętrznym jeszcze opuchnięte oko, pamiątkę po wizycie wcześniej wspomnianego jaskiniowca. Palant. 
       Wkrótce dotarłem nad parkowy staw. Kamieniste wybrzeże co chwila atakowały delikatne fale wzburzone porywistym wiatrem. Nie zważając na nie, zbliżyłem się do jeziorka. Po chwili pierwsze krople wody zaczęły przesiąkać przez cienki materiał mocno znoszonych trampek, jednakże byłem zbyt wzburzony, by się tym przejmować. Schyliłem się i pochwyciłem najbliższy kamień, po czym cisnąłem go w ciemną toń stawu. Wkrótce do mych uszu dotarł cichy plusk, a na tafli wody parędziesiąt metrów ode mnie zaczęły rozchodzić się drgające kręgi. Bez zastanowienia sięgnąłem po kolejny pocisk, i po kolejny. 
       -Walony... śmieć...  zabiję... szmatę...- syczałem, poprzedzając każde słowo niewycelowanym rzutem. Wbrew pozorom impulsywna czynność nie przynosiła ulgi, nie męczyła mnie. Wręcz przeciwnie, czułem jak mój gniew narasta. Po raz kolejny schyliłem się i zgarnąłem kamień. Teraz jednak przepełniała mnie złość, adrenalina rozgrzewała mięśnie. Odwróciłem się tyłem do stawu. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech, po czym wyprowadziłem silny rzut z półobrotu. Z rozpędu okręciłem się w miejscu, dalej nie otwierając oczu. Po chwili jednak nie rozległ się donośny plusk rozpędzonego pocisku uderzającego o powierzchnię wody. Jego uderzeniu towarzyszył głośny, przeciągły jęk. Gwałtownie otworzyłem oczy, czując odpływającą z głowy krew. Obróciłem się w poszukiwaniu potencjalnej ofiary, źródła przepełnionego bólem jęku. Nie minęła sekunda, kiedy dostrzegłem wysokiego chłopaka, pocierającego dłonią ukrytą pod burzą ciemnych włosów potylicę. -Cholera- wybełkotałem z przerażeniem, po czym rzuciłem się biegiem w stronę poszkodowanego. 
       -Sory, Boże, przepraszam- rzuciłem, wciąż jeszcze oddalony od chłopaka sporym dystansem. Chciałem już szykować kolejną kondolencyjną "mowę", kiedy ten niespodziewanie zwrócił się w moim kierunku całkiem wyprostowany, dzierżąc coś w dłoni. Uśmiechnąłem się sam do siebie na myśl, że nic mu nie jest. Wtem szatyn uniósł ramię i po wykonaniu gwałtownego ruchu, sprawił, że ten sam kamień, który przed chwilą wylądował na jego głowie, szybował teraz w moją stronę. Nie, żebym zdołał to dostrzec. Po prostu było to jedyne logiczne wytłumaczenie tego, że po chwili zgiąłem się w pół, gdy coś niemiłosiernie twardego uderzyło o mój brzuch. -Chryste- sapnąłem, poprawiając spadające okulary i podnosząc wzrok na chłopaka. Ten tylko odwrócił się, nie zmieniając swojego wyrazu twarzy i zaczął się oddalać. Z początku powłóczystym krokiem ruszyłem za nim truchtem. Dopiero gdy w końcu go dogoniłem, uderzył mnie jego wzrost. Był chyba tak ogromny jak Chan! Otrząsnąłem się z rozmyślań o niczym i z trudem położyłem dłoń na jego ramieniu. -Co ty odwalasz?- rzuciłem na wydechu. Nie było to dokładnie to, co chciałem powiedzieć, ale z pewnością były to pierwsze słowa, które przyszły mi na myśl, gdy otworzyłem usta. W tym właśnie momencie rozsądniej byłoby chyba je zamknąć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz