Sam z siebie nigdy nie chodziłem do restauracji
czy nawet kafejek. Nie było potrzeby szczególnie, że w szkole mieliśmy
stołówkę. Kilka razy jednak dałem się zaprosić przez swoich znajomych. A może
raczej przyjaciół? Sam nie do końca byłem pewien jak ich nazwać. Larsa bez
problemu byłem w stanie nazwać przyjacielem. Osoby mi znajome z poza szkoły już
trudniej. Ale nie o tym mowa. Znałem kilka restauracji i chyba ów japońska
najbardziej przypadła mi do gustu. Chyba przeważnie ze względu na to, że nie
była aż tak otwarta na salę. Można było wybrać między publicznymi siedzeniami
przy barze, albo wybrać się do bardziej prywatnych sof, które miały na tyle
wysokie oparcia, że tworzyły jakby własne pokoiki. Trudno mi było to opisać,
ale na szczęście nie musiałem tego robić.
- Jak tam u twojego brata? – zapytałem, chcąc
pozbyć się niezręcznej ciszy.
- Ych...dołączył skończony debil do wojska, ojciec
umarł podczas służby a tego zjeba to nic nie nauczyło – warknął. Widać jego
negatywne nastawienie wobec wojska się nie zmieniło, lecz to mnie nie dziwiło.
Sam byłem przeciwny służbie, a w szczególności przy bliskich mi osobach.
- Czyli jednak nie zmienił zdania… –
odpowiedziałem zwyczajnie. W końcu brat Larsa już to planował jeszcze jak
chodziłem z Larsem do tej samej klasy. – Pewno nie dałeś mu po tym spokoju –
zaśmiałem się cicho.
- Najwidoczniej debilizm odziedziczył po tatusiu -
mruku wkurwiony po czym chwilowo spojrzał na mnie. - Miałem mu dać spokój?
Kurwa dołączył skurwiel do wojska rozumiesz? Zdechnie jak ojciec przez swój
jebany egoizm!
- Może jeszcze zmieni zdanie – mruknąłem cicho. Nerwowo
zacząłem pocierać jeden kciuk drugim. Czułem się źle za kontynuowanie tematu
mając świadomość, że Larsa on denerwuje.
- Mam nadzieję – odparł szczerze.
- Ja staram się odwieść Saszę od tego pomysłu… -
powiedziałem z lekkim westchnięciem.
- Postaw mu ultimatum. Albo ty, albo ten debilny
pomysł – odparł stanowczo.
Uśmiechnąłem się z lekka krzywo, czując w piersi
ukłucie smutku. Po części obawiałbym się powiedzieć coś takiego Saszy. Pewien
głosik na tle mózgu mówił, że nie jestem na tyle wartościowy, by wybrał w
takiej sytuacji mnie. Że przecież to byłbym zwykły ja kontra jego marzenie.
Większa część mnie z kolei uważała, że nie mam prawa być samolubny i stawiać
takie ultimatum osobie, na której mi zależy. Nie miałem przecież prawa
powstrzymywać Saszę przed spełnieniem swoich marzeń, nawet jeżeli te były
samobójcze… Ale zarazem martwiłem się o niego i nie chciałem każdego dnia żyć w
niepewności czy jeszcze kiedyś go zobaczę. Wątpiłem bym dał radę dłużej
wytrzymać w samotności.
- Co jest
Mike? – zmarszczył brwi, co przywróciło mnie do trzeźwości umysłu.
- Nah, nic – uśmiechnąłem się do niego i opuściłem
luźno ramiona. – Nie chcę stawiać mu nakazów ani nic, ale zarazem się o niego
po prostu martwię.
- Mówiłeś mu to? – zapytał.
- Że się o niego martwię? – zadałem własne
pytanie, aby się upewnić, że o to mu chodzi.
- I że nie chcesz, żeby wstępował do tego cyrku –
wytłumaczył.
-
Wspomniałem, ale nigdy nie odbyłem z nim jakieś poważniejszej rozmowy, ani nic.
Nie chcę nakładać na niego żadnej presji – odpowiedziałem spokojnie.
- Głupio postępujesz – skrzywił się, po czym
ponownie nastała między nami cisza.
- Jak zareagowała twoja mama na twój wyjazd? –
zapytałem w końcu, zmieniając temat.
- Jak to moja matka, ciągle płakała, jakby
zabierano jej sześcioletnie dziecko – skrzywił się.
- Martwi się w końcu o ciebie – uśmiechnąłem się
ciepło.
Zawsze uznawałem za niezwykłe to jak miła i ciepła
była mama Larsa. Zawsze jak go odwiedzałem upewniała się, że i ja dostanę
obiad, pytała, jak się czuję. Widać było również, że bardzo kocha swoich synów.
Po części zazdrościłem tego swojemu przyjacielowi. Moja rodzicielka nigdy nie
potrafiła być dla mnie choćby miła. Do dziś nie wiem czemu tak jest. Moją
siostrę traktowała stanowczo dużo lepiej. Widać byłem zwyczajnie taką czarną
owcą.
- O ciebie też się martwiła – odpowiedział, co
mnie zdziwiło.
- Będę musiał ją przeprosić – oznajmiłem.
- Och, nie masz za co – uśmiechnął się.
- Za to, że nagle zniknąłem i w ogóle – lekko wzruszyłem
ramionami.
- To nie była twoja wina Mike – powiedział, po
czym przystanął.
Również się zatrzymałem i już miałem zapytać go
czy wszystko w porządku, kiedy ten mnie nagle przytulił. W pierwszej chwili się
spiąłem, ale nie trwało to długo. Wtuliłem się w pierś swojego przyjaciela,
ignorując to jak musieliśmy wyglądać dla innych osób. Chyba potrzebowałem tej
bliskości, by potwierdzić, że mój najlepszy przyjaciel znowu był ze mną.
- Heh, nawet nie wyobrażasz sobie jak tęskniłem –
powiedział.
- Ja za tobą też… - odpowiedziałem cicho zgodnie z
prawdą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz