3 maja 2017

Od Samanthy C.D: Narelle


Załatwienie wszystkich formalności związanych z ponowną zmianą szkoły było tak męczące, jak zawsze. Uzupełnianie dokumentów; "proszę donieść to", "proszę wpłacić to", "proszę uzupełnić tamto i w sumie to jeszcze donieść inną rzecz". Jak zawsze. Można by pomyśleć, że Samantha powinna na pamięć znać już całą procedurę. A jednak, zawsze o czymś zapominała lub zaskakiwał ją kolejny szczegół rekrutacji.

Odetchnęła głęboko, gdy otwarła drzwi do swojego nowego pokoju. Przynajmniej formalności się skończyły. Już jest w tej szkole, dopiero teraz to do niej dotarło. Postanowiła sobie, że zostanie tu do końca nauki. Nie wytrzyma kolejnej zmiany środowiska, pomimo, że lekarz uważa, że w jej przypadku to może być dobre.

Rozmawiała już dzisiaj z dyrektorem szkoły, tylko na temat formalnych spraw, ale i tak wydał jej się bardzo przyjazną osobą. Następnie, podczas przerwy w lekcjach przedstawił jej wychowawcę klasy, do której dołączy - Bruce'a Dane'a. Ten opowiedział jej o podopiecznych, obiecał też, że przedstawi ją oficjalnie następnego dnia innym uczniom . Sam oczywiście z uśmiechem odpowiedziała, jak się cieszy. W duszy za to krzyczała z paniki.

Przeczesała włosy nerwowo, gdy spoglądnęła na swoje rzeczy, dla których będzie musiała znaleźć miejsce w pokoju. Przynajmniej tyle, że jeszcze nie ma żadnej współlokatorki, więc nikomu nie będzie się narzucać. Chociaż, po namyśle,  wolałaby mieć kogoś, kto dałby jej określone miejsce do zajęcia.

Podeszła do okna i rozsunęła kremowe firany, siadając na podwójnym biurku pod oknem. Widok z drugiego piętra na park szkolny zaparł jej dech w piersiach. Pomimo, że nie jest pewno tak piękny jak z trzeciego, był niesamowity.

Po chwili wróciła szybko do otwartych drzwi, przed którymi zostawiła swoje rzeczy. Najważniejsze było, czy terrarium pozostało nienaruszone. Wyciągnęła je z zabezpieczającego pudełka i zaniosła do pokoju. Tam znowu nie wiedziała, czy chce zająć lewą, czy prawą stronę. Przeklęła się w duchu. Ustawiła terrarium na biurku i przygotowała je szybko dla węża. Wróciła do toreb i wyciągnęła styropianowe pudło z Joe Blake'iem. Uśmiechnęła się, gdy przypomniała sobie, że w podobnym przysłany został do niej, gdy go kupowała.

Z pudełka wyciągnęła materiałową torbę i włożyła ją do terrarium. Dopiero tam rozwiązała worek i wypuściła węża. Nie chciała ryzykować jego zdrowiem, gdyby stwierdził, że ucieka z nieznanego miejsca. Mając już tę kwestię załatwioną, wróciła po ostatnią torbę i wniosła ją do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Położyła ją koło szafy po lewej stronie. Będzie jeszcze miała czas, by wszystko rozpakować.

Siadła na łóżku. Czy zmiana szkoły zmieni cokolwiek? Czy będzie jak dotąd? Znowu będzie ją zmieniać? Przeklęła się za rozważanie chociażby takich możliwości. Przecież jeszcze nawet nikogo, poza niektórymi nauczycielami, nie poznała, żadnego z uczniów. Będzie miała okazję przy kolacji.

Nagle rozległo się pukanie do pokoju. Wzdrygnęła się, zaskoczona. Nie spodziewała się, by ktokolwiek do niej przyszedł. Patrzyła przez chwilę niepewnie na drzwi. Najprawdopodobniej był to wychowawca, więc  otwarła je, przywołując na twarz uśmiech.
Ale na korytarzu nie było nikogo.

***


Wyszła krok przed drzwi, rozglądnęła się. Dosłownie; nikogo. Każdy przecież był na lekcjach. A żaden nauczyciel nie pukałby w drzwi, żeby jak dziecko uciec. Zamykając drzwi zauważyła kopertę leżącą na progu. Sam podniosła kopertę, czując, jak niepokój zaczął ją ogarniać.
Otwarła ją, zaciekawiona. Pierwszą wyciągnęła kartę do gry, przedstawiającą Siódemkę trefl. Nie tego się spodziewała, jeżeli miała być szczera. Poza kartą, nie było nic. Obróciła kopertę w palcach. Na odwrocie, drobnym i zgrabnym pismem zapisana była liczba 39.

Poziom zdziwienia Samanthy aktualnie przekroczył normalną granicę. Dodatkowo, od dawna nie była tak podekscytowana czymś nowym. I jednocześnie się bała. To akurat nic nowego.
Nie wiedziała, co ma zrobić. Oczywiście, ciekawość mobilizowała ją do sprawdzenia, to mógł być numer sali. Ale, z drugiej strony, nie zna nikogo. Nie zna rozkładu sal. Jednak, czy ignorowanie tak ciekawej rzeczy w ogóle jest możliwością? Raczej nie.
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - zaśmiała się w myślach, gdy zamknęła za sobą drzwi pokoju i włożyła ponownie kartę do koperty. Zeszła po schodach, przypominając sobie, trasę, którą została zaprowadzona. Następnie skierowała się w stronę budynku, w którym jeszcze nie była - za to w nim właśnie były klasy.

Gdy szukała odpowiedniego numeru, rozległ się dzwonek. Sammy sprawdziła godzinę. W pół do 16. Czyli, wedle planu, miała się zacząć przerwa obiadowa dla całej szkoły. Sam resztą siły woli powstrzymała się przed wpadnięciem w panikę. Nikt przecież nie zwróci na nią teraz uwagi, jeżeli tylko będzie szła w jakieś określone miejsce, a nie błąkała się jak sierota. Ruszyła szybko w kierunku, w którym mogłaby się znajdować poszukiwana przez nią klasa. Minęła ludzi wychodzących z lekcji, starając się nie zwrócić na siebie uwagi. A mogła zostać w pokoju. Przeklęła się w duchu.
Salę znalazła dopiero, gdy korytarze całkowicie opustoszały. A co jeżeli to czyjś durny żart? I sala jest pusta? Zostaniesz zamknięta? Przecież nie była by to nowość.

Zganiła się za takie myślenie, a jednak, jej ręka zawisła nad klamką. Wzięła głęboki oddech. Metal klamki wydawał się lodowaty, gdy go chwyciła. Drzwi uchyliły się niepewnie z wręcz teatralnym skrzypnięciem.

W sali wydawało się, na pierwszy rzut oka, pusto. A jednak, siedziały w niej trzy osoby. Samantha zawahała się, gdy ich zauważyła. Stanowczo powinna w tym momencie wycofać się, przeprosić, wyjść. Cokolwiek, byle trzymać od nich z daleka. Na przekór, przypływ adrenaliny i ciekawość zrobiły swoje - weszła do klasy, stając przed trójką nieznajomych. Trójka ta ubrana była w bluzy, mieli kaptury na głowach i maski na twarzach.

Na środku zasiadał chłopak o masce pandy. Sam czuła, że uważnie się jej przyglądał. Wyciągnął w jej kierunku rękę, manierycznym gestem. Samantha zaczęła krzyczeć w myślach. O co mu chodziło, dlaczego żadne z nich się nie odezwie. Po sekundzie jednak, dla niej trwającej niczym wieczność, wymyśliła. Wyciągnęła nerwowo kartę z koperty, podała ją chłopakowi. Miała jedynie nadzieję, że dłonie nie drżą jej tak,  jak miała wrażenie.

Wtedy dziewczyna w masce kota, stojąca po prawej stronie pandy odezwała się.

- W tej szkole obowiązuje hierarchia - zaczęła.

Normalna osoba, w tym momencie, stwierdziła by, że pierdoli, nie robi. Samantha jednak była zbyt przerażona by cokolwiek zrobić.

Z dławiącym uczuciem paniki słuchała, jak kotka wyjaśniała jej zasady gry. Głosdziewczyny dobiegał jakby z oddali. Jej słowa zdawały się nie mieć sensu, jak coś takiego ma prawo istnieć? Dlaczego nikt z dorosłych nie reaguje? Nie wiedzą? Pytania kłębiły się w głowie Sam. Ale strach paraliżował ją. Nie chciała pytać, nie chciała wiedzieć więcej. Może to bardziej niewinna gra, niż początkowo jej się wydawała, zaczynała podejrzewać. Może to tylko ona znów wszystko wyolbrzymia.

- Dostałaś rangę posłańca - Słyszy. -Twoją funkcją będzie obowiązkowe przekazywanie wiadomości - Przypomniała kotka.

Chłopak stojący cicho i nieruchomo, po lewej stronie pandy,  na twarzy miał maskę królika. Zanotował szybko coś w swoim zeszycie, a następnie spojrzał znów na Samanthę. Cała trójka oczekiwała czegoś od niej. Chyba... chyba chodzi im o to by opuściła salę? Zapytała sama siebie.

Na nogach niczym z waty wyszła z pomieszczenia. Cała sytuacja dla normalnej osoby mogłaby nie być aż tak stresująca, ale Sam zniosła to źle. To, co dzieje się w tej szkole nie było normalne. Ale co ona, jedna, sama może zmienić?

Nic. Nic sama nie może. Ewentualnie, odpowiednio spełniać swoją funkcję posłańca. I tak mogło być gorzej. Mogła być celem. Ofiarą, jak zawsze.
***

Ruszyła szybkim krokiem w kierunku wyjścia. Nie chciała tu dłużej być. Nie teraz przynajmniej.
Nawet nie zauważyła, gdy wpadła na osobę wycofującą się z jednej z sal. Na twarzy nieznajomego malowało się zdziwienie. Sam też nie spodziewała się nikogo spotkać przy klasach podczas przerwy obiadowej. Obcy ominął ją i prawie zaczął biec.

Co nieznajomy mógł robić w klasie? Niewinny nie odchodziłby tak szybko. Kto jak kto, ale Samantha akurat dobrze znała oznaki strachu. Obejrzała się za nim. Już zniknął z korytarza. Stanowczo uciekał - w tej kwestii nie miała wątpliwości. Jednak zostawało jedno pytanie, dlaczego?

Usłyszała pisk dobiegający z sali. Niemalże sama krzyknęła, zaskoczona. Biec po pomoc kogoś dorosłego, czy samemu starać się pomóc. Nikt jej nie zna. Nikt jej nie uwierzy.
Zdecydowała się wejść do klasy. Ktoś może potrzebować pomocy.
Ostrożnie uchyliła drzwi, starała się wymacać włącznik światła, lecz nigdzie go nie czuła. Nie było na to czasu. Niemalże skradając się, nawigowała między ławkami i szła za słuchem w stronę hałasu. Osoba, która krzyczała, znajdowała się za jeszcze jednymi drzwiami. Sam nie miała pojęcia, do czego mogłyby prowadzić te drzwi. W sumie nie wiedziała nawet, w jakiej sali jest.
Wyczuła klucz w zamku. Wzięła głęboki oddech i przekręciła go.
Parę rzeczy wydarzyło się niemalże jednocześnie.

Drzwi gwałtownie otworzyły się, osoba oparta o nie wypadła prosto na Samanthę, Sam, próbując odskoczyć, wywróciła się pod ciężarem osoby, poczuła rękę na swoim brzuchu.
Na chwilę zapadła cisza. Ani ona, ani nieznajomy uczeń, nie wiedzieli co zrobić.
Rozległo się ciche i przestraszone, ale przede wszystkim - dziewczęce "przepraszam" i nieznajoma starała się poprawić pastelowo różową bluzkę Samanthy. Blondynka już miała zażartować z sytuacji, gdy nagle jakieś graty wypadły z pomieszczenia, prosto na nie. Coś o fakturze podobnej do kości otarło się o nogę Sam. Coś podejrzanie śliskiego spadło jej na kostkę. Wrzasnęła momentalnie przestraszona i panicznie spróbowała wydostać się spod dziewczyny, byleby znaleźć się jak najdalej od rzeczy, które wypadły ze schowka.

Nieznajoma na szczęście ułatwiła jej to, podnosząc się, dzięki czemu Sam mogła zerwać się na nogi i odskoczyć do tyłu. A przynajmniej taki był plan. W praktyce wpadła na ławkę i przesunęła ją, hałasując niemiłosiernie. Sam wzięła głęboki oddech. Policzyła do pięciu. Musi się natychmiastowo uspokoić. Przecież właściwie nic się nie stało, a jej serce wali jakby miało wyskoczyć z piersi.

- Jesteś cała? - Zapytała Samantha szybko, po czym wyjaśniła - Słyszałam krzyk.

Sięgnęła do kieszeni spodni i wyciągnęła telefon. Płynnie włączyła latarkę, a białe światło rozjaśniło salę. Pomieszczenie wcale nie wyglądało przyjaźniej. Spojrzała na rzeczy, które spadły na nią i zrobiło jej się słabo. Wszystkie koszmary ze schowka biologa,
Kości. Szkielet. Ludzki.
Sam wciągnęła ze świstem powietrze. Spojrzała jednak od razu na dziewczynę ze schowka. Byle nie myśleć o tych obrzydliwych rzeczach.
 
<Przepraszam za tak długi wstęp, ale Sammy jakoś w tej szkole musi zacząć.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz