- Nie wymądrzaj się, skarbie. - wyszedłem z korytarza -
Przecież widać jak zmyślasz, bo do mnie ciągniesz. - dodałem niby pół żartem.
Chwilę przeleżałem w kulkach, oczywiście nie zamykając
drzwi, i czekałem aż panna z humorami sobie pójdzie. Kobiety wkurzać można, ale
z umiarem, żeby im jajniki z mózgiem nie zamieniły się na miejsca. Co widać na
przykładzie zabijającej wzrokiem Rosie, która chyba jest przed okresem albo w
trakcie.
- Niby jak ciągnę? Ciągnąć to mogę twojego trupa, jak się
nie zamkniesz. - fuknęła z ironią.
- Dobrze dobrze. - machnąłem ręką - Jak stąd wyjdziemy to
możesz mi godzinami zrzędzić co byś mi ciągnęła. - i odwróciłem się w przeciwną
stronę.
Z jej ust nie wypłynęło już żadne słowo tylko krótkie
warknięcie. Kicia mnie lubi, pomyślałem sarkastycznie i zaśmiałem się pod
nosem.
Tam, przy windzie stoi już w sumie czworo uczniów.
Postanowiłem się nie wtrącać. Co dwie głowy to nie jedna, ale za dużo to też
niedobrze. Niech sobie główkują.
Rozglądałem się w przeciwnym korytarzu, tym z malowidłem
na końcu. Krytykiem sztuki nie jestem, lecz widać że autor musiał to wiele
godzin pracy tworzyć.
To nie jest zwyczajny obraz z czasów rewolucji (tak mi
się zdaje) przedstawiający generała na swym śnieżnobiałym rumaku, w blasku
słońca i chwale ludu. Symbolizuje rychłą przegraną młodego człowieka i
śmierć przez rozdeptanie końskimi kopytami. Wszystkie detale, jak fale w kałuży
czy strzelający w oddali żołnierz, dają efekt jakby się oglądało scenę wyjętą z
historii... O rany! Rzeczywiście muszę sobie znaleźć życie... Poza krótkimi
zdaniami wymienionymi z kumplami teoretycznie nie mam nic do robienia, przez co
oglądam przez internet bohomazy... Wracając do obrazu, koń kasztanowaty i
chłopak zdawało się że głowy mają skierowane w jedną tą samą stronę. Niby nic
ciekawego się tam nie znajdowało, ale co by było gdyby odchylić obraz do góry
nogami? Wciąż miałoby się takie wrażenie?
Mistrz Gry: Jakby spojrzeć w kierunku, w
którym to spoglądał łeb koński i ludzki, zauważyłoby się zaledwie kąt pokoju,
gdzie to dwie ściany spotykały się z sufitem. Kąt udekorowany pajęczyną, na
której to siedział pająk i uważnie obserwował Chrystiana swoimi licznymi
oczyma. Wielki on być nie był, typowy maluch na długich nogach, co to żywi się
jedynie muchami. Gdyby Chrystian odwrócił obraz do góry nogami i podążył znów
za wzrokiem postaci, to... znów by zobaczył kąt pokoju, lecz tym razem dwie
ściany łączące się z dywanem, pokrywajacy starą drewnianą podłogę. A w ów kącie
niewielką dziure, taką zaledwie na dwa trzy palce, w zależnie od ich wielkości.
Mogłoby się wydawać, że coś wystaje z ów kącika. Jakby skrawek papieru. Ale czy
to nie była tylko wyobraźnia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz