Przez
chwilę stałem nieruchomo, patrząc za odchodzącym Jovelem. Zerknąłem jeszcze na Chana, który wciąż spał,
albo dobrze udawał. By następnie założyć buty i w pośpiechu zamykając
drzwi wyjść za swoim chłopakiem. Nie
tolerowałem zbytnio osób pod wpływem używek, jednak zarazem nie mogłem go
zostawić w takim stanie. Szczególnie, że bełkotał bez żadnego sensu i ledwo
szedł, co jako cel nie było dla niego ani trochę bezpieczne. Nie wiedziałem, do czego mogły się posunąć osoby,
które teraz by go spotkały. Z pewnością nie chciałem się przekonywać. Dogoniłem
go więc i złapałem za rękę z czułością. Spojrzał się na moją dłoń w zdziwieniu.
-Zaprowadzę cię do pokoju Jovel, jesteś w złym stanie – Oznajmiłem a przez
głowę, przeszła mi myśl, czy mój chłopak, nie był w takim stanie z racji całej
farsy związanej rangami. Chyba byłem złym wsparciem, zawsze trzymałem się na
uboczu. A teraz, posiadając kogoś, kim mogłem się opiekować nie robiłem
praktycznie nic, czy na pewno nadawałem się do tego… Do związku? Z drugiej
strony, cóż miałem zrobić, skoro nikogo zbytnio nie obchodził los osób które
otrzymały kartę celu. A sam nie mogłem go bronić cały czas, szczególnie, iż
Jovel był uparty w swoim ciągłym twierdzeniu, że radzi sobie sam.
- Fabien, spokojnie, pójdę sam – Powiedział średnio zrozumiale, kładąc mi rękę
na ramieniu i kiwając głową. Zarazem potwierdzając moje myśli.
-Nie, chcę się upewnić, że nic ci nie będzie i już nikt cię nie skrzywdzi, bo
znowu cię pobito, prawda? To dlatego doprowadziłeś się do takiego stanu? – Moje
pytanie było przesycone ponurym poczuciem winy. Nie puściłem jego dłoni, wciąż
idąc obok, czułem się takim żałosnym tchórzem. Mimo swoich usprawiedliwień,
wiąż czułem się winny. Zacząłem nawet myśleć o tym, czy uczucie, które mu
wyznałem, było szczere. Co ja w ogóle wiedziałem o miłości do kogoś? Wypaliłem
mu te słowa… jak naiwne dziecko. Ponure myśli, zaczynały trzymać mnie coraz
mocniej, aż z zamyślenia wyrwał mnie
Jovel.
W reakcji na moje słowa, próbował zaprzeczyć ruchem głowy, otwierając usta by
coś powiedzieć, jednakże przeszkodził mu nagły kaszel. Zatrzymałem się natychmiastowo i niemal
odruchowo przytrzymałem chłopaka by czasem nie upadł.
- Co właściwie wziąłeś? - Zadałem
kolejne pytanie, marszcząc brwi, lecz już bez surowości jaką obdarzyłem go
wcześniej.
-Nie wiem – Zabrzmiało w odpowiedzi, podczas gdy jedną ręką zaczął pocierać
zmęczoną twarz.
-Czy ktoś cię do tego zmusił...?
-Nie… - Odparł prosto
Zamilkłem po tych słowach, nie wiedząc już co mówić i o co pytać. Poczułem, że
dalsze ciągnięcie rozmowy nie ma zbytniego sensu. Przynajmniej nie w tej
chwili. Chociażby ze względu na to, że ledwo mówił, zaprowadziłem go więc w
ciszy do pokoju i dopiero przed drzwiami się odezwałem.
- Masz klucze? – Mruknąłem cicho, mając nadzieję, iż nigdzie ich nie zgubił.
Chłopak zacisnął oczy i odchylił na chwilę głowę do tyłu, w szczególnym
zamyśleniu, jakby nie rozumiał pytania, lub właśnie zastanawiał się czym są
klucze, uznałem to za możliwe.
-Mmmam – Stwierdził w końcu i zaczął przeszukiwać swoje kieszenie, ledwo do
nich trafiał, ale w końcu znalazł przedmiot. Gdy tylko otworzył drzwi,
postanowiłem, że mogę go zostawić samego.
-Więc ja już pójdę, miłej nocy – Mówiąc te słowa, nieśmiało pogłaskałem go po
policzku –Jutro porozmawiamy
Chłopak w prostej reakcji pochylił głowę
ku mojej ręce z delikatnym uśmiechem. Rozczulony złożyłem na jego ustach
delikatny pocałunek, by w jednej chwili się odsunąć
- Przepraszam, że jestem takim beznadziejnym wsparciem, uważaj na siebie –
Powiedziałem jeszcze na odchodne i wyminąłem go by wrócić do swojego pokoju.
- Nie prawda - Usłyszałem jeszcze zza
pleców – Dziękuję
Odwróciłem się lekko, Jovel był oparty o drzwi, posłałem mu jedynie smutny
uśmiech i ruszyłem dalej. Czułem się naprawdę źle, odchodząc od niego, w głowie
cały czas czułem nieprzyjemny mętlik. Musiałem z nim jutro szczerze
porozmawiać, chociaż jeszcze nie wiedziałem, jak ubrać moje myśli w słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz