Idąc niezbyt jasnym korytarzem budynku dormitoriów, opierał się o ścianę. Z ust czuł zapach krwi zdominowany odorem podchodzących do gardła wymiocin. Wymięty top z hamskim napisem "Trash" udsłaniał wykwiatający na brzuchu Dahmera siniec, cudowny bukiet fioletu, różu i czerwieni, rozciągający się od boku do boku. Na dodatek, dokładnie tak jak prawdziwe kwiaty, miał potem zżółknąć, a potem zniknąć z zasięgu widzenia. Chłopak czuł jak jego wnętrzności pulsują nieustannie, przypominając mu o rozrastaniu się tego pieprzonego wylewu na jego ciele. Powstrzymywał odruch wymiotny, choć wiedział, iż po puszczeniu pawia psychicznie by mu ulżyło. Łazienka była jednak jeszcze trochę drogi przed nim. W sumie średnio wiedział, która była godzina. Słońce już zaszło, może nawet było już po dwudziestej. Z pomieszczenia docelowego sączyło się lekkie światło, niczym latarnia dla statku Jovela, niesionego falą wzbierających żygowin. Niespokojne kwasy żołądkowe musiały jednak wychamować swoją euforię, ponieważ do uszu nastolatka dobiegły czyjeś głosy. Jedną z ostatnich rzeczy na liście nieprzyjemnych sytuacji dla Jokera były spotkania z obcymi w łazience, a pora nocna jedynie kumulowała chujnie jaką takiż zbieg okoliczności był. Cel przeklą pod nosem, zaczynając się wycofywać. Miał jeszcze kilkanaście metrów, mógł więc niezauważenie wymsknąć się z sideł nadciągającego mordobicia na dobranoc. Zanim jednak obmyślił, w jakim miejscu opłaca mu się przeczekać aż do chwili zwolnienia łazienki na korytarzu rozległy się zupełnie nie dyskretne kroki. Z ciemności wyłonił się opiekun męskiej części dormitoriów, wyraźnie niechętnie zmierzający do toalety. Cóż, Richard Starn do najbardziej pracowitych nie należał, poza tym raczej miły i nieogarnięty był z niego gość. Jednak fakt, iż szedł sprawdzać łazienkę, świadczyło o tym, że tej nocy Jovel raczej z niej nie skorzysta. Ciemne oczy Jokera obserwowały jak koleś, luźnym ubiorem zbliżony niezwykle do swoich podopiecznych, wchodzi do pomieszczenia.
- Chłopcy - zmęczony głos zmuszonego do wykonywania swojej pracy w godzinach nocnych zabrzmiał również na korytarzu - Jest już po ciszy nocnej, musicie udać się do... - ale Jov już nie słuchał. Domyślał się, że dorosłemu nie będzie się nawet chciało odprowadzać wszystkich gagatków do ich pokoi. On sam jednak musiał skorzystać z łazienki, i najwyraźniej nie tej. Do głowy przyszedł mu Fabien, ale niestety, było kilka argumentów mocno przemawiających przeciw pójściu do niego. Po pierwsze, ta pieprzona ryżowa zaraza rozrosła się w pokoju jego chłopaka, a jego nie chciał znosić. Znaleźli sobie króla. Jak możemy wygrać jeśli głupcy mogą być królami?A po drugie, w sumie ważniejsze, biedny Żeńka i tak za bardzo się o niego martwił. Pytał o każdy siniec czy obtarcie, przejmował się bezpieczeństwem swojego chłopaka. Ostanio nawet mówił o skończeniu gry, a oprócz tego powiedział, że...
Głos dwudziesto ośmio latka pośpieszył nieco przemykającego w ciemności chłopaka. Cóż, postanowił pomęczyć innego siedemnastolatka, już drugi raz w dość krótkim czasie. Jednak jednoosobowy pokój z łazienką brzmiał zbyt burżuazyjnie i zachęcająco, aby odmówić sobie męczenia dupy Dorleyowi. Dotarł pod zapamiętany już dobrze numer i zapukał. Po chwili braku reakcji, zastukał ponownie. Drzwi uchyliły się szybko. Jovel zmrużył oczy, chroniąc się przed snopem światła bijącym z pokoju artysty z jego klasy. Nie zdążył przyzwyczaić się do światła, a Dorley wpuścił go do siebie, szybko zamykając drzwi.
- Już po wieczorynce, na chuj się szlajasz? - blondyn powitał go jak zwykle ciepło. Taką już zobie zbudowali słodką relacje, opartą na chamstwie, alkoholu, zaufaniu i czymś tam jeszcze. Przymusowy gość już miał się tłumaczyć ze swojej niegrzecznie nie zapowiedzianej wizyty, lecz przerwano mu zanim wogóle zaczął - Ja pierdole Jovel, ale ci wali z ryja, idź się ogarnąć - przymusowy gospodarz popchnął trochę białowłosego w kierunku łazienki
Sporo w niej było plam po farbach i innych takich nieporządnych szczegółów. Siedemnastolatek wszedł do pokoiku, po czym usiadł przed muszlą. Żygać czy nie żygać, oto jest pytanie. W głowie przestało mu się kręcić, a brzuch trochę się uspokoił. Wylał brudną wodę z jakiegoś kubeczka z pędzlami i nalał sobie kranówki.
- W sumie, troche mi przerwałeś - w drzwiach od łazienki stanął Jimmy, z pobłażliwym uśmieszkiem na twarzy i szklanym bongo w ręce. Jovel po wzięciu łyka dziwnie smakujacej wody, wyszczerzył zęby ku koledze z klasy, który po chwili koło niego usiadł. Dorley ledwo wydobył kilka iskier ze swojej zapalniczki i już po chwili wciągał do płuc dym.
- Co to? - zapytał drugi, biorąc w dłonie szkło. W sumie i tak miał zamiar zapalić, ale ta widza byłaby przydatna. W końcu, następny dzień był poniedziałkiem, czyli na którąś lekcje przydałoby się iść.
- Na ciężki dzień - odpowiedział zaciągającemu się siedemnastolatkowi częstujący go blondyn. Posłał mu przy tym wymowne spojrzenie, mówiące, iż nie przegapił wielkiego sińca jawiącego się na jego brzuchu. Stereotypowi mężczyźni, bez słów łagodzący problemy.
Dorley zapalczywie rozprawiał o tym, czemu to na zajęciach plastyki powinny być nagie modelki.
- Bo widzisz Jov, to jest pierdolone liceum, nie jakaś tam podstawówka, bo bo kurwa tam to wiesz, tam to by sie ten, no, ten można tak oburzać i no - rozgadany, gubiący wątek Jimmy był znakiem, że brali coś o faktycznym działaniu. Dahmer jednak słuchał jego wywodu mniej niż połowicznie. Myśli jego krążyły przy wyznaniu Żeńki. Od ostatniego poważnego związku, minęło już trochę, a on nadal nie chciał przełamać się i powiedzieć komuś zwykłego "kocham Cie". Tak bardzo chciał to Vidivicenkowi powiedzieć, ale cholerna awersja nie chciała dać mu tego wydusić. Zależało mu na nim, czył się z nim świetnie, adorował go, ale czy chciał nazywać to miłością? Bał się. Czy Fabien nie widzi kogoś innego?
On był krzykliwym dupkiem lubiącym bójki i prowokacje, nie niewinną ofiarą, którą bito za nic. A potem były już tylko dwie drogi. Jego chłopak albo z nim zerwie, albo będzie skrzywdzony przez prawdę. Umysł Jovela pod wpływem narkotyzacji właśnie tak postanowił zadziałać. Trzeba ostrzec Fabiena, powiedzieć mu prawde, wskazać swoje wady! Jovel wstał chwiejnie i przeszedł nad bełkoczącym o wolonatriatach nagich modelek Jimmim. Wyszedł na korytarz, zamykając drzwi zadziwająco cicho, po czym jął szukać pokoju 137. Kiedy już znalazł odpowiednie drzwi, zapukał, po zorientowaniu się, iż są zamknięte na klucz. Niecierpliwiąc się jęczał pod nosem, że ma coś Fabienowi do powiedzenia. Po chwili adresat tego całego przedstawienia otworzył mu drzwi, w całej swojej okazałości ubranej w koszulkę i krótkie spodenki.
- Jov... C... Co tu robisz? - półszeptem powiedział rudzielec, nie rozumiejąc całej tej sytuacji.
- Fabien, musze ci coś powiedzieć, bardzo ważnego - w ustach Jovela to zdanie miało jakiś sens, mimo swojej słabej składni, ale po przejściu 0rzej jego usta gubiło troche wartości merytorycznej. Twarz Vidivicenkowa przybrała surowy wyraz. O nie, on wiedział, Jovel przychodził bez sensu, jego chłopak wiedział już jakim jest śmieciem.
- Idź do siebie - rzucił oschle, patrząc z góry na skulonego siedemnastolatka.
- Ja chciałem, chciałem tylko powiedzieć, bo to moja wina, ja obrywam bo faktycznie gram - lecz niestety, ponownie wypowiedź stała się dość mocno bełkotliwa.
- Co? - nie zrozumie spowodowane przez bełkot i brak sensu wypowiedzi, zaowocowało w zmarszczeniu brwi Fabiena.
- Słuchaj, Fabien, to ja jestem dupkiem w tej Grze, ja - postukał się palcem w pierś, co było najbardzien zrozumiałą częścią treści tego co chciał przekazać. Jednak oczy Vidivicenkowa nie wykazywały zrozumienia. Nie chciał go. - Ja, ja... już pójde - postanowił Jovel, robiąc dygoczący obrót na pięcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz