Dziś Charleston High miało stać się miejscem ciekawych wydarzeń. W dniu kolejnego rozdania kart, a tym samym zmiany kasty, niewątpliwie uczniowie będą pełni życia, choć w dość negatywnym znaczeniu. Te z pozoru zwyczajne karty mogą w jednej chwili polepszyć lub pogorszyć szkolne życie. W tym jednym dniu można było trafić na wysoką pozycję lub też zostać popychadłem aż do następnego rozdania kart. Oczywisty był więc fakt, że uczniowie będą o te karty wręcz walczyć. Każdemu zależy przecież na zdobyciu karty gwarantującej dobrą pozycję. Dla niektórych nie liczy się nawet to, że ktoś może ich napaść albo sami kogoś zaatakują.
Było to moje pierwsze rozdanie kart w tej szkole, więc czułem lekką niepewność i chociaż myślałem, że nie będzie mnie to szczególnie obchodzić, mimo wszystko intrygowało mnie to. Zastanawiałem się, jak zmieni się kasta. Czy zmieni się król... I kto będzie celem? Podświadomie uważałem, że powinienem znów otrzymać kartę Jokera. Nie lubiłem patrzeć na krzywdę innych, a sam zasługuję na tą pozycję.
Gdy wstałem z łóżka i spojrzałem na zegarek okazało się, że jest 4 nad ranem. Prawdopodobnie nikt nie uszykował jeszcze kart ani nikt nie zaczął ich szukać. Pomimo tego poszedłem do toalety, gdzie się przebrałem, a później wyszedłem po cichu z pokoju, żeby nie obudzić mojego współlokatora. Zamierzałem udać się na spacer do parku, może nawet do lasu. Nie zastanawiałem się nad tym, co się stanie jeśli nie zdążę w porę wrócić na rozdanie kart i trafię na gorszą pozycję. Odpowiadała mi nawet ta obecna, a każda inna jest od niej lepsza, nawet, jeśli wciąż jest niska.
Spacer trochę się przedłużył, ponieważ zawędrowałem w głąb lasu. Lubiłem panującą tu ciszę i spokój oraz to, że nie było tu ludzi.
Byłem czymś przerażającym i odpychającym, budzącym lęk. Inni uważali mnie za uosobienie zła, odsuwali mnie od społeczeństwa. Musiałem żyć z przytłaczającą samotnością, która codziennie odbierała mi cząstkę normalności. Przesiadywałem w swoim azylu, z daleka od ludzkości, męcząc się ze swym dziwactwem i osamotnieniem, każdej doby wariując coraz bardziej.
Ale teraz samotność nie przeszkadzała mi zbytnio, a przynajmniej tak myślałem. No i nie byłem taki znowu samotny, miałem w końcu współlokatora, a nawet paru znajomych. W ostatnim czasie moje ataki trochę się uspokoiły, co pozwoliło na poprawę mojego stanu. Była to poprawa minimalna, jednak dawała jakiś postęp.
Z zamyślenia wyrwał mnie krzak białych róż, kwiatów, które kochałem, na który akurat padł mój wzrok. Widok tak wysokiego krzewu w środku lasu nieco mnie zaskoczył. Podszedłem bliżej i dotknąłem jednego z kwiatów. Na moich ustach błądził nikły uśmiech, gdy patrzyłem na te białe róże. Choć nieco zwiędnięte, wciąż zachwycały. Uwielbiałem ich wręcz przytłaczającą biel, ale również szczerze jej nienawidziłem. Kochałem je, bo dzięki nim mogłem wspominać dawno minioną niewinność i czystość. Nienawidziłem, bo przypominały mi o tym, jak bardzo nieperfekcyjny i brudny byłem.
Po dłuższym spacerze wróciłem do szkoły. W końcu wypadało chociaż wziąć udział w poszukiwaniu kart.
Odruchowo ruszyłem w kierunku biblioteki. Miałem wrażenie, że kawałek dalej mignęła mi postać Jovela. Chociaż za nim nie przepadałem złapałem się na tym, że trzymałem za niego kciuki. Oczywiście źle by było, gdyby został królem, ale kibicowałem mu, żeby nie trafiła mu się karta Jokera. Jakby spojrzeć na to z innej strony, kibicowałem wszystkim, a sam, nie robiąc sobie zbytnich nadziei, przekroczyłem próg szkolnej biblioteki. Skoro gra się już zaczęła, obawiałem się trochę napaści bardziej agresywnych uczniów. Wiedziałem, że dałbym radę się obronić, jednak nie lubiłem wdawać się w bójki i wolałem załatwić wszystko na spokojnie.
Rozglądałem się czujnie w poszukiwaniu jakichkolwiek kart. Nie wiedziałem, gdzie mogą być schowane ani jak dokładnie wyglądają - czy są to zwyczajne karty, czy też mają szczególny wygląd. Pierwsza opcja wydawała mi się bardziej prawdopodobna. Z tego, co sobie przypomniałem, wszystkich kart danego rodzaju na terenie szkoły mogło być kilka, ale na pewnych pozycjach mogła być tylko jedna osoba, która znajdzie kartę i przyniesie ją najszybciej.
W bibliotece nie było nikogo oprócz mnie, więc pewnie jeszcze nie wszyscy uczniowie przystąpili do poszukiwań. Bibliotekarze najwyraźniej gdzieś wyszli. Trochę mnie to ucieszyło, bo nie czułem presji wywołanej obecnością innych, czasem negatywnie nastawionych osób i robionym przez nie zamieszaniem.
Wszedłem na pierwsze piętro i zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Uważnie badałem wzrokiem wszystkie możliwe zakamarki, gdy nagle moje spojrzenie padło na kartę wsuniętą pod nóżkę od stołu. Podszedłem bliżej, marszcząc lekko brwi. Spodziewałem się, że karty będą dokładnie pochowane i trudne do znalezienia, tymczasem ta karta była wyraźnie widoczna pod okrągłą nóżką stolika. Z drugiej strony wydało mi się to logiczne. W końcu jest ograniczenie czasowe, a szukanie kart w trudno dostępnych miejscach mogłoby trwać zbyt długo.
Kucnąłem przy stole i podniosłem go lekko, chwytając za blat, po czym wysunąłem kartę spod nóżki. Wciąż kucając obróciłem ją w dłoniach i zamarłem. Przed oczami miałem kartę króla. Zamrugałem z niedowierzaniem i znów zacząłem ją obracać, uważnie jej się przyglądając. Jakim cudem... Czy to był żart? Aż do dzisiaj miałem najniższą pozycję w szkole, a teraz stanęła przede mną taka możliwość... Wydawało mi się to wręcz nierealne. Dopiero po chwili otrząsnąłem się z zadumy uświadamiając sobie, że przecież jest ograniczony czas i jeśli nie przyniosę karty jako pierwszy, pozycja zostanie stracona i będę musiał rozpocząć poszukiwania na nowo.
Zerwałem się z ziemi i ruszyłem w stronę wyjścia, w przejściu mijając bibliotekarza. Mówił coś, że nie powinienem biegać, ale w chwili obecnej zignorowałem jego słowa.
Wybiegłem na korytarz i rzuciłem się dalej w poszukiwaniu sali z numerem 39. Znalezienie jej nie zajęło mi dużo czasu, więc już po chwili przekroczyłem próg klasy, trzymając kartę króla w dłoni. Chociaż nie zależało mi zbyt bardzo na tej pozycji, dała mi ona pewne możliwości i mogłem trochę z niej skorzystać. No i nie chciało mi się biegać w poszukiwaniu innych kart.
Kiedy oddałem kartę komitetowi okazało się, że przyniosłem ją jako pierwszy. Patrzyłem, jak zapisują przy moim imieniu nową rangę. Choć nadal nie do końca mogłem uwierzyć w to, jak bardzo zmieniła się moja pozycja w ciągu jednego dnia, coraz bardziej przyzwyczajałem się do tej myśli.
Wyszedłem z klasy zastanawiając się, czy gdy przez pewien czas będę królem coś zmieni się w moim życiu. Z pewnością nie wyleczy to mojej psychiki, ale może będzie pomocą w przywracaniu naturalnego charakteru. Uświadomiłem sobie jak wiele możliwości otworzyło przede mną znalezienie tej jednej, zwyczajnej karty.
Uśmiechając się pod nosem wróciłem do swojego pokoju. Byłem gotowy na kolejną grę.
Ciekawy wpis. Z postu na post widać postęp w Twoim pisaniu
OdpowiedzUsuńDziękuję, miło mi to słyszeć ;)
Usuń