Strony

31 października 2017

Od Charliego C.D: Mephistopheles

- Ty również jesteś niczego sobie – odparł, tym samym odwzajemniając pocałunek Colina. – Mam nadzieję, że częściej będzie nam dane się spotkać.
- Biorąc pod uwagę odległość... – zaczął, lecz z jakiegoś powodu nie dokończył.
Mimo to Matt rozumiał, że taki dystans łatwy nie jest. To nie jest parę godzinek samolotem do któregoś z europejskich krajów, a lot na może nawet i drugi koniec globu. Podróż zajmująca cały dzień, która nie dzieje się co weekendzik. Czy choćby i co święta. Przecież Colin nie będzie zawsze latał ze swoim przyjacielem. Prawda?
- Na czas twojego pobytu tutaj chociaż – dodał z przyjaznym uśmiechem. No tak. Mężczyzna wróci do swojego kraju, a Matt wróci wtedy do swojej dziewczyny. O ile będzie ją jeszcze posiadał.
- Na czas pobytu należę tylko do ciebie – szepnął mu do ucha, co sprawiło swego rodzaju przyjemność młodszemu z mężczyzn.
Matt ponownie złączył ich wargi w namiętnym pocałunku, tak jakby Colin miał już z rana wylecieć. Jakby musiał już teraz nacieszyć się całym ciałem nowej interesującej go osoby. Przy okazji zaczął gładzić dłonią bok drugiego, ciesząc się jego przyjemną skórą. Nie przejmował się zdobiącymi ją bliznami. Nie musiał w tej chwili poznawać ich historii. Przeszłość się dla niego nie liczyła. Przyszłością również się nie martwił. Liczyło się tylko tu i teraz. Równa namiętność drugiej osoby.
- Jesteś wspaniały – mruknął w zadowoleniu Matt.
- Ty też kocie – odparł i skubnął płatek ucha młodszego mężczyzny.
- Nie chciałbyś może zostać u nas również i jutrzejszego dnia? – zapytał, choć po prawdzie była to oferta, która niemalże zabraniała sprzeciwu.
- A nie sprawi to problemu? Wiesz, mam hotel w razie czego – uśmiechnął się ciepło.
- Problem sprawi, jak wrócisz do hotelu. Będę wnet zmuszony do udania się do ciebie w celu odwiedzin. A tak będę miał cię przy sobie przez ten cały czas – powiedział udając poważny ton, choć po uśmiechu na jego twarzy widać było, że zwyczajnie rozbawiło go pytanie mężczyzny. – Chyba nie zamierzasz mi uciec, co?
- W takim razie zostanę – objął go.
- Cieszę się – powiedział wesoło i pocałował czubek głowy swojego nowego kochanka. – Czy mój ukochany zechce śniadanie do łóżka, niczym w hotelu?
- O ile tylko otrzymam taką propozycję – odparł. Oczywiście, że ją otrzymał. Matthew był gotowy własnoręcznie przyszykować dla niego, co tylko ten chciał. Choćby musiał udać się po produkty do sklepu na samym skraju Londynu.
~*~
Obudziłem się rano, kiedy mój budzik zaczął na nas wrzeszczeć. Zerwałem się, aby go dosięgnąć i dopiero przy czwartej próbie udało mi się wcisnąć właściwy przycisk. Mruknąłem niezadowolony i zmrużyłem oczy, starając się ustalić godzinę. Szybko się w tym jednak poddałem i założyłem okulary. 10. Chwila, ja w ogóle miałem kiedykolwiek nastawiony budzik? Matt musiał uznać to za wspaniałe powitanie mnie w domu, ale kretyn zapomniał, że Mephowi potrzebny był teraz odpoczynek. Ten jednak również został obudzony przez wrzeszczące narzędzie tortur.
- Dobry – przywitałem go z uśmiechem, po tym jak usiadłem w łóżku. – Jak się czujesz?
- Całkiem dobrze – mruknął słabo, próbując wstać z łóżka.
- Pomóc ci? – zapytałem szybko, już unosząc się ze swojej pozycji.
- Dam sobie radę – uśmiechnął się równie słabo, co brzmiał.
Martwiłem się o niego. Z tego powodu ustaliłem, że nie będę go ciągał aż do jadalni po śniadanie. Przyniosę coś nam obu, wraz z jakimiś przeciwbólowymi. Potem wybiorę się do apteki i miałem nadzieję, że w tym czasie ten zostanie grzecznie w łóżku.
- Jakbyś zmienił zdanie to mów, uparciuchu – mruknąłem.
Mephistopheles w tym czasie zamknął się w łazience. Mogłem w tym czasie zejść na dół po jedzenie, ale wolałem być w pobliżu, jakby ten jednak potrzebował pomocy. Wolałem nie zostawić go samego, kiedy ten chodzi. Tak. Martwiłem się o niego i czułem potrzebę opiekowania się nim. Szczególnie, kiedy ten był tak uparty i nigdy nie chciał dawać po sobie znać jak źle z nim jest. Póki co jednak włączyłem cicho radio, aby w tle grała jakaś muzyka.
- Nie powinieneś się tak przemęczać – zwróciłem uwagę Mephiemu, kiedy ten wyszedł w końcu z łazienki. Nawet jakby nie miał mokrych włosów, to przecież słyszałem szum wody.
- To tylko zachowanie higieny – odparł, jakby to było czymś oczywistym.
- Meph. Dopiero co wyszedłeś ze szpitala, masz szwy, możesz być wytrzymały na ból, ale każdy ma swój limit – zmarszczyłem brwi.
- Nie martw się, nic mi nie będzie – pocałował mnie.
- Ech… Możesz tak mówić, ale nic to nie zmieni – mruknąłem i podszedłem do szafy. Z tej wziąłem pierwszą lepszą koszulkę, bieliznę oraz czystą parę spodni. – Nie chcę byś pogorszył swój stan przez ten swój charakterek. – Mruknąłem po chwili. – Chcesz zejść na dół na śniadanie czy wolisz zjeść tutaj?
- A ty? – zapytał, chcąc wziąć moją opinię pod uwagę.
- Mi to nie robi różnicy. Jeżeli nie czujesz się na siłach to możemy zjeść tutaj - wzruszyłem ramionami.
- Zjedzmy tutaj – westchnął.
- Jest coś na co masz szczególnie ochotę? – zapytałem jeszcze.
- Nie – uśmiechnął się lekko.
- Zatem pozwól, że się szybko odświeżę i już wszystko załatwię. Jeżeli chcesz telewizję to pilot jest na stoliku przy łóżku – uśmiechnąłem się do niego i udałem się do łazienki. Szybki prysznic, zbiedź na dół, przywitać się z rodzicielką, wytłumaczyć jej sytuację oraz wziąć dwa talerze ze śniadaniem na tacę. Powrót na górę i gotowe. Mogłem przyjemnie zjeść śniadanie z Mephim. Miałem nadzieję, że jego rana będzie się dobrze goiła. Na serio się o niego martwiłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz